Niedawno pisałam Wam o Farerskich kadrach Macieja Brencza, książce, która sprawi, że zechcecie rzucić wszystko i pojechać na Wyspy Owcze. Nie mogłam sobie odmówić przyjemności zapytania autora o kilka rzeczy. Jednocześnie odsyłam do dwóch świetnych wywiadów – na blogach Icestory.pl oraz Koza domowa. Znajdziecie tam mnóstwo informacji o Wyspach! Niech ta rozmowa będzie uzupełnieniem tej wiedzy i okazją, by poznać lepiej samego autora. Zapraszam!
* Wszystkie zdjęcia i podpisy pochodzą z bloga Macieja Farerskie kadry
Ile razy byłeś na Wyspach Owczych?
Pięć razy. I coś mówi mi, że licznik ten jeszcze się nie zatrzymał.
Pamiętasz swój pierwszy raz? Co najbardziej Cię zaskoczyło?
Pamiętam, i to bardzo dokładnie. Pierwszym zaskoczeniem było coś na kształt rodzinnej atmosfery, którą dało się odczuć już na pokładzie samolotu zmierzającego na Wyspy. Farerska stewardessa wędrowała po pokładzie, odbywając z większością pasażerów dłuższą rozmowę. Szczególnie w pamięć zapadł mi zamglony krajobraz tuż po wylądowaniu i uśmiechnięty farerski celnik.
Zaskoczył mnie też stopień w jakim praktykowany jest na Owczych autostop. To świetny sposób na poznanie Farerów i ich kraju. Motyw autostopowych przejażdżek i prowadzonych w ich trakcie rozmów często powtarza się we wspomnieniach tych, którzy odwiedzili archipelag (jak chociażby w wieńczącym książkę rozdziale “(Nie)banalne pytanie”).
Kiedy zacząłeś pisać bloga o Wyspach? Najpierw pojechałeś, a potem pomyślałeś, że będziesz o nich pisał?
To, że Wyspy są “moim miejscem” zrozumiałem chyba już pierwszego dnia, zmierzając autobusem z lotniska do Tórshavn. Ale w poczuciu, że warto tam wrócić utwierdziła mnie lektura “81:1. Opowieści z Wysp Owczych” i późniejsze spotkanie autorskie z Marcinem Michalskim.
Pierwsza notka na blogu “Farerskie kadry” pojawiła się w styczniu 2016 roku, kilka miesięcy po moim drugim powrocie z Owczych. Skłoniły mnie do tego kolejne pytające o wrażenia osoby. A komentarze pod pierwszymi notkami zmotywowały mnie do dalszej pracy i eksplorowania Wysp, nawet z oddali. Okazało się, że całkiem sporo osób szuka czegoś poza ubitym szlakiem. Czegoś co warto poznawać w samotności, ciszy i bez pośpiechu.
Jakie sygnały odbierasz od czytelników – i bloga, i teraz książki? Czujesz się trochę jak ambasador Wysp Owczych w Polsce?
Rozmawiałem ostatnio z Piotrem Mikołajczakiem, współautorem świetnego reportażu “Szepty kamieni. Historie z opuszczonej Islandii”. Obaj zgodziliśmy się, że tuż po premierze wydanie książki dla debiutanta jest czymś nierealnym. Dopiero kontakt z czytelnikiem, który podchodzi do ciebie z twoją książką i prosi o dedykację, dziękuje za lekturę, dzieli się z tobą swoimi wrażeniami czy planami wyjazdu śladami książki uświadamia, że to wszystko dzieje się naprawdę.
Te kilkaset gramów papieru, na które przelało się swoje myśli, wspomnienia i uczucie staje się czymś, co krąży między ludźmi. Niektórych z nich inspiruje do poznania nowego kawałka świata. U innych przywołuje dawne wspomnienia związane chociażby z pożegnalnym meczem Jensa Martina Knudsena z polską kadrą na stadionie we Wronkach. Chłopak, który wtedy podawał piłki, dwadzieścia lat później sięga po książkę o małym archipelagu i czyta o tym czego sam był świadkiem. Na tym właśnie polega chyba magia książki, prawda?
