O mojej miłości do Thorwalda już wiecie – przypominam o tym przy każdej nadarzającej się okazji. W takich momentach żałuję bardzo, że nie założyłam bloga mając 20 lat – opisałabym Wam tyle innych tytułów, między innymi te książki Thorwalda, którymi zachwyciłam się najbardziej. Ale na blogu możecie przeczytać tekst o mocnych i bardzo dobrych Ginekologach, o poruszających Pacjentach i o Kruchym domu duszy, od którego nie można się oderwać. Chyba ostatnią książką Thorwalda, która nie miała ładnego wznowienia (i jedyną, której nie czytałam) była Dawna medycyna. Jej tajemnice i potęga. Egipt, Babilonia, Indie, Chiny, Meksyk, Peru. Wydawnictwo Literackie zmieniło obydwie te rzeczy. Z jednej strony się cieszę, a z drugiej po skończonej lekturze jestem w szoku, bo wcale nie jestem zachwycona. Nie wiem, co się stało i nie umiem odnaleźć się w tej sytuacji, bo do tej pory Thorwald to był mój pewnik doskonałej lektury.
Pod względem treści Dawna medycyna jest absolutnie doskonała. Jeśli kogoś interesują takie tematy, to lektura obowiązkowa. Thorwald, jako historyk wyszedł z założenia, że o historii medycyny nie da się pisać bez znajomości kontekstu – świata, kultur, ważnych wydarzeń, miejsc, czy nawet klimatu. Opowiada nam o starożytnym Egipcie, gdzie wędrujemy po piramidach, sprawdzamy, co mają w środku mumie i odkrywamy hieroglify. W Asyrii i Babilonii odnajdujemy najwcześniejszą receptę świata, obserwujemy przejście magicznych rytuałów w prawdziwą medycynę i dowiemy się co nieco o prostytucji świątynnej. Indie to narodziny chirurgii plastycznej i joga, Chiny to oczywiście akupunktura i ziołolecznictwo, w Meksyku rządzi peyotl i kakao, a Peru w odbywały się trepanacje czaszki…
Oczywiście to jeden wielki skrót. Thorwald miał wielką łatwość w poruszaniu się w historii – łączył fakty, wyłuskiwał te informacje, które mu były potrzebne, budował połączenia i tworzył związki przyczynowo-skutkowe. A do tego umiał pisać w szalenie zajmujący sposób, jakby wydarzenia o których opowiada wydarzyły się przed chwilą, a nie kilka stuleci wcześniej. Trudna historia, odległa, być może mało zajmująca stawała się pod jego piórem najbardziej ciekawą rzeczą na świecie, a ludzie, o których pisał, stawali się bohaterami. Wiedza, jaką wyniesiemy z tej książki jest ogromna. Przede wszystkim z medycyny, ale również z historii. Dowiemy się naprawdę mnóstwa rzeczy – jak ludzie kiedyś żyli, jak mieszkali, jakie były zwyczaje, jak i co jedli, jak się myli. Poznamy najważniejsze historyczne wydarzenia, bitwy, spotkania, które zaważyły na losach świata. Ale poznamy również zwykłe ciekawostki – zastanawialiście się na przykład kiedyś czy przysięga Hipokratesa jest rzeczywiście jego albo dlaczego na lasce Eskulapa znajduje się wąż? Sięgniemy do początków cywilizacji i poznamy kolejne etapy jej rozwoju. Dodatkowo to wszystko Thorwald przeplata narracją dotyczącą odkryć, wykopalisk, odczytywania hieroglifów i innych starożytnych tabliczek, pism, napisów na przedmiotach. Rzuca nazwiskami odkrywców i badaczy, a czytelnik połyka te informacje natychmiastowo.
Temat poruszony przez Thorwalda jest bardzo ciekawy i trochę też przerażający (a jak wiadomo, to najlepsze połączenie). Ciekawy, bo przecież my dzisiaj trochę chcemy wrócić do naturalnych sposobów leczenia, odkrywamy wiele rzeczy na nowo, podczas gdy okazuje się, że kilka tysięcy lat przed naszą erą już ktoś tego używał i znał działanie. Fascynujące jest to, że ludzie jedynie metodą prób i błędów oraz obserwacji dochodzili do słusznych wniosków, co działa na jakie choroby. Nie wiedzieli dlaczego, ale wiedzieli, że działa. Fascynujące jest też to, że na przykład w Egipcie były już choroby, które w XX wieku powszechnie uważano za skutek cywilizacji(!).
