Caroline Alexander || Tłumaczenie Adrian Tomczyk
Obejmowanie takich książek patronatem to prawdziwa przyjemność! I wiem, że często to piszę, ale znowu muszę się powtórzyć – to jest książka znakomita! Postaram się, żeby ten tekst był czymś więcej, niż tylko jednym piskiem zachwytu i w wyważony sposób napiszę, co takiego mnie w niej zachwyciło!

Niezłomny to historia o legendarnej wyprawie Shackletona na statku Endurance na Antarktydę, jak podpowiada nam tytuł książki. Jeśli interesują Was odkrycia geograficzne, historia, wyprawy i inne przygody, to nazwisko Shackletona znacie bardzo dobrze. Myślę, że nawet jeśli Was takie sprawy nie interesują, też możecie je znać. Ernest Shackleton był podróżnikiem i badaczem Antarktydy. Jego życie kręciło się wokół wypraw polarnych. W latach 1901-1902 Shackleton był członkiem wyprawy Roberta Scotta (tego, który próbował zdobyć biegun południowy w tym samym czasie co Amundsen. Amundsen był pierwszy, a Scott niestety ze swojej wyprawy nie powrócił. To również bardzo ciekawa polarna historia, a ja z całego serca polecam biografię Amundsena!) Wyprawa trwała dwa lata i dotarła najdalej na południe ze wszystkich dotychczasowych wypraw. Shackleton również próbował zdobyć jako pierwszy biegun południowy (nie mogło być inaczej!). Jego wyprawa odbyła się w latach 1907-1910 i naprawdę niewiele brakowało, by się powiodła. Zabrakło jedynie 180 kilometrów – decyzja Shackletona, by zawrócić w takim momencie bardzo dużo mówi o nim jako o dowódcy i przede wszystkim człowieku. Następnie była wyprawa, której poświęcona jest książka Alexander – biegun południowy został zdobyty, trzeba było zmienić plany. Shackleton zapragnął przejść przez Antarktydę od Morza Weddella do Morza Rossa. Po zorganizowaniu funduszy (a wcale to nie było takie proste!) wyprawa wyruszyła w 1914 i trwała do 1916. Zanim o niej szczegółowo, warto zakończyć opowieść o samym Shackletonie – czekała go jeszcze jedna wyprawa i niestety ostatnia w jego życiu. W 1921 roku wyruszył, by tym razem opłynąć Antarktydę – niestety, na początku 1922 roku dostał ataku serca i zmarł, mając jedynie 47 lat.
Życie Shackeltona, jego osobowość to gwarancja dobrej opowieści. Zresztą, wszyscy odkrywcy, niespokojne dusze zapewniają nam, czytelnikom moc wrażeń. Wyprawa z lat 1914-1916 o której pisze Alexander obfitowała w wiele zwrotów akcji. Zanim na dobre się rozpoczęła, można powiedzieć, że się skończyła – Endurance utknął w lodzie, załoga musiała po jakimś czasie go opuścić i z kry lodowej przyglądać się, jak tonie. Cała grupa wyruszyła dalej, ciągnąc za sobą szalupy ratunkowe. Dotarli do wody i dopłynęli do Wyspy Słoniowej – tam się podzielili. Część założyła obozowisko, a Shackleton z pięcioma towarzyszami wypłynęli po ratunek. Małą, ratunkową szalupą dopłynęli na Georgię Południową. Ale to ciągle jeszcze nie koniec! Z ich szóstki, trójka (w tym Skackleton) nadająca się do dalszego marszu wyruszyła przed siebie, by znaleźć ratunek. Po 36 godzinach dotarli do wielorybniczej przystani! Pozostało jeszcze tylko znaleźć odpowiednią łódź i ruszyć na ratunek towarzyszom! Nie obyło się bez przeszkód i trudności, ale ostatecznie uratowano wszystkich!
Gdyby to była powieść, nie byłoby tego powyższego akapitu. To jeden wielki spoiler! Ale ponieważ to prawdziwa historia, którą już być może znacie, nie zrobi to większej różnicy! A co więcej – poznanie tych faktów przed lekturą nic nie zmieni w jej odbiorze. Ja znam tę opowieść bardzo dobre, a książkę czytałam pełna emocji, tak świetnie jest napisana! Wiem, że się uratowali, wiem, że nikt nie zginął, a jednak czytałam cały czas w napięciu! Od pierwszych stron aż do ostatniej z niepokojem obserwowałam ich walkę o przeżycie. Fragmenty, które opisują ich zmagania, moment zatopienia statku, zimno, głód, morderczy marsz, postać Shackletona jako dowódcy odpowiedzialnego za swoich ludzi i za podejmowane decyzje są bardzo poruszające! Niby człowiek wie, że na takich wyprawach nie było łatwo, ale Caroline Alexander tak to opisała, że nie tylko zdajemy sobie sprawę z trudności, my praktycznie jesteśmy z nimi na tym statku, a potem maszerujemy i walczymy o przetrwanie. I naprawdę – nigdy nie wzruszyłam się tak na żadnej scenie zatapiania statku, jak na tej!

