Wszystko może zdarzyć się na wyspie. Na wyspie można odkupić winy (Robinson Crusoe), na wyspie w duszach rozbitków może rozgorzeć walka pierwotnych mocy dobra i zła (Władca much), na wyspie można zdobyć bogactwo (Wyspa skarbów), odkryć miłość (Błękitna laguna), prawdziwy raj (Taipi) lub istne piekło (Conradowskie Zwycięstwo). Wyspa bywa miejscem, skąd wyrusza się w wielką wyprawę (Nantucket w Moby Dicku), ale bywa też punktem docelowym, gdzie podróżnik odkrywa niesłychane dziwy (Podróże Guliwera). Nie sposób sobie wyobrazić, że którakolwiek z tych historii rozgrywa się na lądzie stałym.
Paul Theroux zabiera nas na Wyprawę przez duże W. Pływać sobie kajakiem pomiędzy wyspami Oceanii to w końcu nie byle co. Już sama mapka na początku sprawia, że zaczynamy zazdrościć. I to uczucie nie opuszcza nas aż do samego końca, więc jeśli miałabym wymienić jakie emocje najbardziej jej lektura we mnie wzbudziła, byłaby to właśnie zazdrość. Ale również zdziwienie, zaskoczenie, zirytowanie i wiele innych. To ponad 800, gęsto zapisanych stron, na których pływamy kajakiem razem z autorem i poznajemy wyspy i ich mieszkańców. Paul Theroux nie szczędzi nam swoim przemyśleń i własnych punktów widzenia, a dla równowagi nie szczędzi nam również antropologii i nauki. To mieszanka wybuchowa, która potrafi zachwycić, ale i zmęczyć, tak samo jak osoba autora. Czytałam tę książkę z niesłabnącą fascynacją, bo nie ma w niej nic nudnego. Jest zmienna jak prawdziwe życie i mimo że opowiada o tak bardzo odległych i egzotycznych dla nas terenach, ma w sobie uniwersalne prawdy, które obowiązują wszędzie. Pokazuje świat totalnie nieznany, dla nas obcy i niezrozumiały, by za chwilę pokazać dobrze znaną nam sytuację.
Turysta nie wie, gdzie był. Podróżnik nie wie, gdzie zmierza.
Theroux na początku pisze: Chcę napisać o Pacyfiku. Jak to ludzie wędrują z wyspy na wyspę, zabierając ze sobą całą swoją kulturę, aż znajdą wyspę szczęśliwą, gdzie wszystko wypakowują, urządzając swoisty piknik, który będzie trwał do końca świata. Cała ta wyprawa to ucieczka, odpoczynek od życia, próba złapania równowagi. Każdy z nas ma takie momenty. Ja zakopuję się w kołdrę, odcinam od internetu, albo ładuję baterie na wsi. Theroux popłynął kajakiem na Oceanię. Ewidentnie jako pisarz ma większy rozmach 😉 Postać autora jest bardzo dominująca w tekście. Widać ją bardzo wyraźnie, nie próbuje się ukryć, wszystko, co czytamy jest przefiltrowane przez niego. Może to denerwować, zwłaszcza (szczególnie na początku) w wielu momentach miałam ochotę potrząsnąć autorem i krzyknąć do niego “weź się w garść na boga!”. Jest zgryźliwy, czepialski, osądzający, wyśmiewa, komentuje niekoniecznie delikatnie, obraża innych. Buc i cham powiecie. Ale po chwili okazuje się, że owszem robi to wszystko, ale jest w tym prawda. I odwaga, bo jednak napisanie czegoś, co może spowodować, że nie okażemy się wspaniali i idealni, jej wymaga. Mnie zawsze fascynuje to, co ma do powiedzenia pisarz o spotkaniach autorskich. Tutaj dostałam, prześwietną dawkę szczerych opinii i ubawiłam się przy tym bardzo! Więc tak – narzeka, jęczy, jest denerwujący, nie wszystkich lubi, nie wszystko go zachwyca. Ale jest przy tym prawdziwy, szczery, nikogo i nic nie udaje. Dzięki temu wierzymy mu w to, co napisze, bo od samego początku wiemy, że nie upiększa.
I to właśnie powoduje największe zaskoczenie. Bo jak to? Gość pływa sobie kajakiem po Oceanii i jest nieszczęśliwy? Nie wszystko go zachwyca? Mamy w głowach obraz tych wysp jako jednego wielkiego raju na ziemi, gdzie jest zawsze ciepło, niebo jest błękitne a woda czysta. Ludzie są piękni i szczęśliwi, nie mają żadnych problemów i w ogóle wszystko jest radosne i dobre. Theroux pokazuje, że jest trochę inaczej. Podoba mi się, że mimo ogromnej dawki wiedzy zgromadzonej w tej książce, nie zgrywa Wielkiego Podróżnika, Który Wszystko Wie. Jest po prostu człowiekiem, kimś pełnym sprzeczności i nieidealnym. W jednym momencie potrafi bardzo stereotypowo odnieść się do Australijczyka, by za chwilę buntować się przeciwko stereotypom o wyspiarzach. Wszyscy mówili mu, jak jest na wyspach, które chciał odwiedzić – ci sa źli, ci leniwi, ci w ogóle nie nadają sie do niczego, a tamtych najlepiej w ogóle unikać. Maorysi, Samoańczycy, Fidżyjczycy, Rotoruanie, Niuańczycy, mieszkańcy Wysp Cooka – wszyscy dostali etykietkę. A jako grupa wyspiarzy dostali kolejną. Theroux buntuje się przeciwko temu, jego podróż to niezgoda na to, żeby inni mówili nam, co mamy myśleć.
