Choć opowieść o tym, co wydarzyło się w ciągu tamtych kilku dni na Evereście, z pewnością jest bardzo interesująca, dla mnie ważniejsze i ciekawsze wydawało się to wszystko, co nastąpiło później, gdy wróciłem do domu i musiałem odbudować swoje życie, przedefiniować samego siebie.
Historia Beck’a Weathers’a jest jedną z tych historii, które wydają się być zbyt nieprawdopodobne, by być prawdziwe. A jednak życie raz na jakiś czas serwuje nam takie wydarzenia, cały czas udowadniając, że to ono pisze najlepsze scenariusze. Beck Weathers to patolog z Teksasu, który odkrył w sobie pasję wspinania się po górach. W 1996 roku wziął udział w wyprawie na Mount Everest, dzisiaj pamiętanej jako jedna z najtragiczniejszych wypraw w historii. Dwa razy został pozostawiony na śmierć. Pierwszy raz, gdy odnaleziono go zakopanego w śniegu i stwierdzono, że nie żyje. Beck ocknął się po 36 godzinach, prawie niewidomy i z odmrożeniami. Ruszył w stronę obozu, a gdy tam dotarł, został umieszczony w namiocie, a reszta załogi czekała, aż umrze. Czegoś takiego nikt nie miał prawa przeżyć, cudem było już to, że Beck do obozu dotarł. Ale wydarzył się drugi cud – Beck wbrew wszystkiemu i wszystkim nie umarł – został ostatecznie uratowany, a dzisiaj możemy przeczytać jego wspomnienia i obejrzeć film, nakręcony na podstawie jego książki.
Ta historia jest naprawdę niewiarygodna. Rozmawiając kiedyś z jakimś astronautą i opowiadając mu swoją historię, Beck w odpowiedzi usłyszał “Chyba musiałeś mieć wtedy podkowę w dupie” 🙂 Coś w tym musi być. Biorąc pod uwagę, jak niewiele trzeba, żeby stracić życie na tej Górze Gór, Beck Weathers staje się chodzącym ewenementem. Przeżył coś, czego żaden człowiek nie miał prawa przeżyć – i zasługuje na możliwość opowiedzenia własnej historii. Mam problem jednak z tą książką. Po pierwsze uważam, że jest źle reklamowana, jako wspomnienia o pamiętnej wyprawie z 1996 roku. Większość osób, sięgając po nią z takim założeniem, zawiedzie się. Gdyby książka była sprzedawana czy reklamowana jako biografia Weathers’a byłoby to dużo bardziej uczciwe i wielu czytelników uniknęło by rozczarowania. Drugi mój problem jest taki, że najzwyczajniej w świecie nie polubiłam autora. Ale o tym za chwilę.

Książka podzielona jest na trzy części. W pierwszej mamy wspomnienia z wyprawy na Mount Everest 10 maja 1996 roku. W drugiej Beck opisuje swoje życie, dzieciństwo, młodość, życie rodzinne. W trzeciej poznajemy jego motywy, aby rozpocząć karierę wspinaczkową, jego przygotowania, inne wyprawy. Część pierwsza jest w miarę dobra. Poznajemy wyprawę na ośmiotysięcznik z bardzo osobistego punktu widzenia. Możemy się dowiedzieć o rzeczach, których raczej nie dowiemy się z oficjalnych biografii i książkach o wyprawach. Zostajemy przeniesieni w sam środek obozu, możemy podpatrzeć, jak to wszystko naprawdę wygląda. Niestety, mimo że jest to relacja ciekawa, napisana z dużym poczuciem humoru, jest o wiele za krótka i zbyt powierzchowna. Tak jakby Beck Weathers nie mógł się doczekać, aż zacznie pisać o sobie. Dwie kolejne części są właśnie o nim, przeplatane wypowiedziami jego rodziny i przyjaciół. I tak jak napisałam wyżej – gdybym wcześniej wiedziała, że czytam jego biografię, byłoby to w porządku. Ale gdy czytam książkę “Everest. Na pewną śmierć” chciałabym, aby cała książki lub chociaż jej większość była poświęcona wyprawie.