Cała ta wyprawa jest niesamowita, ale zachwycają szczegóły. To, że Shackleton wcale nie jest centralną postacią tej opowieści. Tak, jest dowódcą wyprawy, tak, dzisiaj jest najbardziej znany, ale na wyprawie było 28 mężczyzn i każdy z nich dostaje swoje miejsce w tej opowieści. Zachwyca to, że poznajemy ich codzienne życie. Wyobraźcie sobie to – jesteście na wyprawie z daleka od domu, na krze lodowej na środku morza, wasz statek jest uwięziony w lodzie, potem tonie. Generalnie nieciekawa sytuacja, prawda? W tym wszystkim grupa mężczyzn, która gra w piłkę, żartuje, wspólnie śpiewa, urządza wieczorki gramofonowe (mieli też banjo). Zorganizowali nawet bal przebierańców, a Shackelton tańczył walca na lodzie z kapitanem statku. Nie ma tu beztroski czy bezmyślności, jest za to bardzo uważne zarządzanie ludźmi przez Shackeltona (które widać już było w doborze ludzi na wyprawę), jest próba zachowania motywacji i dobrych nastrojów w grupie, próba zabicia czasu. Autorka nie opowiada tutaj historii o Wielkiej Wyprawie, opowiada historię o różnych ludziach – każdy miał swój powód, by na taką wyprawę się udać, każdy ma ciekawą historię do opowiedzenia. Ja do tej pory na przykład oglądałam zdjęcia, ale nigdy nie pomyślałam, że przecież ktoś musiał je zrobić! Dzięki tej książce poznałam Franka Hurley’a, fotografa, który uwiecznił tę niezwykłą wyprawę. Dużą rolę odgrywają też zwierzęta – bardzo pozytywną, ale to z nimi też jest związany najbardziej wstrząsający aspekt tej wyprawy.

Wracając jeszcze na chwilę do Hurley’a. To właśnie zdjęcia wpływają też na mój zachwyt nad książką. Jest ich mnóstwo! Często piszę, że brakuje mi zdjęć w książkach, żebym mogła zobaczyć to, o czym czytam! Niezłomny pod tym względem to moja ulubiona książka do tej pory w tym roku – zdjęcia są prawie na każdej stronie! Hurley robił fenomenalne fotografie, członkowie załogi mówili o nim, że nie było takiego miejsca, gdzie by nie wszedł w pogoni za dobrym ujęciem. Do tego możliwość spojrzenia w oczy załodze, zobaczenia jak mieszkali na statku, jak Endurance tonie, jak wyglądały ich obozy, jak ciągnęli szalupy ratunkowe, możliwość zobaczenia psów, samego Shackeltona – to wszystko jest bezcenne! Tekst Alexander jest świetny, ale to właśnie zdjęcia w połączeniu z nim powodują, że ta historia ma niesamowitą siłę działania!
Każdy z tej 28-osobowej grupy zasługuje na słowa uznania. Chciałabym Wam opowiedzieć o nich więcej, ale i tak już przesadziłam z tekstem. Przeczytajcie książkę, zachwyćcie się, obejrzyjcie świetne zdjęcia Hurley’a i weźcie z tej historii to, co dla was będzie najważniejsze. Ja wezmę słowa, którymi autorka kończy opowieść – zwyczajni ludzie są zdolni do bohaterskich czynów, jeśli tylko wymagają tego od nich okoliczności. A co za tym idzie zarówno słabi, jak i silni mogą, a nawet muszą przetrwać razem.
♦