Kultura potrzebuje wygodnych dróg, dobrego gościńca. Po kamienistych ścieżkach w zimie zawianych śniegiem do wsi nie dojdzie.
Historia medycyny to zdecydowanie mój konik. Uwielbiam czytać o tym, jak kiedyś leczono, jak postrzegano choroby, jak wyglądał zawód lekarza. Dlatego kiedy tylko dowiedziałam się, że powstało nowe wydawnictwo, które startuje medycznymi książkami – wiedziałam, że będę czytać! I powiem Wam, że to jest rewelacja! Zofia Karaś była polską lekarką i działaczką społeczną. Dyplom lekarski uzyskała w 1928 roku, a od razu po studiach rozpoczęła pracę w poradni przeciwgruźliczo-jaglicznej w Suchej Beskidzkiej. Pamiętnik, który trzymamy w rękach został napisany na konkurs Zakładu Ubezpieczeń Społecznych. Karaś konkurs wygrała, a sam pamiętnik został opublikowany w 1939 roku w zbiorze Pamiętniki lekarzy. Jego tekst jest dostępny w domenie publicznej, ale bardzo Was namawiam do kupienia książki – jest pięknie wydana, a taki zakup będzie wspaniałym wsparciem dla nowego wydawnictwa.
Pacjentka odchodzi. W drzwiach odwraca się raz jeszcze:
– A może by Pani dała coś dla krowy
– Krowa nie należy do Kasy Chorych – odpowiadam spokojnie. Jeszcze mnie szlag nie trafił.
Po pierwsze bardzo podoba mi się pomysł na wydanie tych pamiętników (tak, będą kolejne!). Jest na rynku mnóstwo książek o historii medycyny i o pracy lekarzy, ale zagranicznych. O polskich jest zdecydowanie mniej, nie mówiąc o czasach wcześniejszych. A okazuje się, że historia polskiej medycyny jest tak samo fascynująca i pełna fantastycznych historii, jak inne. Zofia Karaś zabiera nas na przedwojenną wieś, a jest to wyprawa niezapomniana! Jej pamiętnik jest krótki, to 140 stron, ale w ciągu lektury zdążycie skrzywić się z obrzydzenia, zdziwić, śmiać się, być w szoku, kręcić z niedowierzeniem głową – całkiem sporo emocji jak na tak krótki tekst, prawda?
Nie potrafię wytłumaczyć St. magicznej potęgi trzech złotych. Za trzy złote lekarz musi powiedzieć St., co mu jest, choćby sam nawet nie wiedział. Bo gdyby mu nie powiedział, St. by więcej do niego nie poszedł. Najlepiej, kiedy mówi: oberwanie, przeziębienie lub przelęk. Co to szkodzi, że takie choroby nie istnieją? Bo chłop innych rozpoznań nie uznaje. A lekarz, któy zwalcza przesądy, traci zaufanie chorych, traci praktykę.. Gdy skierowuje do szpitala, terż nic nie wart. Powienien sam ślepą kjiszkę wyleczyć. Dostał przecież trzy złote.
Przedsmak tego, co Was czeka dadzą cytaty, które wybrałam. Zofia Karaś była (musiała być!) konkretną i twardą kobietą, która musiała radzić sobie w bardzo trudnych warunkach pracy. Przed wojną polska wieś nie była mocno rozwinięta, naukowe nowinki raczej na nią nie docierały, a wśród ludzi królowały przesądy i leczenie tradycyjne. Karaś opisuje takie sytuacje, w które teraz ciężko uwierzyć – ludzi, którzy nie leczą dzieci, bo szkoda pieniędzy, brutalne śmierci przy porodach, wielogodzinne oczekiwanie na lekarzy, niewiedzę ludzi. Karaś opisuje wszystko na zimno, z ironicznym zacięciem i z ogromnym poczuciem humoru. Jest trochę jak nasz polski, przedwojenny House w spódnicy. Bardzo mi zaimponowała i z miejsca ją polubiłam. Dlatego tym bardziej cieszę się, że dzięki tej książce mogłam ją poznać!