Czy czuję się ambasadorem Wysp Owczych w Polsce? Trochę chyba tak. Cieszy mnie, że archipelag ten jest coraz lepiej znany w Polsce, że coraz więcej naszych rodaków obiera ten mało typowy kierunek. Liczę, że nasze grono samozwańczych ambasadorów będzie się powiększało. Jeszcze z pięć lat temu można było spokojnie śledzić farerskie wątki w polskim internecie. Teraz artykułów i blogowych podsumowań podróży na Owcze jest zdecydowanie więcej.
Jak wygląda sprawa z turystyką na Wyspach? Dużo się dzisiaj mówi o zadeptywaniu takich miejsc. Czy Wyspom też to grozi?
Ciężko właściwie mówić tu o zagrożeniu – Wyspy już teraz są w niektórych miejscach zadeptywane. Islandzka lekcja z pewnością daje Farerom do myślenia. Zdają sobie oni sprawę z ryzyka związanego z masową turystyką, z tą zadziwiającą modą na miejsca płynącą z wszelkiego rodzaju list “N miejsc, które musisz zobaczyć”. Wyspy Owcze nie są miejscem dla wszystkich, podobnie jak wczasy na Riwierze czy weekendowe wypady do europejskich stolic.
Już w sezonie 2018 wprowadzono opłaty za wstęp na Mykines czy niektóre szlaki. Te najbardziej oblężone wyłączano z użytkowania nawet na kilka dni, aby dać naturze szansę na regenerację. W tym roku w ostatni weekend kwietnia farerskie szlaki będą zamknięte – Farerowie wraz z wolontariuszami z całego świata będę je odnawiać i uzupełniać o dobrze zabezpieczone punkty widokowe. Coraz więcej turystów zostawia niestety w domu zdrowy rozsądek i rusza na farerskie szlaki w półbutach lub postanawia rozbić namiot w środku zimowej nawałnicy.
Kwestia turystyki i próby zachowania kruchej równowagi człowiek — natura coraz częściej gości w farerskiej debacie publicznej. Wyspiarze wiedzą, że konieczne są działania, nie wiedzą jednak jeszcze jakie.
Podobnie jak w Islandii na Wyspach Owczych pojawiło się coś w rodzaju “obowiązkowego” Złotego Kręgu. Nadal jednak wiele ciekawych miejsc nietkniętych jest właściwie turystyczną stopą. Nawet w szczycie sezonu znaleźć można farerskie zakamarki, którymi nacieszymy się w ciszy i samotności.
Kiedy wpadłeś na pomysł napisania książki o Wyspach?
To Wydawnictwo Poznańskie zaproponowało mi napisanie książki o Wyspach Owczych, chociaż podobne plany chodziły mi już wcześniej po głowie. Kilka osób sugerowało mi spisanie swoich farerskich wspomnień i spostrzeżeń w formie drukowanej. Wtedy jednak traktowałem je jedynie jako sympatyczne komentarze, a sam pomysł odkładałem z myślą “jeszcze nie teraz, może kiedyś”.
Podobnie zareagowałem, gdy w kwietniu zeszłego roku w trakcie festiwalu Nordic Talking podeszła do mnie Sylwia Smoluch – redaktorka z Poznańskiego – z pytaniem czy nie rozważam napisania książki. Kilka dni później zostałem przyjęty do Letniego Instytutu Farerskiego. Zacząłem planować swój piąty, trwający tym razem aż sześć tygodni, pobyt na Wyspach. I wtedy dotarło do mnie, że “w sumie, dlaczego nie teraz?”. Nadarza się przecież świetna możliwość dłuższego pobytu na Owczych i porozmawiania z ludźmi na miejscu, poznania tamtejszej codzienności, zerknięcia na archipelag “od kuchni”.