Wydaje mi się, że nie polubiłam Becka, bo zabrakło mi dla niego szacunku. To, że przeżył jest niewiarygodne i zasługuje na szacunek i podziw, oczywiście. Ale wszystko poza tym, całe jego życie, zachowanie, podejście do gór i wspinaczki wzbudziło we mnie niechęć. Stworzył mi się w głowie obraz lekarza z depresją, który oskarża o swoje problemy wszystkich innych, tylko nie siebie. Człowieka samolubnego, egoistycznego, zainteresowanego tylko sobą. Może dlatego, że sam przyznaje, że taki był. Ale najbardziej uderzyło mnie to, że nie znalazłam w tej książce miłości do gór. Beck jest jedynym wspinaczem od którego słyszałam (co nie znaczy, że nikt inny tak nie mówi) że góry i wspinanie się były dla niego fizyczną ucieczką. Wybrał wspinanie, bo po prostu tak wyszło, a przy okazji był to idealny pretekst, by uciec od swoich problemów. Beck pisze o wyprawach jakby to była tylko kolejna przygoda, szczyty wybierał kierując się dostępnością wypraw. Gnała go potrzeba ucieczki od świata, a nie miłość do gór. Simone Moro w swojej książce Zew lodu pisał również, że “alpinizm jest niemalże perfekcyjną ekspresją wolności. To nie tylko sport, ale również, a może przede wszystkim, forma ucieczki, odkrywania samego siebie, eksploracji, przygody i kontemplacji”. Ale Simone Moro góry kocha, czuć to w każdym jego zdaniu. Wydaje mi się, że jest to ucieczka innego rodzaju. Beck Weathers wykorzystywał góry do swoich, w dalszym ciągu egoistycznych, pobudek. Wszyscy alpiniści, których książki czytałam, pisali o wolności, o miłości do gór, o związku z nimi, o tym, co góry im dały. Beck Weathers po prostu zaliczał kolejne szczyty.
Ale z drugiej strony może to właśne Beck napisał prawdę? Może to kieruje wszystkimi wspinaczami, a tylko Beck, cudem ocalały, miał odwagę powiedzieć to głośno, podczas gdy reszta woli się oszukiwać pięknymi ideałami? Nawet jeśli tak jest, zdecydowanie wolę być w grupie oszukujących się.
Książka jest dobra, jeśli potraktujecie ją jako biografię. Myślę, że cytat, który umieściłam na początku wpisu doskonale odzwierciedla to, czym ta książka jest. Tym, których interesuje jednak sama wyprawa 1996 roku, polecam Wszystko za Everest Jona Krakauer’a. I żeby było jasne – Beck Weathers pozostaje dla mnie człowiekiem odważnym i zdeterminowanym. Ja, nawet jakby mi dopłacali, nie wzięłabym udziału w wyprawie na Mount Everest, a gdybym obudziła się zakopana pod śniegiem, pewnie bym tam już została. Oglądając zdjęcia Becka po powrocie, przed operacjami i inne zdjęcia odmrożonych kończyn, po raz kolejny zadaję sobie pytanie, co gna tych ludzi w góry? Dla mnie po prostu Beck nie jest alpinistą. Jest człowiekiem z problemami, który szukał swojego miejsca w życiu, a góry były jednym z etapów jego podróży.
♦
Na koniec zdjęcie dziennikarki i pisarki Joy Tipping, zrobione w małym muzeum w Dallas, które mieści się w Szpitalu Truett w Medycznym Centrum Uniwersytetu Baylor. Jest to część kolekcji Adriana Flatt’a (nie martwcie się, to są odlewy z brązu, nie prawdziwe dłonie ;-)) Po lewej mamy naszego Becka Weathers’a w towarzystwie dłoni Richarda Bass’a, zdobywcy Korony Świata i Robera Ballarda, badacza głębin morksich.
Pod tym LINKIEM znajdziecie zdjęcia całej kolekcji historycznych dłoni!
Z tego co piszesz, to Beck wygląda mi bardziej na turystę niż alpinistę, a w zasadzie to na komercyjnego wycieczkowicza, poszukiwacza silnych wrażeń. Popularność wypraw na Everest i śmietnisko w jakie się przekształca pokazują, że takich osób jest bardzo wiele.
Tak, chyba właśnie kimś takim dla mnie jest. Jestem przekonana, że gdyby ta wyprawa z 1996 roku udała się, Beck wspinałby się dalej bez żadnej refleksji, by być może porzucić w końcu wspinanie dla kolejnej rzeczy typu wyścigi. I nie ma w tym nic złego, ale ja po prostu bardziej lubię/szanuję wspinaczy, którzy zdobywają szczyty z jakiegoś innego powodu niż “bo można”, “bo to dobra ucieczka” “bo mam depresję i podświadomie chcę się zabić”…
[…] Weathers’a i jego historię, na podstawie której powstał film Everest? Jeśli nie, TU możecie sobie przypomnieć. Dla porównania, bo dzisiaj chciałam Wam napisać o bardzo podobnej […]