Powiadają, że podróż to ucieczka od siebie, ale według mnie jest raczej powrotem.
Paul Theroux pokazuje nam świat rzeczywisty a jednak jakiś magiczny i niedostępny. Świat, w który można wpłynąć kajakiem, a w którym truje się dzieci bo są złymi duchami. Świat, w którym są misjonarze adwentyści, a i tak każdy wierzy w swojego boga. Świat, w którym nie ma wstydu i seksualnego tabu, ale na większości wysp Pacyfiku nawet czytanie książek uchodzi za podejrzaną rozrywkę właśnie dlatego, że zakłada samotność. Świat rajskich wysp z próbami nuklearnymi w tle. Ta książka to jedna wielka mieszanina legend, magii, ludowych wierzeń i podań, historii, antropologii i nauki. Naprawdę nie sposób się od niej oderwać. Theroux pisał, że podróż po wyspach jest jak wyprawa międzyplanetarna i miał rację. Nie dość, że Oceania jest jakby osobą planetą dla nas, to każda z wysp jest samodzielnym bytem, wartym poznania, eksploracji i uwagi.
Paul Theroux umie pisać, więc i szczęśliwe wyspy Oceanii są świetnie napisane. Choć czasami dygresje czy zbyt długie rozwodzenie się nad sobą mogą przeszkadzać, nie psują jednak ogólnego wrażenia. Znajdziecie w niej piękne opisy, wręcz poetyckie, mnóstwo szczegółów i detali o przyrodzie, pejzażach czy ludziach. Dowiecie się wielu ciekawych rzeczy (na przykład czym się różni niedziela fidżyjska od niedzieli tongijskiej?), poznacie wyjątkowych bohaterów – i kawałek fascynującego świata. Jeśli interesuje Was on tak samo jak mnie, znajdziecie również wiele dalszych inspiracji np. w postaci powieści Patricka White’a czy filmu Walkabout.
Czuć przekorę autora. Nazywa książkę Szczęśliwe wyspy i czytelnik spodziewa się wesołej, lekkiej i przyjemnej podróży po krainach z lazurową wodą, białymi piaszczystymi plażami, radosnymi tubylcami łowiącymi ryby, którzy są samowystarczalni, odcięci od cywilizacji i szczęśliwi. A dostajemy zupełnie inny obraz – zapuszczone miasta, cywilizacje wgryzającą się w najdalsze zakątki świata, wojny plemienne, nie tak radosny i uroczy obraz tubylców, plaże i wodę pełne kup i śmieci. To trochę gra z nami, przekonanymi o własnej wspaniałości i wspaniałości naszego świata. I o tym, że zawsze mamy rację, a nasz punkt widzenia jest najlepszy i najbardziej słuszny. To kpina ze świata zachodniego, który wierzy w to, że wszystko wie.
Myliłem się. Wyspa, na której trwa stara kultura, nie może być rajem. Zamiast tego, jest na wskroś sobą, pełna magii, przesądów, mitów, niebezpieczeństw, rywalizacji i starych zwyczajów. Trzeba przyjąć ją taką, jaka jest. Przetrwała dlatego, że śmieje się z obcych i trzyma ich na dystans. A chociaż dziwiłem się, że mieszkańcy tych wysp uważali się za ludzi, a mnie za podczłowieka, dim-dim, w końcu pojąłem, że nigdy nie zrozumiem w pełni ich świata.
Tak jak napisanie tej książki było dla autora ucieczką od rzeczywistości, tym samym może być dla nas jej lektura. Świetna, erudycyjna książka, która jednocześnie porwie nas przygodą, urzeknie opisami, poduczy antropologii zainspiruje. Zwróci uwagę też na to bardziej prawdziwe spojrzenie na świat, przekorne, ale szczere.
♦
Za możliwość przeczytania dziękuję
♦
Zachęciłaś mnie. Widziałam wcześniej tę książkę, ale nie zwróciłam na nią większej uwagi. Z góry zaszufladkowałam ją jako jedną z tych o odkrywaniu nieznanych lądów itd. I faktycznie zmylił mnie ten przewrotny tytuł. A teraz chcę ją bardzo 😀
Hahahaah! Bardzo się cieszę 🙂 Faktycznie, jest zaskakująca 😉
Osiemset stron literatury faktu o Oceanii na pierwszy rzut oka wygląda odstraszająca, ale ma ciekawskość w połączeniu z obcością tego rejonu świata sprawia, że skuszonym się czuję.
PS Ech, może kiedyś mi się uda przebić przez nieczułość mailową Czarnego 😉
Powiem Ci, że nawet ja się trochę zmęczyłam. Fajnie byłoby ją czytać na spokojnie, przez długi czas 😉 Co do Czarnego – próbuj do skutku, jeśli Ci zależy 🙂 Mi się chyba udało wstrzelić we względnie spokojny czas, bo teraz też z tym różnie bywa 😀