Tam, gdzie rozmawiają umarli

Brandon Hobson || Tłumaczenie Jarek Westermark

Lubię czytać o historii Stanów Zjednoczonych, a szczególnie interesuje mnie historia rdzennych mieszkańców. Długo miałam w głowie ich obraz stworzony na podstawie książek Karola Maya i dopiero wiele, wiele lektur później zaczęłam odkrywać, na czym tak naprawdę zdobywanie Dzikiego Zachodu polegało. Przede mną jeszcze lektury o współczesnej ludności rdzennej – próbowałam przeczytać Witajcie w rezerwacie. Indianin w podróży przez ziemie amerykańskich plemion, ale jakoś ta książka do mnie nie trafiła. Za to zawsze jak mam okazję sięgam po powieści, które przedstawiają świat rdzennej ludności. Jakiś czas temu pisałam o Nigdzie indziej, teraz przyszedł czas na Tam, gdzie rozmawiają umarli Brandona Hobsona. 

To jest książka, która mnie totalnie zaskoczyła. Po opisie spodziewałam się zupełnie innej opowieści. Po pierwsze autor jest jest obywatelem Cherokee Nation of Oklahoma, największym z trzech federalnie uznanych plemion w Stanach Zjednoczonych. Na samym początku dostajemy informację, że historia jest o piętnastoletnim Sequoyah z plemienia Cherokee, który zostaje oddany do białej rodziny zastępczej. Teoretycznie powinna to być główna myśl tej historii – próba asymilacji rdzennych dzieci, wyrwanie ze swoich korzeni, problemy z tożsamością, dorastanie w świecie, w którym nikt cię nie rozumie… Sam autor mówi w wywiadach, że był bardzo zainteresowany faktem umieszczania rdzennych dzieci w białych rodzinach zastępczych oraz tematem rodzimej tożsamości. Po drugie w opisie książki przeczytamy, że na terenie posesji, na której mieszka główny bohater znajduje się skarb, ukryte pieniądze. To sugeruje, że odegrają one dużą rolę w całej historii i że w jakiś sposób wpłyną na ciąg wydarzeń.

I tych dwóch rzeczy, których się spodziewałam, zupełnie nie ma w tej książce. To znaczy są ukryte pieniądze i można powiedzieć, że w pewien sposób wpłynęły na wydarzenia, ale też nie do końca – bez nich wszystko mogłoby się potoczyć w ten sam sposób. Główny bohater w pewnej scenie daje sygnał, że skarb nie będzie odgrywał  wielkiej roli – chłopak w żaden sposób nie chce go zdobyć, jak sugeruje opis. Natomiast jeśli chodzi o rdzenną ludność, temat jest bardziej skomplikowany. Bo Tam, gdzie rozmawiają umarli to fantastyczna powieść! O młodym człowieku, który jest zagubiony, którego życie nie rozpieszcza i który musi sobie radzić ze wszystkim sam. Który trafia do kolejnej rodziny zastępczej przygotowany na wszystko, co najgorsze (bo trochę już tych rodzin zaliczył i wie, czego się może spodziewać). Który nie do końca pasuje do świata, który go otacza, który cały czas poszukuje, zadaje pytania, ma wątpliwości. Który próbuje zrozumieć, nadać sens wydarzeniom i ludziom wokół. To również wstrząsająca opowieść o toksycznych ludziach i ich wpływie na inne osoby. O fascynacji, która może posunąć się za daleko, o tym trudnym pytaniu, na które boimy się odpowiedzieć – co jesteśmy w stanie zrobić dla drugiej osoby, która jest dla nas ważna (a która nie ma skrupułów, by to wykorzystać). To również pytanie o to, czy zawsze jesteśmy w stanie pomóc najbliższym i jak żyć, kiedy okaże się, że jednak nie?

Jestem pod ogromnym wrażeniem tej historii. Myślę, że ta powieść powinna trafić do młodzieży – w końcu bohaterem jest piętnastoletni chłopak i z wieloma jego problemami dzisiejsi nastolatkowie mogą się identyfikować. Szukanie własnej tożsamości, przyjaźń, miłość, poczucie odrzucenia, nierozumienie, bunt, a jednocześnie potrzeba akceptacji. To ponadczasowe, ważne tematy, o których warto pisać powieści, a Brandon Hobson zrobił to świetnie – bez litości opisał prawdziwą rzeczywistość dzieciaka, którego matka siedzi w więzieniu, a on trafia do rodziny zastępczej. Pod tym względem to powieść bardzo, bardzo dobra!

Flaga Czirokezów

No i właśnie – tutaj dochodzimy do rdzennych elementów. Moim zdaniem, Sequoyah mógłby być każdym – rdzennym mieszkańcem Ameryki, osobą czarnoskórą, białym, imigrantem z każdej innej części świata. W tej historii nie ma to większego znaczenia – problemy, wątpliwości, wydarzenia byłyby te same, bez względu na pochodzenie głównego bohatera. Nie dowiedziałam się z tej książki o plemieniu Cherokee nic. Autor powiedział w wywiadzie, że pochodzenie Sequoyah jest kluczem do zrozumienia jego charakteru. Głupio się nie zgadzać z autorem, więc napiszę, że ja tego po prostu nie widzę. Sequoyah to chłopak z przeszłością, trudną sytuacją rodzinną, wątpliwościami co do własnej tożsamości (ale bardziej płciowej niż narodowej), próbujący się odnaleźć w nowej sytuacji. Widzimy go zmagającego się z wieloma rzeczami, ale mam wrażenie, że z jedną rzeczą nie ma problemu – właśnie ze swoim pochodzeniem. On się nad tym nie zastanawia, nie neguje tego, ani w żaden sposób nie sugeruje, że to go określa. Nawet pobyt w białej rodzinie zastępczej nie wywołuje żadnej reakcji – najważniejsze jest to, że w domu znajduje się dwójka innych dzieci, a jedno z nich zmieni życie chłopca już na zawsze. Nie ma problemu na linii biały mieszkaniec – rdzenny mieszkaniec. Państwo Troutt, choć nie idealni, stają na wysokości zadania. Ostatecznie z książki dowiedziałam się o tym, że rdzenne dzieci oddawano białym rodzinom zastępczym, ale to wszystko. To nie jest powieść o tym – to powieść o emocjach piętnastoletniego chłopca, które są tak uniwersalne, że mogą należeć na każdego, w każdym miejscu na świecie.

Tam, gdzie rozmawiają umarli to powieść, która zaskakuje jeszcze z jednego powodu. Już na początku dowiadujemy się, jaki jest koniec – i cofamy się, by poznać wydarzenia, które do niego doprowadziły. To bardzo ciekawy zabieg. Sama opowieść zaczyna się powoli, ale raz po raz pojawiają się momenty i zdania, które nas wciągają coraz bardziej i bardziej. W końcu wpadniemy na coś, co trafi w nas bardzo mocno. Taka jest to książka, niepozorna, ale jak trafi, to z całej siły. Ja w niej znalazłam obrazy, które na długo ze mną zostaną.