Zakochałam się w książkach Petera Maya od samego początku. Jego Trylogia Lewis zrobiła na mnie świetne wrażenie i rozbudziła wielką chęć pojechania na Hebrydy Zewnętrzne. Do tej pory nie wiem, czy to mistrzostwo pisarskie autora czy przyciągający urok Szkocji spowodowały, że trzy kolejne części przeczytałam w ekspresowym tempie. Mój entuzjazm znalazł się też od razu na blogu:
♥ TUTAJ możecie przeczytać rozmowę z Peterem Mayem. Polecam, zwłaszcza jeśli tak jak ja, zakochaliście się totalnie w szkockim świecie.
♥ TUTAJ możecie przeczytać recenzję Trylogii.
♥ A TUTAJ możecie przeczytać kolejny wpis pod wpływem Trylogii – bo chciałabym tam pojechać śladami tych książek.
Więc kiedy tylko zobaczyłam, że będzie kolejna książka Petera Maya podskoczyłam z radości i czekałam niecierpliwie. Wydawnictwo zrobiło mi ten wspaniały prezent, że dostałam ją w dzień premiery, więc jeszcze cieplutką zaczęłam czytać! No dobra, chwilę musiała odstać w kolejce, ale jeśli śledzicie mnie na Instagramie, wiecie jak to się skończyło – wzięłam ją do ręki, żeby wstępnie przejrzeć, a zanim się obejrzałam, było wpół do piątej nad ranem, a ja kończyłam czytać <3
Peter May ma w swoim stylu pisania coś, co mnie uwodzi. Pociąga mnie szkocka dusza naszego głównego bohatera, choć on sam nie zdaje sobie z niej sprawy na początku. Akcja rozgrywa się na kanadyjskiej Wyspie Entry, ale związki ze Szkocją pozostają bardzo silne. Autor dzieli swoja opowieść tak, jak to robił wcześniej – część wydarzeń dzieje się w teraźniejszości, część poznajemy dzięki retrospekcjom. Peter May staje się powoli specjalistą od opisywania małych, wyspiarskich społeczności, i robi to naprawdę świetnie! Każda strona jest wręcz przesiąknięta klimatem, jaki może panować tylko na wyspie, która ma dwa na trzy kilometry kwadratowe i zamieszkuje ją nieco ponad stu mieszkańców, a wszystkie sprawy załatwia się między sobą.
Z jednej strony można powiedzieć, że to typowy kryminał – mamy zbrodnię i policjanta z problemami, który ją rozwiązuje. Ale do tych elementów Peter May dokłada zawsze takie, które robią ze zwykłego kryminału powieść, od której nie można się oderwać. Czyli właśnie miejsce akcji (o zamkniętych wyspiarskich społecznościach można by napisać bardzo dużo! Temat jest bardzo fascynujący, tym bardziej dla nas, ludzi z wielkich miast i z wielopiętrowych bloków); bohaterów, których można od razu polubić, którzy nas intrygują i chcemy z nimi spędzić jak najwięcej czasu; ciekawą fabułę i dobrze skonstruowaną zagadkę. Najważniejsze jednak są szkockie korzenie, które są dla autora inspiracją i z których czerpie chętnie i często. To właśnie ten szkocki rys nadaje wyjątkowości powieściom Maya. Dzięki temu są w jakiś sposób magiczne, w wyjątkowy sposób łączą w sobie przeszłość z teraźniejszością. Bo czas na takich wyspach jakby się zatrzymał, a ludzie przecież są współcześni.
Podoba mi się bardzo, że May wplata w fabułę swoich książek wydarzenia historycznie, że sięga w przeszłość i wykorzystuje gatunek kryminału do przemycenia faktów historycznych. „Od dawna chciałem napisać coś o wysiedleniach Highlands, haniebnym okresie w brytyjskiej historii, kiedy ludzie zostali zmuszeni do opuszczenia swym ziem, aby zrobić miejsce owcom, które uznano za bardziej opłacalne. Jednak jako autor kryminałów nie chciałem pisać powieści historycznej, musiałem znaleźć sposób na połączenie współczesnego kryminału z tymi historycznymi wydarzeniami. Z racji tego, że nie chciałem całkowicie odejść od trylogii o wyspie Lewis, wydawało się logicznym posunięciem, aby umieścić tam historyczny element książki. A ponieważ bardzo wiele ofiar wysiedleń wysp trafiło do Quebecu, niejako narzuciło mi to miejsce współczesnych wydarzeń” – mówi autor.
