William Lindsay Gresham || Tłumaczenie Ryszard Oślizło
Możesz przejąć kontrolę nad każdym, jeśli odkryjesz czego się boi.
Czasami jakaś książka mocno mnie przyciąga – okładką, zdaniem z opisu, słowem kluczem. Książka jest spoza mojego zakresu zainteresowań, a w jakiś dziwny sposób mam ogromną ochotę ją przeczytać. Tak było właśnie z Zaułkiem koszmarów, choć jest tu jeden element, który lubię i faktycznie staram się czytać powieści, które go wykorzystują. To wędrowna trupa, swoisty cyrk osobliwości, zbieranina ludzi, których zawodem jest snucie iluzji czy inaczej mówiąc – oszukiwanie. Fascynuje mnie ten świat, poznałam już kilka pięknych historii, które się w nim rozgrywają, więc nie mogłam sobie odmówić przyjemności przeczytania kolejnej.
Wiedziałam, że tym razem nie będzie to piękna opowieść. Można się zorientować po tytule, można wywnioskować po opisie – rozpoczyna się wyrazistym opisem występu świrusa – jarmarcznej atrakcji – alkoholika i degenerata, obiektu odrazy, drwin i fascynacji gawiedzi. Młody Stan Carlisle, kuglarz wędrownej trupy, zastanawia się, co może doprowadzić człowieka do takiego upadku. Świrus na początku robi piorunujące wrażenie, pokazuje nam od razu z jakim światem mamy do czynienia i że więcej w nim bezwzględności i siły niż zabawy i beztroski. Widz ogląda na scenie światła, uśmiechy, wielkie show, natomiast Gresham wpuszcza nas za kulisy. Możemy się sami przekonać, jak organizuje się takie występy, na czym polegają sztuczki magiczne, ile pracy i wysiłku trzeba włożyć w to, żeby je opanować, kim są ludzie, którzy z tego żyją. Naszym przewodnikiem jest Stan Carlisle – poznajemy go jako młodego chłopaka, który uczy się dopiero fachu i po cichu marzy o własnym, wielkim przedstawieniu. Razem z nim przechodzimy przez kolejne etapy kariery, razem z nim uczymy się nowych rzeczy, obserwujemy jak się zmienia, dorasta, rozwija – niekoniecznie zawsze w takim kierunku, w jakim byśmy sobie tego życzyli.
Sama historia jest napisana tak, że nie można się od niej oderwać. Wielka zasługa w tym tłumacza, Ryszarda Oślizło, który oddał styl pisania autora. Co więcej, język w tej powieści ma wielkie znaczenie – nie miałam pojęcia, że to właśnie ta książka wymyśliła niektóre ze zwrotów, których używamy do dzisiaj. Nick Tosches we wprowadzeniu opowiada nam o tym – słowo geek na przykład nie było znane powszechnie w znaczeniu właśnie świra, dopóki Gresham nie napisał tak w Zaułku koszmarów. Co więcej wyrażenie zimny odczyt (ang. cold reading) prawie na pewno po raz pierwszy pojawia się właśnie w tej książce. Dla mnie to nie lada gratka, bo swojego czasu bardzo interesowałam się iluzjonistami, a i dzisiaj lubię sobie obejrzeć dobry pokaz. Niby wiem, że to technika, że wszystko można wypracować, a ludzie najczęściej sami nie utrudniają mentalistom pracy, ale mimo wszystko podziwiam ogrom pracy, jaki trzeba włożyć w wykreowanie iluzji i w oszukanie kogoś. Nick Tosches pisze nam we wprowadzeniu o wielu sprawach – o autorze, jego inspiracjach, życiu i śmierci, o interpretacji powieści, o jej odbiorze przez ówczesnych krytyków, o roli alkoholu w tej opowieści – bardzo polecam przeczytać, nawet przed lekturą książki. Wiedza wyniesiona z wprowadzenia ułatwi nam odbiór lektury i pozwoli się skupić na szczegółach opowieści.
Całość tekstu jest ułożona według kart tarota – Wielkie Arkana są jednocześnie tytułami rozdziałów, co daje jeszcze jeden magiczny element. W pewnym momencie czytelnik może mieć wrażenie, że właśnie jest oszukiwany, a po prostu się nie zorientował. Najlepsze z całej książki jest jednak zakończenie! Kojarzycie takie książki, w których ostatnie zdanie zmienia wszystko? To tu właśnie tak trochę jest. Autor zamknął swoją historię tak piękną klamrą, że jestem pod ogromnym wrażeniem. Próbowałam sobie przypomnieć, czy czytałam kiedyś coś podobnego, ale nic mi nie przyszło do głowy.
Zaułek koszmarów to jedna z tych książek, które zostaną ze mną na dłużej. Stan Carlisle jest bohaterem, któremu najpierw się kibicuje, potem nie bardzo wiadomo, co z nim zrobić, by na końcu odkryć całe spektrum emocji – od współczucia do pogardy. A kiedy uświadomimy sobie, że Stan jest metaforą ludzkiego dążenia do bycia lepszym, często za wszelką cenę i po przysłowiowych (albo i nie) trupach, to cała ta opowieść nabiera jeszcze jednego wymiaru. Świat Stana jest brudny, pełny alkoholowego zamroczenia i przemocy, wulgarny. Nawet kiedy pojawia się coś dobrego i ładnego, to znika za chwilę przygniecione prozą dnia codziennego i niskimi pobudkami do działania naszego bohatera. To nie jest komfortowa lektura, więc tam bardziej polecam!
Teraz w kinach można obejrzeć film, który powstał na podstawie powieści. Warto obejrzeć, choć sądząc po trailerze – książka jest lepsza 😉
♦
Świetny wpis! Masz talent do takiego pisania i nie dziwię się, że to robisz.
Co do książki: przewija się ona na bookstagramie/Instagramie co rusz wejdę. Oceny wysokie, ale wszędzie głównie “współprace”, więc patrzę przez palce.
Chciałam ją przeczytać i teraz, po Twoim wpisie wiem, że to zrobię.
Każdy może mieć współpracę, sama miewam ale doceniam, gdy ktoś jest szczery w swoich ocenach i to widać, bo czasem aż boli jak się czyta peany…
U Ciebie czuję, że dajesz z siebie to myślisz ubrane w ładne słowa, nawet jeśli Ci się nie podoba, dlatego przekonałaś mnie!
P.S Bradley?♡ dobra, obejrze dla “efektów” ale to po lekturze 😉
Ależ mi narobiłaś chęci na tę książkę! A już miałam ją odpuścić, bo wybieram się do kina na film i po seansie czytanie już nie byłoby takie same. Chyba więc przesunę kinowy wypad i najpierw sięgnę po powieść.