Siedzę na ganku i majtam nogami,
Wcale nie żałuję, że nie jestem z wami,
bo tylko tu mogę ten problem roztrząsać,
jaki jest cień kota o zachodzie słońca.Tomasz Szwed Siedzę na ganku
To będzie bardzo krótki wpis, niemniej jednak będzie, bo bardzo chciałabym Wam opowiedzieć o tej książce. Mam wrażenie, że należy do takiego typu książek, które są bardzo wartościowe, ale za dużo się o nich nie mówi i na rynku gdzieś znikają. To kolejna powieść japońska, z którą mam do czynienia. Kolejna, czyli czwarta. Ostatnio pisałam o Milczeniu Shūsaku Endō, kiedyś czytałam świetną książkę Ruth Ozeki W poszukiwaniu istoty czasu (choć można by było ją określić jako pół japońską), no i oczywiście Haruki Murakami. Jego książki przeczytałam wszystkie, ale liczę go jako jeden. Także ekspert ze mnie żaden, jeśli chodzi o literaturę japońską. Ale za każdym razem, gdy ją czytam, pojawiają się podobne emocje i za każdym razem jestem zachwycona. Głównie tym, jak bardzo inna jest to literatura od tej, jaką czytam na co dzień. Książka Kot, który spadł z nieba Takashiego Hiraide też taka jest.
To malutka książeczka, którą można przeczytać w godzinę. Jej wyjątkowość polega na tym, że chce się do niej wracać i za każdym razem można w niej odkrywać coś nowego. Na okładce jest określona jako powieść-medytacja i ja się z tym całkowicie zgadzam. Właśnie takie są wszystkie japońskie książki, jakie znam – powolne, ciepłe, pełne detali i szczegółów codziennego życia, proste, pełne harmonii. Chciałabym je określić jakoś ładniej, ale poetka ze mnie żadna. Mam wrażenie, że historie w nich opowiadają się same. Do tej pory dumam nad Murakamim – strona za stroną czytasz, jakie kanapki je główny bohater, jak snuje się po mieście, jak rozmyśla o najróżniejszych sprawach. I w sumie nic się nie dzieje, a ty czytasz dalej i nie możesz się oderwać. Jego książki mają w sobie jakiś niepowtarzalny urok, magię, która przyciąga. Piszę o nim, bo powieść Hiraide jest dokładnie taka sama.
Czy jednak w przypadku żywych stworzeń jakiś ruch, taki jak skręt w pewną uliczkę czy też wejście do któregoś z domów przez szczelinę w drzwiach, nie ma także sam w sobie mocy tworzenia małej rzeki? Kiedy takie ruchy są powtarzane każdego dnia, powstaje jeden nurt. Nawet jeśli jest to w danym miejscu wąski strumień, to przecież – jako strumień – może się gdzieś łączyć z wielką rzeką.
To kilkanaście krótkich rozdziałów, historia relacji pewnego małżeństwa z kotką sąsiadów. Opowiada nam ją mąż, zaczynając od wprowadzenia się ich do nowo wynajętego domu. Przeprowadza nas przez całą relację, pięknie podkreślając rozwój i zmiany w niej. Od początkowego zaskoczenia, przez ostrożność, po przyjaźń i ostatecznie bezgraniczną miłość. Coś, co może streścić w dwóch zdaniach, Hiraide przekształcił we wspaniały tekst, który jest bardzo uniwersalny. W tej warstwie podstawowej jest o kocie, ale przecież to jasne, że to tylko pretekst. Autor jest poetą i naprawdę korci mnie, żeby napisać, że ta książka to poezja pisana prozą. Wspaniałe opisy, przede wszystko wrażliwość i zauważanie rzeczy zupełnie niezauważalnych na co dzień. Wizyty kota stają się przyczyną rozważań, punktem wyjścia do rozmyślań o życiu, przemijaniu, człowieku, stracie i godzeniu się z nią. To również opowieść o przeznaczeniu, o sensie istnienia i znaczeniu życia. To tak naprawdę opowieść o wszystkim – w zależności od tego, czego potrzebujesz w momencie lektury, książka ci to zapewni, właśnie na to zwrócisz uwagę. Więc to powieść-medytacja dla wszystkich – i dla miłośników zwierząt, i dla fanów japońskiej literatury, i dla poetów, i dla filozofów, i dla tych, którzy cały czas się zastanawiają i cały czas szukają. Może jedynie radziłabym ją omijać tym, którzy kochają dynamiczną i szybką akcję. Tu jej nie znajdą.
Żeby ją przeczytać i docenić, trzeba do niej odpowiednio podejść. Odpowiednio, czyli ze świadomością, co w niej znajdziemy. Wszystkie współczesne bestsellery nas już przyzwyczaiły, że akcja musi w szalonym tempie się rozwijać, wydarzenia muszą gonić wydarzenia, a punkty kulminacyjne, zakręty, skandale, tajemnice i kontrowersje są obowiązkowe – inaczej książka nie będzie dobra i się nie sprzeda. Japońska opowieść o kocie, który zawładnął sercami pewnego małżeństwa jest zupełnym przeciwieństwem naszych bestsellerów. Jest piękna, prawdziwa, uważna, wykorzystująca słowa nie tylko po, aby coś przekazać, ale by zbudować nastrój, wywołać emocje. Wszystkie słowa w niej znamy, ale ich połączenie jest nadzwyczajne. Zawsze zadziwia mnie ta sztuka, a Japończycy robią to wyjątkowo dobrze. To taka literatura, która zapada głęboko w pamięć i w serce. I którą warto czytać.
♦
Za możliwość przeczytania dziękuję
♦
Nadal czekam, aż do mnie dojdzie, ale bardzo się na nią cieszę 🙂
O, brzmi w sam raz dla mnie. Od pewnego czasu zauważyłem, że nadmiar zwrotów i wybuchów działa mi na nerwy – zwłaszcza, gdy są sztuką dla sztuki.