Wyspy rządzą się swoimi prawami, potrafią dać miejsce do życia i ochronę, potrafią też człowieka zniszczyć. Ale każdy, kto na wyspie się urodził, pozostanie w głębi duszy wyspiarzem, choćby nie wiem jak długo przed tym uciekał. A wyspa i tak się w końcu przypomni. Wyspiarskie powieści Petera Maya to klasa sama w sobie. Soczysta kryminalna rozrywka połączona z nostalgiczną tęsknotą, poruszającymi duszę krajobrazami i ludzkimi losami, które pozostają niezapomniane przez wiele pokoleń. Więc jeśli zastanawiacie się, czy sięgnąć po nową książkę Petera Maya, nie myślcie już dłużej, tylko to zróbcie 🙂 Gwarantuję zarwaną noc i chęć wyjazdu na Hebrydy 🙂 Wyspa powrotów ma wszystko to, za co pokochaliśmy Trylogię Lewis, jednocześnie daje nam nowy świat i nowych bohaterów. Czy można sobie wyobrazić lepszą sytuację? 🙂
♦
Za książkę serdecznie dziękuję
Muszę go przeczytać w oryginale albo po polsku. Czytałam po niderlandzku, ale styl mi nie podszedł i tak się zastanawiałam czy to nie wina tłumaczenia. Czytam Twoje zachwyty, a nie jesteś pierwszą zachwycającą się osobą, i jestem coraz bardziej przekonana, że holenderski tłumacz spartolił sprawę. 🙂
Ja z kolei jestem bardzo ciekawa jego nie wsypiarskich książek – czy to jest faktycznie jego styl pisania, czy jednak ta magiczna Szkocja 🙂 Ja po prostu uwielbiam takie klimaty, takie nastroje, małe społeczności odcięte od świata, takie małe światy, te przestrzenie, wrzosowiska, surowe krajobrazy. To jest to 🙂 Jeśli ktoś nie ma świra na punkcie tych rzeczy, ma prawo się zachwycać trochę mniej 🙂 Ale nie zmienia to faktu, że to porządny kawałek książki jest 🙂
Ja robiłam podejście do jego książki prowansalskiej. Spróbuję coś szkockiego i zobaczę czy jest lepiej. 🙂
Daj koniecznie znać, jestem bardzo ciekawa!
Dam, ale to może trochę potrwać, bo teraz czytam z własnej półki. 🙂
Spoko, rozumiem doskonale i łączę się w bólu 😀 Do domu wchodzę ze spuszczoną głową ze wstydu, żeby nie patrzeć na książki, które zerkają na mnie z wyrzutem 🙂 Ostatnio odniosłam do biblioteki kilka tytułów, do których nawet nie zajrzałam! A tu zaraz kwiecień i znowu nowości!… 😉
Ja właśnie zamówiłam, książka ma przybyć do mnie po weekendzie. Już nie mogę doczekać się lektury, tym bardziej, że dla mnie autor jest nowością, a tyle osób zachwyca się jego książkami 🙂
Jeśli spodoba Ci się “Wyspa powrotów” absolutnie koniecznie przeczytaj Trylogię! 🙂 W kolejności! 🙂
To na pewno! I na pewno w kolejności, bo ja z tych, co nie lubią zaczynać od środka cyklu. Wyjątek czynię najczęściej z niewiedzy albo tak jak teraz muszę zrobić: dla Listów do Żony Witkacego. Z bólem muszę zacząć od trzeciego tomu, ale już wiem, że muszę nabyć kolejne! 🙂
To tak jak ja! Czasami nie ma to aż tak dużego znaczenia, ale czasami (tak jak na przykład przy książkach duetu Hjorth & Rosenfeldt) ma kolosalne znaczenie! 🙂
Anglia, ach Anglia. Jestem filolololem angielskim, więc do Anglii sympatię mam sporą, ale nie da się ukryć, że dopuściła się wielu historycznych świństw. Dlatego też dużo większą sympatią darzę Irlandczyków i Szkotów. A dziś za tych pierwszych wychylę whisky szklanicę (niepełną).
Ja świętowalam Guinessem 😉 Miałam ogromną przyjemność pozwiedzać trochę Irlandię – te miejsca i krajobrazy naprawdę zapadają w pamięć i duszę 🙂 Szkocja jest jeszcze na liście “do zrealizowania”, ale może kiedyś… 🙂
Mam podobnie – nieco Irlandii widziałem, nieco Irlandczyków poznałem i przez pewien czas miałem sporego hopla. W ramach niego przeczytałem nawet Ulissesa w oryginale. A Szkocja czeka.
Wow, Ulisses w oryginale to jest coś!