Maję Iwaszkiewicz mogliście już poznać na blogu, bo dwa dni temu pojawiła się rozmowa z nią – o średniowieczu, o pisaniu, o samej książce. Jeśli chcecie dowiedzieć się, co mnie konkretnie zachwyciło w książce i jakie ciekawostki najbardziej mnie ucieszyły, wpadnijcie na YT. Tam też do wygrania są trzy egzemplarze książki:
Tutaj natomiast zostawię Wam ogólne wrażenia! Do średniowiecza mam ogromny sentyment. Bardzo długo była to moja ulubiona epoka, ale wynikało to z dość prozaicznych powodów. Byłam fanką romansów historycznych (tak, tych najlepszych na świecie) – a te z Da capo są naprawdę porządne. Nie jakieś tak romansidła bez ciekawego tła, tylko z rozpisaną całą historią, obyczajami itd. Pamiętam, że jak przerabialiśmy w szkole średniowiecze, dostawałam same piątki bez uczenia się, bo świat średniowieczny miałam w jednym palcu. Datę bitwy pod Hastings do tej pory pamiętam! Później oczywiście zaczęłam patrzeć na średniowiecze trochę uważniej, nie tylko przez pryzmat rycerzy i dam, a ostatecznie jednak moją miłość zarzuciłam ze względów higienicznych i medycznych. Niby fajna epoka, ale za żadne skarby nie chciałabym wtedy żyć! Trochę fascynacji jednak zostało, głównie ludźmi i tymi wszystkimi dziwnościami, o jakich czasami się słyszy. Uwielbiam historię medycyny – a w tym temacie średniowiecze jest bezbłędne!

Dlatego tak bardzo się ucieszyłam, kiedy dowiedziałam się o książce Mai Iwaszkiewicz. Nie dość, że średniowiecze, że tak pięknie wydana, to jeszcze zwierzęta! I do tego lekka, przyjemna, popularnonaukowa forma, z poczuciem humoru, puszczaniem oka do czytelnika i nawiązaniami do współczesnej kultury. Jestem fanką takich książek (ta zdecydowanie będzie jedną z moich ulubionych książek w tym roku), tak o historii trzeba pisać, tak właśnie opowiadać. Chciałabym, żeby takie książki były lekturami w szkołach!
Z jednej strony dowiemy się tego, co nam obiecuje podtytuł, czyli jak postrzegano zwierzęta w średniowieczu. Jak średniowieczny człowiek myślał o zwierzętach, jak wyglądała praca zoologa w średniowieczu, czy zwierzęta mają duszę, czy w ogóle w średniowieczu uważano zwierzęta za rozumne istoty i co się stanie, jeśli człowiek umrze i zostanie zjedzony przez zwierzę – pójdzie do nieba czy nie? To przeciekawe tematy, ale to tylko jeden aspekt tej opowieści. Drugi, też bardzo ciekawy, to ludzie – i ci średniowieczni, i my dzisiaj. To książka o relacji człowieka ze zwierzętami, o tym, że wcale nie jesteśmy tacy odkrywczy i nowatorscy jak nam się dzisiaj wydaje, jest też całkiem sporo o nas dzisiaj – okazuje się, że w wielu sprawach jesteśmy bardziej zacofani niż byli ludzie w średniowieczu, a to bardzo nowa i świeża myśl! Bo zwierzęta są ważne, ale też dowiemy się całkiem sporo o samym średniowieczu – jak wtedy funkcjonowano, co było ważne, jak postrzegano świat, jak wyglądała i na jakim etapie była nauka, jakie książki czytano, w co wierzono…
No i oczywiście ciekawostki! Są ptaki budujące gniazda z cynamonu, zabójcze jednorożce, mrówki wielkości lisów, ludzie bez głów, procesy zwierząt i pierwsi wegetarianie! Zaskakujące nazwiska, śmieszne fakty, prostowanie nieścisłości. Bestiariusze nie są książkami o bestiach, ludzkie zoo były już w średniowieczu, a my nie powinniśmy już mówić wieki ciemne. Dowiemy się też, komu najbardziej zależało na unikaniu postu, dlaczego w ogóle ludzie wierzyli w dziwne stwory i czy powinniśmy się dzisiaj z nich śmiać.
Moim zdaniem to książka dla każdego. Choć może nie – jeśli ktoś naukę traktuje super poważnie, średnio u niego z poczuciem humoru i uważa, że o historii można opowiadać tylko w odpowiedni sposób, pewnie się tutaj nie odnajdzie. Ale dlatego mamy książki naukowe i popularnonaukowe. Ta należy do tego drugiego gatunku i reprezentuje jego cechy doskonale. Będziecie się świetnie bawić przy lekturze, dowiedzie się mnóstwa ciekawych rzeczy i spojrzycie zupełnie inaczej i na średniowiecze, i może na współczesne relacje między ludźmi i zwierzętami. Jak na jedną książkę, to uważam, że całkiem sporo!
♦