Czy mówiłeś tam na miejscu, że piszesz książkę? Ciekawi mnie, jaka była reakcja miejscowych.
Tak i w większości przypadku reakcją było zdziwienie, a następnie radość i chęć pomocy, dodania czegoś do opowieści. Farerowie przyzwyczaili się już do tłumu turystów. Jeszcze z dziesięć lat temu obcokrajowiec wędrujący po małej osadzie byłby zaczepiany przez Wyspiarzy i pytany skąd przybył, dlaczego wybrał akurat ich małą ojczyznę jako miejsce odwiedzin. Teraz to już dla nich chleb powszedni, może i nawet coraz trudniej strawny.
Z drugiej jednak strony zagranicznych publikacji (pomijam tutaj turystyczne przewodniki) o Wyspach Owczych jest naprawdę niewiele. Wystarczy wspomnieć, że szukając anglojęzycznych źródeł bardzo często trafiam na publikacje XIX-wiecznych brytyjskich podróżników. A mówią, że na świecie nie ma już dzisiaj białych plam.
Nie dziwi więc kolekcja prowadzona przez Landsbókasavnið, z tytułami z całego świata, które dotykają farerskiej tematyki. Mam nadzieję, że zbiory Biblioteki Narodowej w Tórshavn uzupełnią niebawem “Farerskie kadry. Wyspy, gdzie owce mówią dobranoc”.
W jaki sposób nawiązywałeś tam kontakty? Wyspiarze z pewnością są specyficzni, co widać też w Twojej książce. Nie przyjmują łatwo obcych, z turystami pewnie też lepiej nie jest? Czy możesz powiedzieć, że się z kimś zaprzyjaźniłeś?
Myślę, że w podejściu do obcych objawia się największe chyba farerskie zaskoczenie. Z jednej strony doświadcza się tam ogromnego ciepła, bezinteresownej pomocy, otwartości, życzliwości. Kiedy jednak perspektywę gościa – turysty, który tylko odwiedza Wyspy – zamienimy na spojrzenie kogoś, kto chce się na nich osiedlić, zostać sąsiadem tego życzliwego i otwartego Farera, pojawiają się bardzo strome schody.
Wiele przytoczonych w książce anegdot źródło swoje ma w spontanicznych rozmowach z Farerami. Pól Arni Holm, wokalista zespołu Hamradun, na nasze pierwsze spotkanie zaprosił mnie na rodzinną kolację, a fascynująca rozmowa skończyła się po północy. Nawiązałem na Wyspach sporo znajomości z Farerami. Część z nich nazwać mogę bliskimi, ale żadnej nie nazwałbym przyjacielską.
Opisuję to wszystko jednak z perspektywy gościa. Osoby, która przyjedzie, wyjedzie, może wróci za jakiś czas. Obcokrajowcy, którzy postanowili osiedlić się na Wyspach zauważają ogromną i bolesną towarzyską obojętność. Owszem, farerscy sąsiedzi przyjdą na twoje urodziny, rozmowa będzie się kleić, wszyscy rozejdą się zadowoleni i uśmiechnięci. Ale właściwie nie ma co liczyć na rewanż – ci sami sąsiedzi nie zaproszą już ciebie do swojego domu.
Farerowie sami przyznają, że ich społeczeństwo oparte jest na niezwykle silnych relacjach rodzinnych i znajomościach. Przez wiele wieków taki system był koniecznością, wynikał z warunków w jakich musieli żyć. Trudno oczekiwać, aby zmienił się on przez te kilka ostatnich dekad nowoczesności. Jeszcze do lat 40-tych, 50-tych poprzedniego stulecia Wyspy Owcze były biednym krajem, w których życie w odizolowanych osadach i przysiółkach regulowała natura i wymiana barterowa.
