O Christopherze Hitchensie słyszałam wcześniej, ale nigdy nie sięgnęłam po żadną z jego książek. Dopiero teraz, kiedy pojawiło się wznowienie Bóg nie jest wielki. Jak religia wszystko zatruwa pomyślałam, że to jest dobry moment, żeby w końcu coś przeczytać.
Temat religii jest mi bardzo obojętny w tym sensie, że nie wzbudza we mnie emocji. Jestem osobą, która nie lubi, kiedy mówi się jej, co ma robić, więc wydaje mi się naturalne, że moje drogi z kościołem i religią w którymś momencie się rozeszły. Ale nie mam też zupełnie nic przeciwko osobom wierzącym – dopóki ich wiara dotyczy tylko ich, a nie wszystkich wokół. Hitchens w swojej książce pisze o tym drugim przypadku i to jest lektura znakomita z wielu względów! Na początek muszę jednak napisać o tłumaczeniu – kilka osób uprzedzało mnie, że nie jest ono za dobre i ja to niestety potwierdzam. Książkę tłumaczył Cezary Murawski i z ciekawości zerknęłam sobie na Lubimy Czytać, jakie jeszcze książki pan Murawski tłumaczył. Nie jestem ekspertką, jeśli chodzi o tłumaczenia, ale wyobrażam sobie, że tłumaczki i tłumacze też się w konkretnych tekstach specjalizują i że jest różnica między tłumaczeniem literatury pięknej, podręcznika i książki popularnonaukowej. Hitchens jest dziennikarzem, pisarzem i krytykiem literackim, jego książki są pełne erudycji autora, odniesień kulturowych i historycznych, pisząc najprościej są piekielnie inteligentne. Sprostać tłumaczeniu takiego tekstu, by zachować erudycję i ciętość, a jednocześnie nie zagmatwać za bardzo zdań, jest trudnym zadaniem. Angielski jest dużo prostszym językiem, często po angielsku powiemy coś używając dwóch słów, a po polsku, by powiedzieć to samo musimy zbudować całe zdanie (i to czasami dosyć długie). Moim zdaniem tłumacz nie poradził sobie z tym – książka jest zagmatwana, chaotyczna, wywody skomplikowane i męczące, musiałam robić sobie przerwy w czytaniu, przez co czytałam ją też bardzo długo.
Ale! Skąd wiem, że to nie jest wina autora tylko tłumacza? Oryginalnego tekstu można posłuchać na YT, w dodatku w wykonaniu samego autora. Jeśli słuchacie po angielsku, bardzo polecam. Mam poczucie, że słuchałam całkiem innego tekstu – z tymi samymi argumentami, o tej samej treści, a jednak innego.
Jednak pomimo wszystkiego, co napisałam powyżej, chciałabym Was zachęcić do przeczytania tej książki. Nie będzie łatwo, ale nie zniechęcajcie się. Warto przez nią przebrnąć, bo to, o czym pisze Hitchens jest ważne i wartościowe. Mam poczucie, że to jedna z tych książek zmieniających życie. Jeśli ktoś nigdy wcześniej nie zastanawiał się nad religią (nie tylko chrześcijaństwem, ale tak w ogóle nad koncepcją religii) to może być jedna z najważniejszych książek jego życia.
O czym pisze Hitchens? Podtytuł nam zdradza wszystko – o tym, jak religia zatruwa wszystko. Ale nie jest to emocjonalny tekst napisany przez kogoś, kto nienawidzi religii. To bardzo rzeczowe wypunktowanie wojen, które był prowadzone w imię religii, przestępstw, które były popełnianie w imię kościoła, oszustw, na których religia się opiera, z których czerpie i na których jej zależy, bo bez nich wiele rzeczy zaczyna się walić. Hitchens wielokrotnie powtarza, że to nie bóg stworzył człowieka, tylko człowiek boga i podaje na to konkretne argumenty. Rozkłada na części pierwsze Stary Testament i Nowy Testament, przybliża nam Koran i wskazuje, że rzeczy, które są zapisane w tych księgach wcale nie są ani nowe, ani odkrywcze, a wręcz przeciwnie – pełnymi garściami czerpią z mitów i legend wcześniejszych. Pisze o absurdach, braku logiczności i o tym, jak powstawały współczesne dogmaty. Przy wielu można się naprawdę zdziwić.
To była fascynująca lektura. Bardzo rozwijająca, dzięki niej można na wiele rzeczy spojrzeć zupełnie inaczej. Uporządkować sobie własne przemyślenia, dowiedzieć się nowych rzeczy. Bo wiecie, w tym wszystkim najważniejsze jest zrozumienie. Choć Hitchens krytykuje religię, to nie występuje przeciwko wierze w znaczeniu jednostkowych wyborów człowieka. Nie atakuje tego, że wierzysz w Boga. Atakuje cały system religijny (nie konkretny, ale cały koncept) i pokazuje jakich okropności człowiek jest w stanie się dopuścić w imię religii, i jak inni ludzie potrafią to sprytnie wykorzystać. Myślę, że to bardzo kluczowa wiedza, a ktoś, kto w boga wierzy, nie powinien czuć się zagrożony, tylko właśnie tym bardziej powinien poznać taki punkt widzenia.
♦
Tak. W “imię Boga” mordowali… Ja jestem wierzącą, ale nie chodzę do Kościoła. Mam takie motto życiowe. Żyj i daj żyć innym. Jeśli będziesz dobrym człowiekiem to czy Bóg istnieje czy nie i jakie ma imię to doceni to co robisz i kim jesteś. Warto żyć w zgodzie z naturą, sobą i światem. Gdyby każdy chciał żyć jak najlepiej i pomagać sobie wzajemnie to “Raj” byłby na Ziemi… 🙂