Pieniędzy na leczenie dziecka chłop nie wyda. Do wysokości pięciu złotych jeszcze znajdzie, więcej nie. Gdy koszta większe, Pan Bóg leczy. I nawet nic za to nie bierze.
Najlepsze jest to, że przez ten tekst przebija mnóstwo innych, nie medycznych tematów. Jak wyglądało życie na przedwojennej, polskiej wsi. Jaki status miał lekarz i jak na takim stanowisku postrzegano kobietę. Jak wyglądała rodzina, jak kształtowały się rodzinne relacje i jaką wartość miały dzieci. Co było ważne dla ówczesnych ludzi, ile zarabiali, jak wyglądał ich dzień. Na jakim poziomie była medycyna, jak wyglądała opieka nad pacjentem, jakie był leki i jak leczyli lekarze. Najpiękniejsze w tym wszystkim jest (a może właśnie najsmutniejsze), że wiele rzeczy właściwie do dzisiaj w ogóle się nie zmieniło. Owszem, dzisiaj raczej życie dziecka jest więcej warte niż krowy, a sami pacjenci mają większą świadomość medyczną, ale papierologia w zakładzie medycznym jest ta sama, kolejki pacjentów te same, roszczeniowi pacjenci ci sami. Sytuacja w wielu miejscach w Polsce też niewiele się zmieniła – nie ma lekarzy, nie ma jak się dostać do szpitala, trzeba kombinować.
Inni są bardziej posłuszni. Biorą czopki trzy razy dziennie. Lekarz jest zadowolony. Nie wchodzi w szczegóły. Przez delikatność. Ale chory z wdzięczności sam mówi: dobre były te czopki. Pomóc pomogły, tylko bardzo nie smakowały.
Miałam przeczucie, że mi się ta książka spodoba, ale nie sądziłam, że aż tak! Jestem zachwycona! Do tego jeszcze dochodzi warstwa językowa. Pamiętnik pisany był takim językiem, jakim mówili pacjenci Karaś, o czym ona sama pisze we wstępie. To wspaniała lekcja przedwojennej, wiejskiej kultury i języka – czegoś, o czym ja nie miałam pojęcia i nie sądziłam, że może mnie w ogóle zainteresować.
Mam nadzieję, że uda się opanować pryszczycę wśród bydła. A koklusz przejdzie sam, gdy wszystkie dzieci odchorują. Że niektóre z nich umrą, a inne długo do zdrowia nie wrócą, to trudno. Krowa jest żywicielem rodziny, o dziecko łatwo się postarać.
Moja jedyna uwaga dotyczy tylko tego, że z wielką przyjemnością przeczytałabym jeszcze jakiś wstęp do tego tekstu, napisany przez historyka medycyny albo kogoś, kto specjalizuje się w tamtych czasach. Myślę, że byłoby to bardzo ciekawe i poszerzyłoby kontekst samego tekstu. Chętnie też zobaczyłabym przypisy. Kilka rzeczy musiałam sprawdzać sama, co było przyjemne, ale wyobrażam sobie, że nie każdemu będzie się chciało. Myślę, że takie opracowanie tekstu dla współczesnego czytelnika podniesie jeszcze bardziej wartość tych publikacji.
Budzi mnie hałas. Wpada rozczochrana służąca (…)
– Bandyci są w domu – krzyczy
Obracam się z ulgą na drugi bok.
– To świetnie – mówię – Chwała Bogu, że nie poród.
Bardzo polecam! Wspaniała rzecz!
♦
[…] mój zachwyt nad pierwszym wydanym pamiętnikiem medycznym – Wcierkami rtęciowymi i obcęgami? Jeśli nie, to wpadnijcie do poprzedniego tekstu i przeczytajcie chociaż wyróżnione cytaty! […]