Tak właśnie postępował: pozwalał ludziom tworzyć kłamstwa ze swojej prawdy
Tłumaczenie Maciej Świerkocki
Do Richarda Flanagana mam olbrzymią słabość. Pokochałam go po Ścieżkach Północy, a wiem, że dla wielu z Was ta książka też jest wyjątkowa. Na blogu znajdziecie jeszcze tekst o Pragnieniu, o reszcie jego książek nie pisałam, choć każdą przeczytałam, z mniejszą lub większą przyjemnością. Mam do tego autora sentyment jeszcze z jednego względu – jest pisarzem australijskim. W swoich książkach często odnosi się do historii tego kraju i choć pisze powieści, można się z nich wiele dowiedzieć o australijskim świecie.
Pierwsza osoba to jego najnowsza powieść. Po skończeniu lektury długo zastanawiałam się, jak i co o niej napisać, i chyba do tej pory nie wiem. Flanagan ma zdolność takiego pisania, że po przeczytaniu jego zdań natychmiast zaczynasz się zastanawiać, gdzie jest ukryte znaczenie. To piękna proza, jednocześnie konkretna, mocno osadzona w rzeczywistości i metaforyczna. Warto wspomnieć, że pomysł napisania takiej historii Flanagan zaczerpnął ze swojego życia – jako młody pisarz stworzył biografię słynnego australijskiego oszusta, Johna Friedricha. Ale na tym inspiracja się nie kończy – kiedy przyjrzymy się biografii Friedricha, widzimy, że to dosyć dokładny pierwowzór książkowego Heidla. W tym momencie nie sposób nie pomyśleć, ile w takim razie innych rzeczy z powieści również miało miejsce w życiu Flanagana?
O czym jest Pierwsza osoba przeczytacie z tyłu książki lub na stronie wydawcy. Ja bym chciała zwrócić Wam uwagę na kilka rzeczy i wspólnie zastanowić się nad pewnymi sprawami. Flanagan jest mistrzem niepostrzeżonego wzbudzania silnych emocji. Całości nie czyta się łatwo, być może jest to spowodowane formą – dialogi nie mają myślników, do których jesteśmy przyzwyczajeni, a wspomnienia narratora czasami zlewają się ze sobą i przypominają strumień świadomości. Ale kiedy już wdrożymy się w to wolniejsze, bardziej uważnie czytanie, wyłoni się przed nami oszałamiający świat literatury, ze wszystkimi swoimi warstwami i poziomami.
Bo tak naprawdę historia Kifa to pretekst do zadania sobie fundamentalnych pytań o rolę i znaczenie literatury w życiu człowieka – i czytelnika, i pisarza. To rozważania o rynku książki, o sprowadzeniu książki do produktu, który ma się tylko lepiej sprzedawać, to komentarz do wydawania książek kucharskich przez celebrytów. To też pochylenie się nad sytuacją pisarza, odnajdą w tej powieści pociechę wszyscy początkujący autorzy, ale też da im ten tekst dużo do myślenia. To ukazana frustracja i rozpacz twórcy, gdy nie może tworzyć, a co za tym idzie, krążące pytania o sens, a przede wszystkim o talent. To pytania o to, co jest ważniejsze w życiu i czy da się pogodzić przyziemne obowiązki z artystyczną twórczością. To w końcu opowieść o pasji i natchnieniu, które może pomóc stworzyć nam arcydzieło, ale może też zniszczyć nas i naszych bliskich. Jaka jest cena sukcesu? I czy jesteś gotów ją zapłacić? Znajdziemy w niej też wiele psychologii i relacji międzyludzkich, nad którymi warto się zastanowić – czy my nie postępujemy tak samo? Czy wszyscy nie jesteśmy w jakimś stopniu oszustami i jednocześnie dajemy się oszukiwać?
W wydawnictwie szeptano, że Paley boi się literatury. I nie bez powodu. Po pierwsze nie sprzedaje się ona zbyt dobrze. Po drugie, można słusznie zauważyć, że zadaje pytania, na które nikt nie jest w stanie odpowiedzieć. Dzięki niej ludzie dziwią się sami sobie, a to w sumie rzadko przynosi pożytek. Przypomina im, że życie polega na porażce, a prawdziwą niewiedzą jest nie zdawać sobie z tego sprawy.
I jeszcze dwie rzeczy. Główny bohater Flanagana jest skonstruowany po mistrzowsku. Najpierw jesteśmy całym sercem za nim, lubimy go, współczujemy mu, biedny zdolny młody człowiek, który nie ma szczęścia w życiu, któremu są ciągle rzucane kłody pod nogi. Ale na pewno mu się uda! Przecież zasługuje na to! Im dalej jednak czytałam, moje uczucia do Kifa zmieniały się diametralnie. Potem mnie irytował, a na końcu mogłam nim tylko pogardzać. Ktoś mi kiedyś powiedział, że jeśli bohater wzbudza wielkie emocje, nawet te negatywne, to książka jest dobra. Mogę to tylko tutaj powtórzyć. Po drugie nie mogłam się oprzeć wrażeniu, że autor prowadzi grę z czytelnikiem. Jaką, tego jeszcze do końca nie rozpracowałam. Zresztą – cała książka jest grą. Heidl prowadzi grę z Kifem. Kif ze swoimi czytelnikami. Flanagan z nami. Jest w tym coś nieuchwytnego i bardzo niepokojącego. To rodzaj niepokoju, którego nie spodziewamy się po takiej historii i dlatego jeszcze bardziej w nas uderza.
Naprawdę, świat wypełniały różne idiotyzmy, ale o czym byśmy rozmawiali, gdyby nie one? Być może jedyną różnicą między człowiekiem i zwierzęciem jest ludzka zdolność do sycenia swoich dni i życia całym kosmosem głupstw, aż wreszcie przychodzi jedyna realna rzecz na świecie – śmierć – aby skończyć ten nonsens. Ostatnio zazdroszczę każdemu cierpiącemu na śmiertelną chorobę. W chwilach większej nadziei modlę się o raka.
Zostawię was z tym powyższym cytatem. Flanagan pięknie pisze o sprawach najtrudniejszych. Nie jest to książka dla każdego czytelnika, ale zdecydowanie warto spróbować się z nim zaprzyjaźnić. I wracać raz na jakiś czas do jego powieści, bo mają wiele warstw, które mogą się nam pokazać dopiero w odpowiednim czasie.
♦