Wiecie, że książki górskie uwielbiam. Ostatnio jednak trochę zwolniłam i nie czytam ich tak dużo – paradoksalnie przez to, że właśnie tak dużo ich wychodzi. Chyba trochę zmęczyłam się tematem, chociaż nie powiem – Wszystko za K2 czeka, wyszła też kolejna książka o Wandzie Rutkiewicz, więc jestem bardzo ciekawa, co nowego można było o niej napisać, a w listopadzie wyjdą Polskie Himalaje. Więc to zmęczenie jest takie minimalne…
Ale książki o Elizabeth Hawley odpuścić w żaden sposób nie mogłam. Opowieści o wyprawach, o górskim świecie, są z reguły pisane przez samych wspinaczy. Czasami zdarza się jakiś reporter, który napisze coś o górach, ale to w dalszym ciągu są opowieści o wspinaczce, o obozach, o zdobywaniu szczytów. I o ile są to historie ciekawe i fascynujące, nie jest to przecież wszystko. Staram się cały czas poszerzać swoje spojrzenie na temat, stąd ostanie lektury o Nepalu (niedługo o nich opowiem!). Biografia Elizabeth Hawley to doskonała okazja do spojrzenia na wspinaczkę, wspinaczy i w ogóle góry od całkiem innej strony. Jesteśmy w centrum wydarzeń, ale nie wchodzimy na szczyt.
Kto interesuje się górami, ten na pewno zna Elizabeth Hawley. Amerykanka, która w 1960 roku zamieszkała w Nepalu i od tamtej pory konsekwentnie (choć początkowo nieświadomie) budowała swoją legendę i markę osoby, która o górach wie wszystko. Ona relacjonowała zdobywanie szczytów. Ona przepytywała himalaistów po wyprawach. Do niej himalaiści przychodzili przed wyprawą po materiały, po poradę, po konsultację. Od niej dostawali pierwszy telefon po zejściu z góry. I choć oczywiście nie może być takiej biografii bez kontrowersji, wszyscy się dzisiaj zgadzają z tym, że Elizabeth Hawley zrobiła bardzo dużo dla górskiego środowiska. To, co podoba mi się jednak najbardziej to fakt, że sama nigdy się nie wspinała. A same kontrowersje… cóż, kiedy ma się tak silny i trudny charakter jak miss Hawley, nie może być inaczej. Ktoś się obraził, ktoś uważał, że nie został dobrze potraktowany, ktoś inny, że został pominięty. Panna Hawley miała swoje wady, a Bernadette McDonald pisze o nich otwarcie. Strażniczka gór nie jest absolutnie laurką dla bohaterki. To szczera opowieść o kimś, kto pokochał życie w Nepalu, a nie da się tam funkcjonować z pominięciem gór. Myślę, że właściwa osoba pojawiła się na właściwym miejscu – charakter Elizabeth Hawley, jej zamiłowanie do porządku i silna dociekliwość, idealnie nadawały się do stworzenia drobiazgowych sprawozdań z wejść oraz (co może najważniejsze) do okiełznania rozbuchanych ego wspinaczy.
Książka jest ciekawa nie tylko dla miłośników górskich tematów. To jest motyw przewodni, ale znajdziemy też inne ważne. Temat kobiety-reporterki, samodzielnej i niezależnej, podróżującej po świecie. Nepal, który jest trochę tłem, a trochę drugim bohaterem. Hawley mieszkając tam od 1960 roku była świadkiem wielu przemian – niektóre z nich obserwowała, w niektórych brała udział. Skrawki życia codziennego, ten cały świat na dole, który w książkach górskich wyprawowych jest tylko lekko zarysowanym tłem.

Jestem bardzo zadowolona z lektury, ale rzeczą, za którą tęskniłam najbardziej były zdjęcia. Jest jedna wkładka ze zdjęciami czarno-białymi, ale moim zdaniem to zdecydowanie za mało. Ta książka powinna być wydana jak Cena nieważkości czy chociażby inne górskie książki z tego wydawnictwa. Nie wiem oczywiście, czy w ogóle była taka możliwość, widocznie nie, skoro tak się nie stało – ale pomarzyć zawsze można.
Jeśli lubicie górskie tematy, oczywiście to lektura obowiązkowa! Podziwiałam Elizabeth Hawley wcześniej, ale tak naprawdę nic o niej nie wiedziałam. Teraz podziwiam ją jeszcze bardziej – była niesamowicie silną kobietą, która wiedziała, co chce osiągnąć i do tego dążyła. O takich ludziach trzeba czytać i się nimi inspirować.
♦
Wiecie, że możecie sobie zgrać Himalayan Database, bazę wejść opartą na archiwum Hawley? Dane obejmują wszystkie ekspedycje od 1905 do 2017 r. i ponad 450 znaczących szczytów w Nepalu. Dostęp jest darmowy.
♦
Wow, zazdroszczę! Na pewno było wspaniale!