To, że czytniki są wynalazkiem, który zmienił na plus życie książkoholików, jest oczywiste. Nie musimy już dźwigać kilogramów książek, pakowanie na wyjazdy stało się o wiele łatwiejsze, mamy pod ręką możliwość zrobienia notatek bez szukania długopisu i kartki, możemy w każdej chwili rozmyślić się z czytania jednej książki i przeskoczyć w drugą…
Żartobliwie mówimy o sobie książkoholicy (ale pamiętajcie, że z zasady uzależnienie od czegokolwiek nie jest dobre, nawet od książek) i zdecydowanie coś w tym jest. U mnie najbardziej objawia się to wtedy, kiedy wpadam w ciąg. Główną rolę odgrywają tutaj serie – kilka, kilkanaście książek z jednym bohaterem, który przeżywa różne przygody. Przodują w tym właśnie kryminały – kiedy trafię na bohatera, którego pokocham całym serduszkiem, czytam wszystkie książki z nim. A kiedy jest naprawdę dobry – czytam je jedna po drugiej! I tutaj pojawiają się czytniki! Nie zdawałam sobie sprawy, jakie to jest cudowne narzędzie! To znaczy doceniam wszystkiego jego zalety, ale dopiero przy czytaniu w ciągu zrozumiałam, jaki to luksus!
Przede wszystkim nie mam takich serii w domu. Kiedyś próbowałam je zbierać, ale okazało się, że zajmują zdecydowanie za dużo miejsca (zwłaszcza, że część z tych książek jest do jednokrotnego przeczytania). Nie ogranicza mnie niedostępność, nie muszę wychodzić z domu, by zdobyć kolejną część, jeśli skończę czytać o 12 w nocy, mogę od razu zacząć czytać następną. A kiedy jestem w ciągu to zaleta nie do przecenienia.
Ciekawi jesteście, jakie książki wywołały u mnie taki ciąg? Oto one. Do końca też nie jestem pewna, dlaczego akurat te, a nie inne. Mogłabym tłumaczyć to głównym bohaterem – ale na przykład u Jo Nesbo jest Harry Hole, postać podobna do tych, które lubię. A jednak zupełnie mi nie po drodze z nim, próbowałam kilka razy i w końcu chyba się poddam. Koniecznie napiszcie, jak to jest u Was – czy czytacie jak najszybciej, czy jednak dawkujecie sobie i potrzebujecie odpoczynku pomiędzy tytułami?
Harlan Coben był mistrzem moich młodzieńczych lat. Przeczytałam chyba wszystko co napisał (oprócz nowych książek z może ostatnich 5 lat), pamiętam do tej pory podekscytowanie, kiedy zasiadałam do nowej przygody. Zbierałam też oczywiście jego książki. W pewnym momencie jednak wyczytałam go. Dotarło do mnie, że choćby nie wiem jak fajne, wszystkie jego książki są takie same i nic nowego już mnie w nich nie zaskoczy. I przestałam go czytać, sięgając po inne lektury. Ale warto poznać jego książki, to świetne thrillery są!
Tego cyklu chyba nie trzeba nikomu przedstawiać. Mam tu bardziej na myśli oryginalną trylogię. Kontynuacje złe nie są, ale jednak traktowałabym je jako osobne książki z tymi samymi bohaterami. Lisbeth to moja najbardziej ulubiona literacka postać, łączy w sobie wszystkie cechy, jakie lubię i podziwiam, i które sama chciałabym mieć, ale niestety jest to niemożliwe. To też książki, przez które zarwałam trzy noce z rzędu – chodziłam wtedy jak zombie, ale MUSIAŁAM dowiedzieć się, co dalej.
To moje w miarę świeże odkrycie. To też bardzo lubię – odkrywać coś fajnego dopiero po kilku latach. Nie muszę wtedy czekać na kolejne części, tylko mam wszystko pod ręką. Sam Cormoran Strike od razu bardzo mnie ujął, choć do całych książek musiałam się przekonać. Rzadko mi się zdarza, żebym czytała kryminały, w których średnio interesuje mnie sprawa kryminalna. Ale tutaj J.K. Rowling tak zbudowała swoje główne postacie, że z przyjemnością śledzę ich losy i chcę wiedzieć, co dalej. Już przeczytałam wszystko, więc teraz jestem na etapie czekania na nową powieść.
O mojej miłości do Hjortha i Rosenfeldta z pewnością wiecie. Panowie są szwedzkimi scenarzystami, więc doskonale wiedzą, jak zakończyć książkę, by czytelnik miał potrzebę natychmiastowego sięgnięcia po następną. I faktycznie tak było w moim przypadku, kończyłam jedną, brałam głęboki oddech i zaczynałam następną. Prawdziwy maraton. Nie wyobrażam sobie czekania na kolejne części, choć oczywiście teraz już muszę. Na najnowszą czekałam rok, a teraz znowu trzeba czekać na kolejną. Zazdroszczę wszystkim, którzy mają tę serię dopiero przed sobą.
Chris Carter pojawił się u mnie przypadkiem, ale jak już go poznałam, od razu wskoczył do pierwszej trójki. Nie umiem odpowiedzieć dlaczego – obiektywnie mówiąc nie ma w tych książkach nic specjalnego czy wyjątkowego. To samo można znaleźć w wielu kryminałach – genialny detektyw z problemami, który łapie morderców. Ale tutaj coś kliknęło między nami – Robert Hunter jest fantastycznym bohaterem, sprawy ciekawe, styl pisania autora również w porządku. To jedyna seria kryminalna, przy której tak bardzo nie mogłam się doczekać następnej części, że kupiłam oryginalną wersję (przy Hjorcie i Rosenfeldzie też bym tak zrobiła, ale oni piszę po szwedzku). Dwa razy, bo teraz kiedy niedawno wyszła 9 część z Hunterem, ja właśnie czytam 10. Mój czytnik był rozgrzany do czerwoności, kiedy czytałam te książki.
I na koniec seria, która również mnie bardzo wciągnęła i którą przeczytałam za jednym zamachem, mimo rozpracowania schematu pisania autora. Już po drugiej książce byłam w stanie trafnie przewidzieć, kto jest mordercą, nie przeszkadzało mi to jednak w dalszej lekturze. Postać głównego bohatera, Davida Huntera jest w tych książkach świetnie wymyślona. Może nie porwał mnie jak Hunter Cartera, ale i tak całkiem nieźle się zaprzyjaźniliśmy.
Uwielbiam serie! Niestety (albo stety), główną cechą dobrej serii jest to, że powinna się kiedyś skończyć, raczej szybciej niż później. Jakie jest Wasze zdanie? Wolicie serie czy pojedyncze kryminały? Jaka seria wciągnęła was tak, że nie mogliście przestać czytać?
♦
Post powstał we współpracy z
[…] lektury, czytnik jest bardzo pomocnym narzędziem. O Carterze pisałam już wielokrotnie, nawet w ostatnim wpisie cyklu #Inkbook, więc już nie będę się tutaj […]