Jessie Burton z pewnością znacie z powieści Miniaturzystka i Muza. Ja na Miniaturzystce trochę się zawiodłam, a Muza w dalszym ciągu czeka na swoją kolej. Ale obok najnowszej książki Burton nie mogłam przejść obojętnie – to baśń, a ja baśnie kocham. Co więcej, to nowa wersja baśni opublikowanej po raz pierwszy przez braci Grimm w 1815 roku. My znamy ją pod tytułem Stańcowane pantofelki. Powiedzieć, że bardzo się cieszę z tej publikacji, to jakby nic nie powiedzieć.
Temat obecności bohaterek w książkach dla dzieci był już poruszany wielokrotnie. Jesteśmy tak bardzo przyzwyczajeni do schematu bezradnej księżniczki, która czeka na uratowanie przez przystojnego księcia, że nie zwracamy już na to uwagi. Tymczasem okazuje się, że można zaproponować dzieciom dużo ciekawszą wersję tych samych zdarzeń. Zanim opowiem wam o książce, chciałam pokazać wam dwie rzeczy. Pierwsza to film, który pokazuje jak wygląda sytuacja kobiecych bohaterek w literaturze dziecięcej. Najpierw z biblioteczki są usunięte książki, gdzie nie ma żadnej męskiej postaci. Jest ich trzy. Potem usunięte są książki bez postaci żeńskich. Jest ich 76 (!). Następnie usunięte są książki, gdzie damskie postaci nie mówią. Spośród tych, które zostały, postarano się wybrać takie, gdzie bohaterka ma jakiś charakter, marzenia, aspiracje, a nie czeka tylko na księcia. Obejrzyjcie:
Druga rzecz. Jeśli obserwujecie mnie na Instagramie, wiecie, że ostatnio nałogowo oglądam show Ellen DeGeneres. Kiedy gościem była Keira Knightley, rozmowa zeszła na bajki, których nie puszcza swojej córce. To Kopciuszek (Ponieważ czeka na bogatego gościa, który ją uratuje. Nie czekaj! Uratuj się sama.) i Mała Syrenka (nigdy nie oddawaj swojego głosu dla mężczyzny) I chociaż uwielbiam te bajki Disney’a, ma rację!
Właśnie z tych powodów to, co zrobiła Jessie Burton tak bardzo mi się spodobało! Wzięła klasyczną baśń, którą wszyscy znają i opowiedziała ją na nowo. I choć w wersji pierwotnej księżniczki są sprytnymi dziewczynami (bo jednak wodzą za nos i ojca, i kawalerów), to całość kończy się w wydawałoby się jedyny możliwy sposób. W końcu przybywa ten właściwy książę, który rozwiązuje zagadkę i poślubia wybraną przez siebie księżniczkę.
Jessie Burton dopuszcza inną możliwość. Przede wszystkim córki króla są mądre, mają dużo do powiedzenia i swoje zdanie, mają też zainteresowania i pasje. Chcą pisać, malować, badać gwiazdy, uczyć się języków obcych, zgłębiać matematykę. Bardzo się od siebie różnią, każda ma pomysł na siebie, ale wszystkie są szczęśliwe, bo mogą się realizować. Kiedy tego zabraknie, wszystko się zmienia. Czasami nawet największy spryt i mądrość nic nie poradzą na okoliczności. Ale Burton nie pozwala zwątpić w swoje bohaterki chociaż przez sekundę – wiemy, że są dzielne i że sobie poradzą. I tak rzeczywiście się dzieje, a książę, który przybywa na ratunek księżniczkom w zakończeniu tej opowieści jest bardzo wyjątkowy.
Nie mam nic przeciwko bajkom z księżniczkami. Wychowałam się na nich, do tej pory pamiętam swoje uwielbienie dla tych pięknych sukienek. Bardzo lubiłam te romantyczne historie z happy endem. Wyrosłam na samodzielną kobietę, samowystarczalną i świadomą, że jeśli ktoś ma dać mi szczęście, to najszybciej będę to ja. Więc nie jest tak, że puszczając bajkę córce, od razu skazujemy ją na zagładę. Chodzi o proporcje – to w sumie smutne, że dopiero od niedawna zwraca się na to uwagę i zaczyna się tworzyć opowieści dla dzieci, w których to kobieta jest główną, silną bohaterką. Dzisiaj jest wiele takich wartościowych i bajek i książek dla dzieci – bo cały czas też podkreślam, że takie historie nie są tylko dla dziewczynek. Chłopców też warto uświadamiać w tym względzie!
Czytajcie Marzycielki! To piękna, zachwycająca opowieść, a co ważniejsze – bardzo inspirująca! Pokazująca w prosty, nienachalny sposób, że zawsze warto być sobą i podążać za marzeniami, niezależnie od tego kim jesteśmy. Nie zawsze jest to łatwe, często wymaga poświęceń i pracy, ale po prostu warto.
(Na sam koniec przyszło mi coś jeszcze do głowy. W zasadzie zakończenie aż tak bardzo się nie różni od wersji pierwotnej. Albo ratuje książę, albo ratuje książę. Nie zdradzę wam przecież zakończenia, więc tylko tak mogę go określić! Ale chyba wolałabym wersję, w której wszystkie dziewczyny, razem, współpracując ze sobą, układają plan, który realizują. Nie że ktoś przybywa i je ratuje, tylko że ratują się same. To przecież też byłaby ładna baśń!)
♦
Marzycielki… tytuł już jest obiecująco kuszący
Zwróciłaś uwagę na bardzo ważną rzecz, czyli zachowanie umiaru. Też jestem zdania, że to szokujące, że tak niewiele jest silnych postaci kobiecych w literaturze dziecięcej czy filmach dla dzieci. I mam nadzieję, że ta sytuacja się zmieni, że odbiorcy będą oczekiwać innego typu historii niż książę ratujący księżniczkę. Ale z drugiej strony, wychowałam się na opowieściach o księżniczkach i jako dziecko naprawdę je uwielbiałam. Nie zaszkodziły mi i podobnie jak Ty uważam się za świadomą kobietę i feministkę. Ważne więc, żeby z dzieckiem rozmawiać i uczyć go różnych postaw, uświadamiać. Wtedy nawet disney nie straszny 🙂
[…] z młodzieżową literaturą, a to właśnie u nich znalazłam kilka świetnych tytułów – Marzycielki Jessie Burton, Niepokonani Davida Longa i Kerry Hyndman, Dziewczynka, która wypiła […]