Wielokrotnie już podkreślałam, że moda na biologiczne książki szalenie mnie cieszy. Mogłaby trwać i trwać. I choć sama mam czasami przesyt i nie po wszystkie takie książki już sięgam, to jednak myślę, że to bardzo dobre zjawisko. Bo ja nie sięgam, ale może ktoś inny tak? Im więcej zielonych książek tym lepiej! Piszę o tym w związku z kolejną taką książką, która jednak bardzo was zaskoczy. Dzikie życie to biografia biologa ewolucyjnego Roberta Triversa. Ale to książka zupełnie inna niż się spodziewacie! Przede wszystkim warto znać Roberta Triversa. Przyznam się szczerze, że ja o nim nawet nie słyszałam wcześniej. A jak przeczytamy na książce, Robert Trivers to żywa legenda w świecie biologii i nauk społecznych, człowiek, którego magazyn Time uznał za jednego z największych naukowców i myślicieli dwudziestego wieku. Dzikie życie pozwala nadrobić to zaniedbanie, choć po lekturze zostaje mały niedosyt.
Dzikie życie to pewnego rodzaju pamiętnik Triversa. To podsumowanie jego życia i rozliczenie się z niego, które chętnie spisuje, żeby zostawić dla potomnych. Taką też ma postać – autor opowiada o swojej rodzinie, o dzieciństwie, szkole, studiach, kolejnych pracach i badaniach. Dużo miejsca poświęca osobom, które miały na niego wpływ, które spowodowały jego rozwój, były jego mistrzami. Z jednej strony daje to niesamowity wgląd w codziennie życie naukowca – jak wygląda ścieżka kariery, jak odbywają się badania, jakie relacje są pomiędzy różnymi naukowcami i jak wyglądają ich dyskusje. Trivers pisze również o swoich badaniach i odkryciach, co samo w sobie jest bardzo ciekawe, ale w tym tekście nie dominuje, a czasami odnosiłam wrażenie, że wręcz przeszkadza.
Zastanawiacie się, czym ta książka was zaskoczy i czym tak bardzo różni się od innych biografii? Postacią autora. Kiedy mamy do czynienia z biografią naukowca, wyobrażamy sobie poukładane życie, którego większą część spędza się w laboratorium. Ktoś tak skupiony na nauce i tych wszystkich wielkich odkryciach zapewne jest mało rozrywkowy, a być może nawet najzwyczajniej w świecie nudny. Nic bardziej mylnego i to jest pierwsza rzecz, która rzuca się w oczy podczas lektury. Robert Trivers zdecydowanie nie jest typowym naukowcem. Wręcz przeciwnie – jest doskonałym przykładem na to, że nie ma czegoś takiego jak typowość, a bycie naukowcem i odkrywcą nie ma nic wspólnego (a przynajmniej nie zawsze) z przesiadywaniem w laboratorium.
Trivers, oprócz tego, że zrewolucjonizował genetykę i biologię ewolucyjną, ma chorobę dwubiegunową, przeżył kilka załamań nerwowych, był kilka razy aresztowany, wdawał się w bójki, zwiedził cały świat i mieszka na Jamajce, gdzie ma do czynienia z bardzo różnymi ludźmi, gdzie codziennością są napady, morderstwa, imprezy i palenie marihuany. Kiedy czytałam jego kolejne przygody nie mogłam wyrzucić z głowy jednej myśli – to idealny życiorys na hitowy serial o genialnym naukowcu, chadzającym własnymi ścieżkami. Taki biologiczny House.
Więcej z tej książki dowiedziałam się o ludziach i Jamajce niż samej biologii, ale uważam to za olbrzymi plus. Trivers doskonale wiedział, co pisze i w jakim celu. To też lektura bardzo inspirująca, bo Trivers nie urodził się genialnym biologiem. Nie był nawet za dobrym studentem i nie od razu wiedział, co chce w życiu robić. Musiał spotkać odpowiednią osobę, która wskazała mu jego ścieżkę. Kiedy czytam o tych wielkich i wybitnych ludziach, zawsze mam wrażenie, że oni już wybitni się urodzili i że zawsze wiedzieli, czym chcą się w życiu zająć. Bardzo przyjemnie jest poczytać o kimś, kto wiele osiągnął, ale też potrafi przyznać się do palenia marihuany, bójek czy do popełnianych błędów. Ostatecznie nikt nie jest idealny.
Choć książka nie wzbudziła mojego dzikiego entuzjazmu, jak zazwyczaj się to dzieje przy tego typu lekturach, to jednak zdecydowanie i z czystym sumieniem polecam. Ze względu na Triversa, bo warto go poznać, ale też z powodu jego opowieści i przesłania, które z niej płynie. Warto posłuchać mądrych ludzi, którzy patrzą za siebie i rozliczają swoje życie. Przy okazji i my się możemy wtedy czegoś nauczyć.
♦
Brzmi całkiem fajnie, aczkolwiek wolę czytać o badaczach ze swojej dziedziny, z których tekstami spotykam się na studiach i mogę spojrzeć na nich z dwojakiej perspektywy – prywatnej i naukowej.
Czasami to nawet urocze, gdy czytasz jakiś artykuł i wiesz, że napisała go para zakochanych naukowców, trochę w formie żartu, na temat lekko absurdalny, i nagle zaczynasz wierzyć, że oni też są ludźmi którzy też mają poczucie humoru i normalne problemy. Nawet jeżeli potem ty masz przez nich problem, bo nie rozumiesz zagadnienia i oblewasz sesję 😛
Hahahahah 😀 No nieźle! Na szczęście ja już czytam takie rzeczy tylko teoretycznie i nikt mnie z nich nie egzaminuje 😀 A ludzka strona naukowców zawsze mnie fascynowała 🙂
Ech, to trochę smutne, że to tak wybitny naukowiec, a pewnie niemal nikt o nim nie słyszał. Ja nie słyszałem, nie będę ukrywał. Książka pewnie drastycznie tego stanu rzeczy nie zmieni znacznie, ale zawsze to coś.
Ja właśnie też nie słyszałam, stąd chęć zmiany tego stanu. Jakoś wielkiej chemii między nami nie ma, ale przynajmniej jak kiedyś usłyszę nazwisko, to będę wiedziała, kto to 😀
Właśnie skończyłam tę książkę i nie jestem nią zachwycona. Jak to dyplomatycznie ujęłaś “pozostawia pewien niedosyt”. Nazwisko Trivers też było dla mnie obce, ale po lekturze tej biografii wiem o nim niewiele więcej, poza tym, że mieszka na Jamajce (btw. informacje o Jamajce przydałyby mi sie w zeszłym roku, kiedy tam byłam) i że prowadził rozrywkowe życie. Tylko, że czytając to, zadawałam sobie nieraz pytanie: “ale co mnie obchodzi, że na Jamajce napadli jakiegoś gościa?”. Natomiast fragmenty o teoriach biologicznych, które stworzył autor, są napisane takim językiem, że nie da się tego czytać… Nie każdy jednak ma smykałkę do pisania, nawet jeśli jest wybitnym naukowcem.