Sytuacja imigranta zmienia się diametralnie, jeśli znajdzie farerską drugą połówkę. Taki związek daje przepustkę do farerskiego społeczeństwa. Zyskuje się przewodnika po lokalnej sieci znajomości i rodzinnych koneksji.
Taka olbrzymia różnica w podejściu do zagranicznego turysty i imigranta jest bolesna. Szczególnie gdy słucha się smutnych historii o nieudanych próbach integracji. Daleki jednak jestem od krytykowania Farerów. To ich kraj, nie mi, obcemu oceniać ich sposób życia.
Dostajesz z pewnością wiele pytań o życie na Wyspach, ale muszę zadać Ci jedno – czy byłeś tam w bibliotece? Czy możesz trochę o niej opowiedzieć? Zawsze fascynowały mnie biblioteki na przysłowiowych końcach świata. Jaka w ogóle jest sytuacja bibliotek, księgarń, antykwariatów?
Stołeczna biblioteka miejska Býarbókasavnið (jedna z piętnastu publicznych bibliotek na Wyspach, te w mniejszych osadach czynne są tylko przez kilka godzin w tygodniu) mieści się w samym centrum Tórshavn. Miejsce to tętni życiem, na parterze działa kawiarnia połączona z czytelnią prasy. Na ostatnie piętro mamy przywożą w wózkach swoje pociechy, aby na wygodnych pufach poczytać im książki. W sali obok zorganizowano nawet mały pokój zabaw dla najmniejszych czytelników.
W przestronnej czytelni Biblioteki Narodowej przejrzałem zbiory związane z Polską – tłumaczenia prozy Henryka Sienkiewicza i poezji Zbigniewa Herberta. Podziwiałem ilustracje Józefa Wilkonia w opublikowanych na Wyspach książkach dla dzieci.
Odwiedzający tutejsze księgarnie cudzoziemiec będzie z pewnością zaskoczony liczbą wydawanych na Wyspach Owczych książek, w szczególności tym jak silnie reprezentowana jest wśród nich poezja i literatura dla dzieci. Cieszy też, że Farerowie publikują coraz więcej książek o Wyspach po angielsku. Dla szukających książkowych perełek za przysłowiowy grosz celem codziennych wizyt zostanie z pewnością mikroskopijny antykwariat Farerskiego Czerwonego Krzyża (Reyði Krossur Føroya) przy stołecznym nabrzeżu. Większość pozycji dostępna jest w nim za pięć koron, które wrzuca się do znajdującej się w środku skrzynki.
Jak Ci się pisało? Czy był to dla Ciebie trudny proces, a jeśli tak, to co było najtrudniejsze?
Na samym początku tej zwariowanej przygody – bo tak określam proces pisania książki i to co dzieje się już po jej premierze – zastanawiałem się nad wieloma kwestiami. W jaki sposób uda mi się wypełnić wstępnie ustaloną objętość dwustu tysięcy znaków? Czy uda mi się znaleźć ciekawe tematy? Jak je poprowadzić, aby nie zanudzić czytelnika?
Myślę, że z nieocenioną pomocą przyszło mi doświadczenie, które zebrałem przez ponad dwa lata prowadzenia bloga. Nawiązane kontakty, odnalezione źródła, rozpoczęte tematy, pewna systematyczność w pisaniu.
Na początku czerwca wystukałem na klawiaturze pierwsze słowa, które miały rozpocząć książkę. Wtedy widziałem przed sobą wielką górę, na której szczyt prowadziła wąska i stroma ścieżynka. Ale kiedy wysłałem kilku osobom pierwsze dwa czy trzy rozdziały i otrzymałem od nich serdeczne słowa zachęty wraz z sugestią co warto skorygować, co dodać. Poczułem, że ta “wspinaczka” ma sens.
