Nie mam żadnych zwierząt w domu. Oczywiście kiedyś miałam cały standardowy zestaw każdego dziecka – przez dom przewinęły się rybki, chomiki, szczury, pies. Ale teraz mieszkam bez żadnych zwierząt, więc do weterynarza też nie chodzę. Tym chętniej zaczęłam czytać książkę Łukasza Łebka, bo jak wiecie lubię książki, które opowiadają mi o świecie, którego nie znam. A świata weterynarzy nie znam ani jako klient, a tym bardziej od tej drugiej strony. I kiedy już na samym wstępie autor stwierdził, że bardzo nie chciałem leczyć ludzi, bardzo nie chciałem mieć z nimi kontaktu, wiedziałam, że to będą ciekawe opowieści. Po pierwsze dlatego, że, umówmy się, moja nazwa bloga też wcale nie jest przypadkowa, a po drugie – od razu wiedziałam, że znajdziemy w niej ciekawe i śmieszne historie, w których główną rolę będą odgrywać właściciele zwierząt.
Zanim napiszę parę słów o książkę, to przypomnę, że na kanale YT jest już film o niej. Warto go obejrzeć, bo znajdziecie w nim Dekalog Weterynarza, czyli co robić i czego nie robić jako opiekun zwierzęcia i ktoś, kto chodzi do weterynarza. Zależało mi na tym, żeby film był edukacyjny – mam nadzieję, że po jego obejrzeniu dowiecie się czegoś nowego!
Łukasz jest autorem bloga Nie zadzieraj z weterynarzem, a teraz napisał książkę o swojej pracy. Jeżeli się zastanawialiście, jak taka praca wygląda, to teraz macie okazję, żeby się dowiedzieć. A jeśli się nie zastanawialiście, ale macie zwierzaki w domu i do lekarza weterynarii chodzicie – też koniecznie przeczytajcie. Dowiecie się, czego w gabinecie nie robić. Całą książkę pochłonęłam momentalnie i bardzo się cieszę, że mogę jej patronować. Bo oprócz ciekawej historii, jeszcze ciekawszych anegdotek o właścicielach zwierząt, śmiesznych sytuacjach i zabawnych zwierzakach ta książka ma olbrzymi walor edukacyjny!
Dowiemy się na przykład tego, że zwierzęta mają wyższą temperaturę ciała niż my, poznamy zakazane produkty dla kotów i psów, autor raz na zawsze wybije nam z głowy próby samodzielnego leczenia naszych pupili (paracetamol jest dla kota bardzo toksyczny, a zatrucie tym lekiem to jedno z najczęstszych zatruć spowodowanych przez opiekunów). Dowiemy się też jaka jest różnica między hodowlą a chowem, poznamy leczenie zwierząt gospodarskich, jaki jest związek między stomatologią a gryzoniami i dlaczego gryzonie nazywają się gryzoniami, dlaczego to właśnie szczury stały się ulubionymi zwierzętami do testów naukowych i eksperymentów, że jest około 300 gatunków chomików, że koty zostały udomowione 9000-10000 lat temu i że jeśli myślisz, że twój kot jest złośliwy – nie jest, jest po prostu zestresowany. A zwierzęta nie bywają złośliwe. One sygnalizują w ten sposób, że coś im nie pasuje. Co ciekawe, koty nie powinny wychodzić na zewnątrz – Europa nie jest dla kota naturalnym środowiskiem. Kot przywędrował do nas z Bliskiego Wschodu, w Europie pojawił się dopiero w czasach rzymskich. Obecnie jest traktowany jako gatunek inwazyjny, czyli taki, który wskutek rozpowszechniania się w ekosystemie stanowi zagrożenie dla charakterystycznych dla niego gatunków.
I chociaż głównymi bohaterami tej książki są zwierzęta, to dowiemy się równie dużo o lekarzach weterynarii. Wiedzieliście, że nie wszyscy weterynarze leczą zwierzęta? Część z nich pracuje jako urzędnicy lub nadzoruje produkcję żywności. Nie można też oczekiwać od lekarza weterynarii, że będzie leczył wszystkie gatunki zwierząt (dlatego nie oburzajmy się, jeśli przyjdziemy z ptakiem do weterynarza, który zajmuje się gryzoniami i weterynarz nie będzie chciał zająć się zwierzęciem). Co więcej, autor podkreśla, że weterynarz nie jest dietetykiem, behawiorystą czy fizjoterapeutą i nie musi znać się na żywieniu czy zwierzęcej psychice. Myślę, że lektura tej książki da (a przynajmniej powinna) dużo do myślenia właścicielom zwierząt.
To lekka i zabawna książka, ale nie brakuje w niej poważniejszych tonów. Łukasz Łebek pokazuje, że praca weterynarza to zdecydowanie nie tylko puchate kotki (jeśli ktokolwiek miałby wątpliwości, to bardzo szybko się rozwieją!). To często praca bardzo brudna, trzeba wykazywać żywe zainteresowanie różnymi wydzielinami ciała, pełnić dyżury nocne, walczyć o życie zwierzaków, czasami bez współpracy ze strony właścicieli. Raczej o tym nie myślimy, ale lekarze weterynarii też przywiązują się do swoich pacjentów, więc jeśli coś idzie nie tak, wcale nie podchodzą do tego lekko i bez emocji.
Co gryzie weterynarza czyta się świetnie. Przez cały czas lektury miałam wrażenie, że autor wpadł do mnie na kawę i opowiada mi o swoim dniu. Jest ciekawie, momentami zabawnie, momentami poważnie i przede wszystkim edukacyjnie. Czyli najlepiej!
♦