Elisa Shua-Dusapin || Tłumaczenie Maria Schneider
Uwielbiam Wam opowiadać o ciągle innych książkach! Pewnie kojarzycie mnie (mam nadzieję!) głównie z literaturą popularną, mózgiem i kosmosem. Ale czasami zaskakuję Was czymś innym – i dzisiaj będzie właśnie inaczej! Chociaż japońska literatura też się u mnie raz na jakiś czas pojawia, to koreańska już rzadziej, a jeszcze rzadziej opowiadania czy krótkie formy. Zima w Sokcho jest w zasadzie wszystkim, czego często nie czytam, a jednak uwiodła mnie całkowicie. Lubię swoją strefę komfortu, ale czytelniczo często z niej wychodzę i was też do tego zachęcam – można znaleźć naprawdę wspaniałe perełki tam, gdzie normalnie nigdy byśmy nie szukali.
Miałam przyjemność napisać kilka zdać na okładkę książki. Oto one: Zima w Sokcho to opowieść, w której spotykają się dwa światy – francuski z koreańskim, młody ze starym, świat Wschodu i Zachodu, marzeń i rozczarowań. To fascynująca, spokojna, wręcz poetycka proza, w której czytelnik zatopi się bez reszty. Znajdziemy w tej opowieści wszystko, co znamy, ale być może nie umieliśmy sami tego nazwać. To historia bliska każdemu z nas – o spotkaniu dwójki ludzi i o tym, co może się wydarzyć, kiedy ich światy i emocje wzajemnie się przenikną. To piękny tekst, który warto czytać powoli, z wielką uważnością. Taki, w którym wszystko trwa bez ruchu – ale opowieści, w których pozornie się nic nie dzieje są tymi, które zostają w nas najdłużej. Bo w nich najbardziej odnajdujemy samych siebie.
Ten opis wiele Wam o samej fabule nie zdradzi, więc dorzucę jeszcze dwa zdania wyjaśnienia. Zima w Sokcho to opowieść o dwójce ludzi – ona jest poł-Koreanką, młodą dziewczyną pracującą w pesjonacie, znajdującym się w niewielkim kurorcie nadmorskim. Jej świat ma bardzo określone granice i nawet jeśli zdaje sobie sprawę z istnienia czegoś poza nimi, ich przekroczenie wydaje się nierealne, zbyt trudne, poza zasięgiem. On jest Francuzem, rysownikiem komiksów, twórcą szukającym inspiracji, wytchnienia od codzienności, nowych wrażeń, miejsc i ludzi. Jest człowiekiem skomplikowanym (pewnie jak każdy twórca), a w jego świecie nie ma granic, wszystko się ze sobą przenika…
Kiedy Yan Kerrand zatrzymuje się w pensjonacie, wkracza jednocześnie do świata naszej bohaterki. I to jest opowieść o tym spotkaniu. Trudno je opisać słowami, nie zdradzając za dużo z fabuły. A jednocześnie proza Elisy Shua-Dusapin jest tak wystarczająca, że każde dodane słowo wydaje się zbędne. Nie dzieje się tu praktycznie nic, a dzieje się wszystko – w niuansach, w rzucanych słowach, myślach bohaterów i domysłach. To historia w której odbiciu każdy czytelnik znajdzie siebie – czy to będzie opowieść o twórcy poszukującym natchnienia? Czy to będzie historia kogoś, kto chce się wyrwać do większego świata, którego granice miejsca zamieszkania ciągle maleją i duszą? A może to opowieść o tym, że wszystko w życiu się zmienia, że ludzie przychodzą i odchodzą. Że nie da się nikogo zatrzymać na zawsze i że czasami nawet zupełnie niepozorne spotkanie może dać nam bardzo dużo i zainicjować zmiany w życiu? Ktoś może dostrzec przede wszystkim sztukę poznawania innej kultury – Francuz jest zainteresowany koreańską kulturą, choć od koreańskiego jedzenia trzyma się z daleka. Nasza bohaterka, której imienia nie znamy, tęskni z kolei za Francją.
Myślę, że takie książki są nam bardzo potrzebne – żeby się zatrzymać, pomyśleć, docenić to, co się ma i zwrócić uwagę na rzeczy, które do tej pory pomijaliśmy. Cały tekst można przeczytać w dwie godziny, ale o książce można myśleć długo po skończonej lekturze. Jeśli nie czytaliście nic w takim klimacie, bardzo zachęcam do spróbowania! To spokojna, delikatna proza, które nie mówi do nas wprost, wielu rzeczy czytelnik musi sam się domyślać, pochylać nad nimi i interpretować. Ale w tym właśnie tkwi jej piękno – losy ludzkie, niezależnie od szerokości geograficznej są do siebie podobne. Prostota i bezpośredniość ich opisania trafia do mnie bardzo. Mam też wrażenie, że czytania takiej literatury trzeba się nauczyć. W każdym razie ja na pewno tak miałam – z każdą taką książką doceniam bardziej umiejętności opowiadania w prosty sposób o skomplikowanych sprawach. Bo takie proste opowiadanie zostawia bardzo dużo przestrzeni na myślenie czytelnika. I to mi się bardzo podoba!
♦
[…] u Diany z bloga Bardziej lubię książki – Zima w Sokcho, […]