Najbardziej wymagające w pisaniu, gdy ważyć trzeba było niemal każde słowo, były rozdziały na tematy najtrudniejsze – opisujące kwestię pedofilii, nepotyzmu, niezwykle żmudnej, jeśli nie wręcz niemożliwej, integracji człowieka z zewnątrz w małej społeczności. Miałem szczęście trafić na świetnych rozmówców, którzy byli moim przewodnikami w tych delikatnych kwestiach. Burzyły one nieco idylliczny obraz Wysp Owczych, który zbudowałem po moich pierwszych wizytach. Jednak, gdy zabierałem się za pisanie książki, postanowiłem, że powinna być ona po prostu szczera i uczciwa – wobec Wysp i czytelników, którzy po nią sięgną. Powinna więc pokazywać zarówno blaski jak i cienie małego archipelagu. Z zachowaniem proporcji i bez popadania w tanią sensację.
Czy miałeś od razu pomysł na książkę, na to, jak ona będzie wyglądać i jakie tematy będziesz w niej opisywał, czy to się zmieniało?
Pierwszy roboczy tytuł książki brzmiał “Farerskie impresje. Spojrzenia na Wyspy Owcze”. Myślę, że słowo “spojrzenia” jest tutaj kluczowe. Od samego początku chciałem przedstawić archipelag z wielu perspektyw, przytoczyć wypowiedzi innych osób, oddać im głos. Nie chciałem, aby była to kolejna książka opisująca “podróż pani/pana X do kraju Y”. Chciałem raczej, żeby była ona próbą poznania i zrozumienia dalekiego miejsca. A niech X będzie po prostu narratorem.
Myślę, że pomysł na książkę ewoluował w trakcie jej pisania. Przeprowadzone na Wyspach liczne rozmowy i poznane nowe wątki wzbogaciły wstępną listę rozdziałów. Niezwykle inspirujący był także Letni Instytut Farerski. Zajęcia językowe uzupełniły prelekcje o historii, literaturze, językowym puryzmie, a także lokalnej kuchni. Zebrane notatki były fantastycznym źródłem faktów i ciekawostek.
Jak przebiegał proces pisania technicznie? Pisałeś w Polsce, czy tam na miejscu? Całymi dniami czy w wyznaczonych godzinach?
Prace związane z oddaniem tekstu do redakcji udało mi się zamknąć w nieco ponad trzy miesiące. Wyspy Owcze są dla mnie pasją, podobnie też traktuję swoją książkę. Pracowałem więc nad nią po godzinach, wieczorami, w weekendy. Nie oznacza to oczywiście, że w drodze do czy z pracy nie myślałem o niej. Wręcz przeciwnie.
Rozpoczynając nowy rozdział, przeglądałem związane z nim wpisy na blogu, zebrane wówczas notatki i… kładłem się spać 🙂 Kolejnego dnia plan rozdziału dojrzewał w głowie, pojawiały się pierwsze zdania, które spisywałem wieczorem.
Na długo zanim rozpocząłem pisanie książki natrafiłem na zdanie, które zapadło mi w pamięć. Sugerowało ono kiedy powinno przerwać się pisanie tekstu i zrobić sobie przerwę. Dość zaskakująca wówczas dla mnie odpowiedź brzmiała “kiedy pisanie dobrze idzie”. Myślę, że ta znaleziona przypadkowo przed laty sugestia bardzo mi pomogła. Zamiast szybko przelewać swoje myśli “na papier”, lepiej dać im trochę dojrzeć, ułożyć się w głowie.
Sześciotygodniowy wyjazd na Wyspy Owcze przypadł niemal równo w połowie prac nad książką. Nie napisałem wtedy zbyt wielu zdań do książki. Ale dzięki niemu zebrałem tony notatek i materiałów, godziny nagranych rozmów. Miałem w głowie ułożonych wiele gotowych do przelania na papier myśli. Sądzę, że wtedy, gdy podziwiałem zamglony fiord z okna domu Kingi i Ivana w Klaksvík, wykrystalizowała się ostateczna wizja książki.
