Za każdym razem kiedy piszę zdanie Lubię książki obozowe czuję pewien dyskomfort. Bo jak można lubić książki, które opowiadają o takich strasznych rzeczach? A jednak to uczucie trwa we mnie od kiedy przeczytałam 5 lat kacetu Stanisława Grzesiuka. Powtarzam to zdanie często, sama próbuję się z tym oswoić i za każdym razem na nowo rozgryzam, co mnie do tych książek przyciąga. Wiem, że jest to na pewno poczucie, że to najmniejsza rzecz jaką mogę zrobić – pamiętać, czytać książki, poznawać historię. Jeśli ja, jako czytelnik powiem, że to za trudne do czytania, to co mają powiedzieć ci, którzy to przeżyli? Wiem też, że te książki, mimo że bardzo trudne i opowiadająca o najstraszniejszych rzeczach, jakie jesteśmy sobie w stanie wyobrazić, za każdym razem mają w sobie również nadzieję i pokazują moc człowieka. I mnie ta moc bardzo fascynuje – skąd się bierze, dlaczego nie wszyscy ją mają, jak pozwala przetrwać to, co najgorsze, dlaczego pojawia się w skrajnych sytuacjach?
O obozowych książkach pisałam już nie raz, jeśli jesteście ciekawi, zajrzyjcie do odpowiedniej kategorii na blogu. Ostatnio wybieram uważnie takie książki, to zawsze będą opowieści non fiction, nigdy powieści. Książkę Michała Wójcika Zemsta. Zapomniane powstania w obozach zagłady. Treblinka, Sobibór, Auschwitz-Birkenau przeczytałam jakiś czas temu, ale dopiero teraz o niej piszę. Musiałam sobie poukładać rzeczy w głowie i choć wcale nie jestem gotowa, tekst pojawia się dzisiaj, bo nie chcę, żeby książka czekała dłużej. Warto czytać takie książki, trzeba czytać takie książki.
Michał Wójcik opowiada nam o trzech powstaniach w obozach zakłady – Treblince, Sobiborze i Auschwitz. Temat wyróżnia książkę spośród innych książek obozowych. Sami przyznajcie – czy jeśli myślicie o obozach zagłady, waszym skojarzeniem są powstania? Może nie pierwszym, ale chociaż którymś z kolei? Przeczytałam całkiem sporo obozowych książek i w wielu z nich były akty pojedynczego buntu, próby ucieczek, kombinowanie, by przeżyć, ale nie przypominam sobie, by któraś opowiadała o powstaniu. Dlatego czytałam z wielką ciekawością, co o tych powstaniach opowie mi Wójcik. A opowiada bardzo dużo – o samych obozach, o ludziach w nich – i ze strony więźniów, i ze strony nadzorców, o wojennej machinie i o tym, jak działała. To zdecydowanie nie jest sucha opowieść pełna jedynie faktów. Faktów jest sporo, owszem, ale to przepiękna (czy można użyć takiego słowa?) narracja – autor łączy wiele wątków, które razem stanowią pełną opowieść. Co więcej, podkreśla i pokazuje, że pisząc dzisiaj o obozach, możemy polegać jedynie na relacjach więźniów, które są ze sobą bardzo częste sprzeczne. Pisząc więc o powstaniach w trzech obozach nie podaje nam jednej, jedynej, słusznej i prawdziwej wersji, tylko zapoznaje nas z różnymi relacjami i stara się wybrać to, co mogło się wydarzyć.
Na okładce przeczytamy, że do dziś pokutuje przekonanie, że podczas II wojny światowej Żydzi się nie bronili, że “szli jak barany na rzeź. I że żydowski opór to mało znana karta tej wojny. To prawda i dlatego tym bardziej cieszę się, że powstają takie książki. Ale to nie jest łatwa lektura. Żadna obozowa książka nie jest łatwą lektura. Choć napisana znakomicie, czytałam ją powoli, a parę razy musiałam odłożyć. Wójcik opisuje wszystko tak, jak było i przytacza bezpośrednie relacje. Niektóre fragmenty są brutalne, ale tak trzeba o tym pisać, nie można łagodzić, pisać metaforami, obchodzić dookoła. Jeśli palono ludzi, to palono ludzi. Jeśli ktoś obsługiwał krematorium i napisał o tym wspomnienie, to jakie ono może być, jeśli nie tak bardzo brutalne. I moim zdaniem te najtrudniejsze momenty są najbardziej wartościowe. Bo II wojna światowa jest obecna w naszym publicznym dyskursie, obozy zagłady też są. Każdy wie, co to jest Auschwitz i każdy widział zdjęcie przedstawiające słynną bramę Arbeit macht frei. Ale jednak – jak ma się przed sobą słowa osób, które przetrwały, które opisują, jak to jest patrzeć na śmierć całej rodziny, cały dzień nosić zwłoki, zakopywać inne i posypywać wapnem, być bitym, głodnym to ta świadomość się zmienia. Auschwitz, Treblinka i Sobibór przestają być tylko hasłem z lekcji historii, a stają się żywą opowieścią.
W książce znajdują się również zdjęcia, przy których warto zatrzymać się dłużej – uśmiechnięci esesmani, roześmiane dziewczęta, ludzie w wagonach, olbrzymie stery ludzkich zwłok, sielski obrazek gęsi, piece w krematorium. Same skrajności, które postawione obok siebie, wyglądają absurdalnie. Samo zestawienie takich obrazów w głowie wywołuje natłok myśli, pytań i przemyśleń – i dlatego Zemsta Wójcika to bardzo dobra książka. Bo z jednej strony opowiada o mało znanej historii, która zdecydowanie zasługuje na to, by ją poznać, a z drugiej to bardzo emocjonalna opowieść o ludziach. Wójcik oddaje im w pewien sposób sprawiedliwość – poznajemy ich z imienia i nazwiska, dowiadujemy się o ich istnieniu. Poznajemy ich dlatego, że trafili do obozu, ale to nie jest jedyna rzecz, która ich określa. Z trzeciej – to opowieść o tej mocy człowieka, o której wspominałam na początku. Co trzeba w sobie mieć, by nie dać się złamać? By wierzyć i mieć nadzieję, nawet przebywając w piekle? W takich warunkach przetrwanie kolejnego dnia wydaje się być wielkim osiągnięciem. A jednak byli ludzie, którzy sięgali jeszcze dalej – chcieli nie tylko przetrwać, ale też postawić opór, zorganizować powstanie, uciec, zemścić się. I to właśnie dla ich pamięci warto przeczytać tę książkę.
♦
Jest to bardzo ciekawa książka, z pewnością polecam