A dlaczego przerażający zapytacie? Cóż… niektóre receptury ze starożytności naprawdę wbijają w fotel. Nie będę ich tutaj cytować, ale powiedzmy, że wszelakiego rodzaju odchody to był jeden z częściej zalecanych składników 😉 Wiara, że wszelkie niedyspozycje to kara od bogów, realny wpływ demonów na życie, toporne operacje, nieznajomość działania ludzkiego ciała, najdziwniejsze pomysły na leczenie – to tylko niektóre z rzeczy, które rzucą Wam się w oczy i które spowoduję, że stanie w kolejce do lekarza nie będzie już taką najgorszą perspektywą ;-). Thorwald wprowadza nas w świat, kiedy człowiek nie wiedział nic o zarazkach, a i higiena była trochę inaczej rozumiana niż dzisiaj. Mimo to ludzie i ich pomysły z tamtych czasów są w stanie jeszcze dzisiaj nas zaskoczyć.
Więc do tej warstwy nie mam absolutnie nic do zarzucenia. Nie wiem natomiast, co stało się z tłumaczeniem. I nawet nie wiem, czy mogę obarczać winą tłumaczenie – bo tłumacze są ci sami, co przy poprzednich książkach Thorwalda, więc zakładam, że wykonali swoją pracę bezbłędnie. Ale coś nie zagrało. nie było tej płynności, jaką zawsze charakteryzował się Thorwald. Może to on sam po prostu ją kiepsko napisał? Chociaż w to też mi ciężko uwierzyć, zwłaszcza, że raz po raz pojawiały się zdania z tak dziwnym szykiem, że musiałam je czytać czasami po kilka razy, zanim zrozumiałam, o co chodzi. Przykład:
Ponad 2700 kilometrów płynął Eufrat od swych źródeł.
Czy to zdanie naprawdę powinno tak brzmieć? Czy nie lepiej byłoby przeczytać, że Eufrat płynął 2700 kilometrów od swych źródeł? A już w ogóle najlepiej, że Eufrat ma długość 2700 km?
I jeszcze jedno zdanie:
Bian Que uważany jest za praojca bardzo później sławnego dzieła Neijing
Bardzo później sławnego? Serio? A może jest uważany za praojca po prostu sławnego Neijing? Albo chociaż później bardzo sławnego? Albo dzieła, które stało się sławne?
No nie wiem – sami oceńcie. Takich zdań było za dużo – o jednym czy dwóch pewnie bym zapomniała, ale natykałam się na nie wystarczająco często, żeby zepsuły mi przyjemność czytania. Całość zresztą też sprawiała wrażenie jakiejś takiej wymęczonej, szybkiej. Jakby to było pierwsze tłumaczenie na gorąco, bez następnych poprawek…Mam wrażenie, że czegoś zabrakło – a najbardziej chyba ducha Thorwalda, tej takiej radości z opowiadania historii i dzielenia się wiedzą
Podsumowując – nie muszę mówić, że dla miłośników Thorwalda to pozycja obowiązkowa w biblioteczce. I tak go kocham, i doceniam absolutnie wiedzę, jaką zdobyłam. Być może znaczenie miała moja naprawdę wysoko zawieszona poprzeczka. Ciekawi mnie bardzo odbiór osób, dla których ta książka była pierwszym Thorwaldem. Dajcie znać!
♦
Ja jeszcze nie czytałam nic Thorwalda, ale to od tej książki chyba zacznę – głównie dlatego, że miałam na studiach podobny przedmiot, a moją wiedzę chętnie bym powiększyła i sobie przypomniała. 🙂 Ale masz rację, zwłaszcza z tym drugim zdaniem, które cytowałaś – przecież to jakiś koszmar!
To przeczytaj, starając się ignorować składnię 🙂 Tylko problem na tym, że przez tłumaczenie książka jest nudnawa – a przecież to Thorwald, więc nie wierzę, że w oryginale jest tak samo!
Te pierwsze zdanie brzmią jak moje zdania, gdy celową przestawiam składnię z przekory. Ale tego drugiego to nawet ja bym już nie wyprodukował.
To piękny początek poematu o Eufracie, przyznaję 😉 Dałoby się je obronić jako osobne zdanie, ale w kontekście wierz mi, że nie. Poza tym jak się nagromadzi wiele takich zdań, a do tego czyta tę książkę ktoś, kto czytał wcześniejsze książki Thorwalda – to stają się jeszcze bardziej widoczne i bolesne 😉 Ty to robisz z premedytacją i celowo – tu ewidentnie ktoś coś przegapił albo przysnął 😉