Jak zbierałeś informacje do książki? Czy podczas researchu dowiedziałeś się czegoś nowego? Albo może coś Cię zaskoczyło?
Książka jest w pewien sposób rozwinięciem tematów, które poruszam na blogu. Nie miałem więc problemu ze znalezieniem źródeł. Wiele dały mi przeprowadzone na Wyspach rozmowy i nawiązane wcześniej kontakty.
Zaskoczył mnie mur niedostępności budowany przez Farerów wobec obcych. Ich otwarte i ciepłe podejście zmienia się, gdy ktoś przybywający z zewnątrz nie zamierza zostać tutaj na te kilka dni czy tygodni, ale chce zostać twoim sąsiadem. Integrację dodatkowo utrudnia szereg niepisanych zasad, które zna każdy Farer. Ale skąd znać go może przybysz z dalekiego kraju.
Zawarłeś w swojej książce bardzo dużo informacji, ale jestem pewna, że mnóstwo materiałów się w niej nie zmieściło. Możesz o nich opowiedzieć?
Kinga przytoczyła mnóstwo anegdot dotyczących “ciekawych” turystów, którzy trafili pod dach jej pensjonatu. Dominika uzupełniła je o wspomnienia rozmów i wspólnych podróży po archipelagu z turystami z właściwie całego świata. Z tych materiałów mogłoby z pewnością powstać coś w rodzaju “Wyspy Owcze od kuchni. Archipelag na co dzień”. Całość uzupełnić powinny rozmowy z farerską Polonią.
Podczas dyskusji z lektorem języka farerskiego dowiedzieliśmy, że Wyspy Owcze idą z duchem czasu także w kwestii polowań na grindwale. Aplikacja “Grindaboð” umożliwia zawiadomienie okolicznych mieszkańców w przypadku zauważenia stada tych morskich ssaków. Kolejnym interesującym tematem, który warto rozwinąć jest z pewnością specyfika farerskiej sceny muzycznej.
Czy wiesz coś o literaturze Wysp? Piszesz o tym trochę w książce, ale jakbyś mógł dwa zdania opowiedzieć o współczesnych pisarzach?
Największym farerskim pisarzem (i nie tylko) jest bez wątpienia William Heinesen. Fakt, że pisał po duńsku ułatwia dostęp do jego twórczości i tłumaczeń. Kilka pozycji z jego bogatego dorobku czytać możemy także po polsku dzięki nieocenionej Serii Dzieł Pisarzy Skandynawskich Wydawnictwa Poznańskiego. Od kilku lat jego klasyczne już tytuły wznawia w nowych tłumaczeniach na angielski brytyjskie wydawnictwo Dedalus.
Ze współczesnych autorów warto wspomnieć o poetce i dramatopisarce Marjun Syderbø Kjelnæs. Książki specjalizującego się w kryminałach Jógvana Isaksena (seria o dziennikarzu śledczym Hannisie Martinssonie) przetłumaczono już na duński, islandzki, niemiecki i angielski. W planach jest także pierwszy w historii farerski serial kryminalny oparty na twórczości Isaksena zatytułowany TROM (pol. krawędź). Swoje powieści na Wyspach Owczych umieszcza brytyjski pisarz Chris Ould.
Mnie oczarowały bajki dla dzieci (ale czy tylko dla nich?) autorstwa Bárðura Oskarssona zilustrowane minimalistyczną, nieco niepokojącą kreską Bárðura. To obecnie najczęściej tłumaczony farerski autor, wizytówka współczesnej literatury z owczego archipelagu.
Warto wspomnieć, że farerska książka promowana jest bardzo aktywnie przez stowarzyszenie FarLit. Przyznawane są także granty na tłumaczenia literatury z Wysp Owczych.
Czy mógłbyś polecić jakieś książki o Wyspach Owczych dla osób zainteresowanych.
