Kelly i Zach Weinersmith || Przełożył Jakub Radzimiński
To właśnie pewna losowość rozwoju technologicznego ponosi winę za to, że nie mamy jeszcze bazy na księżycu, chociaż już jakiś czas temu wydawało nam się, że to najzupełniej możliwe; dysponujemy za to kieszonkowymi superkomputerami, których mało kto się spodziewał.
Są takie książki, które sprawiają mi ogromną radość. Jakoś wkrótce jest jedną z nich.I nawet nie umiem do końca wytłumaczyć, dlaczego tak jest. Z pewnością składa się na to temat, sposób przedstawienia, napisania, potem przetłumaczenia. Na pewno sam pomysł odgrywa dużą rolę. Ale przecież jest wiele książek na jeden temat, a nie wszystkie wzbudzają takie ciepłe uczucia. Kiedyś się na tym pochylę dokładniej, a dzisiaj opowiem Wam o tej konkretnej książce.
Kelly i Zach Weinersmith to małżeństwo – ona jest adiunktem na uniwersytecie, gdzie prowadzi badania nad pasożytami zmieniającymi zachowanie żywiciela (niezmiennie polecam do przeczytania Mikrobiom, świetną książkę, która Was totalnie zaskoczy), on jest rysownikiem. Tym razem połączyli siły i napisali książkę, która nas rozbawi, wiele nauczy, być może zainspiruje, a na pewno wzbudzi ciekawość. Wiecie, że uwielbiam czytać o kosmosie, uwielbiam też książki historyczne. Moją mocną stroną za to nigdy nie były książki science-fiction, futurystyczne. Nawet w grach zdecydowanie wolę historie osadzone w epokach historycznych niż te w przyszłości. Serio, uwielbiam jeździć na koniu w Red Dead Redemption, a z kolei międzygalaktyczne podróże mnie najczęściej nudzą. Dziwne wiem! (albo jeszcze nie trafiłam na swoją kosmiczną grę).
Jakoś wkrótce okazało się bardzo odświeżającą lekturą, bo do tej pory czytałam bardzo dużo książek o kosmosie, ale o jego historii i historii podboju. Fajnie było dla odmiany zerknąć sobie w przyszłość. Zwłaszcza, że ta przyszłość już u nas jest. Często zastanawiam się nad tym, co by sobie pomyślał ktoś z XIX wieku, gdyby znalazł się nagle w naszej rzeczywistości. I czy jestem w stanie sobie wyobrazić świat za 100 lat? Z jednej strony myślę, że pewnie pojawią się rzeczy bardzo zadziwiające, a z drugiej – wiele rzeczy pozostanie takich samych, a wielkie plany pozostaną nie zrealizowane – tak jak np. latające samochody. Weinersmithowie wybrali dziesięć obszarów, w których może nastąpić przełom… jakoś wkrótce. Loty kosmiczne, pozyskiwanie surowców z kosmosu, synteza jądrowa, programowalna materia, robotyzacja budownictwa, rozszerzona rzeczywistość, precyzyjne leki, syntetyczna biologia, biodrukowanie, interfejs mózg-komputer – to wszystko brzmi poważnie, nawet może strasznie i wcale nie jestem przekonana, czy tak ciekawie. Ale jak wgłębimy się w tekst, okaże się, że to wszystko jest bardzo interesujące, co niektóre rzeczy okażą się fascynujące. Praktycznie na naszych oczach dzieją się rzeczy znane nam jedynie z filmów science-fiction – warto zdawać sobie z tego sprawę, nawet jeśli do końca nie zrozumiemy, jak to wszystko działa.
Każde rozdział jest przedstawieniem jednego zagadnienia – mamy opracowanie teoretyczne, mamy opowieść o tym, jak sprawy mają się teraz, jak mogą się mieć w najbliższej przyszłości, jakie są obawy z tym związane i jak mogą zmienić nasz świat. Dowiemy się z niej jakie korzyści ludzkość miałaby z obniżenia kosztów lotów kosmicznych, zrozumiemy dlaczego latanie w kosmos w ogóle jest takie drogie, jaki przedmiot wybrałby inżynier rakietowy, gdyby miał kogoś zatłuc na śmierć, dlaczego nie możemy mieć domów ze złota, co świńskie jelita mają wspólnego z origami i że istnieje coś takiego jak szachoboks i atomowe ogrodnictwo.
Więc z jednej strony to bardzo wartościowa pozycja, która wprowadza nas w świat nauki, i to takiej na bardzo wysokim poziomie. Czytamy o lotach i domach na Marsie, drukowaniu jedzenia 3D, budowaniu zrobotyzowanych domów i rozszerzonej rzeczywistości. To raczej nie są tematy, o których myśli się czy dyskutuje codziennie. Warto się przy nich zatrzymać, poznać je, rozpracować, by dowiedzieć się czegoś nowego. Ja z niej nauczyłam się mnóstwa rzeczy, choć i tak najbardziej zapadło mi w pamięć wiadro czegoś. Z drugiej strony to bardzo przystępna, zabawna książka, która nie przeciąża nas naukowym językiem, definicjami, szczegółami, których i tak nikt by nie zapamiętał. Autorzy mają duże poczucie humoru, do poruszanych tematów podchodzą rzetelnie, ale z dystansem, przez co całość jest bardzo przyjemna w odbiorze. Do tego tekst uzupełniają ilustracje. Ja jestem bardzo na tak!
♦