Dla mnie absolutnym numerem jeden jest “81:1. Opowieści z Wysp Owczych” Marcina Michalskiego i Macieja Wasielewskiego – zbiór reportaży, które przeczytałem po mojej pierwszej wizycie na Wyspach. Myślę, że to po ich lekturze i spotkaniu autorskim z Marcinem postanowiłem powrócić na Owcze. I tak już mi zostało 🙂
Potężną skarbnicą faktów i farerskich ciekawostek jest dla mnie książka Dana Brandta “More Stamps and Story of the Faroe Islands”. Pozycja skierowana, do wydawać by się mogło, filatelistów jest świetną podróżą przez owczy archipelag, a prezentowane w niej przepiękne znaczki i pocztówki tylko punktem wyjścia do snucia wciągającej szerszej opowieści.
Będziesz tłumaczył swoją książkę na farerski? 🙂
Jesteś drugą osobą, która zadaje mi to pytanie w przeciągu dwóch dni, więc chyba coś jest na rzeczy 🙂 Moja obecna znajomość farerskiego pozwala mi jedynie przetłumaczyć jej tytuł na “Føroyskar rammur. Oyarnar, har ið seyðir siga góð nátt”. Skoro już jesteśmy przy translatorskich postanowieniach, marzy mi się polskie wydanie farerskich książek dla dzieci Bárðura Oskarssona. To ten punkt stawiam na pierwszym miejscu mojej listy zadań.
Gdybyś miał dać jedną radę komuś, kto wybiera się na Wyspy Owcze, to co by to było?
Miej otwartą głowę i pytaj Farerów. Z radością i dumą opowiedzą tobie o historii swojej ojczyzny, spokojnie podyskutują o grindadráp. Dobrą do tego okazją jest autostopowa przejażdżka. Wystawiony w górę kciuk często staje się początkiem ciekawej rozmowy. Kto wie, może uda się w ten sposób złapać chociażby jednego z najwybitniejszych farerskich poetów, z którym rozmowa zejdzie na temat przekleństw.
Z każdej podróży warto wracać nie tylko z setką zdjęć, ale przede wszystkim z wiedzą o miejscu i ludziach, których się odwiedziło. O ciepłej czapce i termosie nie muszę chyba wspominać.
Myślisz o dalszym pisaniu?
W trakcie “książkowego” pobytu na Wyspach przeprowadziłem wiele spontanicznych jak i wcześniej umówionych rozmów z Farerami i tamtejszą Polonią. W szczególności długie i pasjonujące rozmowy z Kingą i Pólem Arni zasługują na oddzielne wspomnienie. Wiele poruszonych w ich trakcie tematów i anegdot nie udało się zmieścić w książce. Z pewnością staną się one inspiracją dla wielu wpisów na blogu. Myślę także nad blogowym cyklem wywiadów z przedstawicielami farerskiej Polonii i osobami z kraju związanymi z Wyspami. Może będzie to początek czegoś większego? Zobaczymy.
Trzymam kciuki! Opowiesz na koniec o tym, co sam czytasz i co polecasz?
Na moich, jak to zwykle bywa zbyt krótkich, półkach stoją głównie pozycje z gatunku fantastyki naukowej, reportaże i książki historyczne. Szczególnie cenię twórczość Arthura C. Clarke’a, Janusza Zajdla, “Dzienniki” i “Złego” Leopolda Tyrmanda oraz Bruno Schulza za piękno, które wydobywał z naszego ojczystego języka. Ostatnio zaczytuję się w reportażach – Filipie Springerze (polecam świetną “Miedzankę” i “Źle urodzone: reportaże o architekturze PRL-u”), Bartku Sapeli (“Może (morze) wróci”) i Tomaszu Michniewiczu (“Świat równoległy”). Marzy mi się opasły zbiór tekstów z Wysp Owczych w kształcie i objętości choć trochę zbliżonej do “Droga na Północ. Antologia norweskiej literatury faktu”.
♦