Od kiedy pamiętam fascynowali mnie samotnicy, buntownicy i ludzie, którzy mieli odwagę żyć według własnych zasad. Pisałam już o tym trochę przy okazji książki Ostatni pustelnik, więc jeśli jesteście ciekawi między innymi tego, skąd wzięła się nazwa bloga, wpadnijcie do tamtego wpisu. Z powodu tej fascynacji nie mogłam odpuścić książki o Haraldzie – człowieku, który mieszkał przez czterdzieści lat na Spitsbergenie sam.
To postać niezwykle ciekawa, a jednocześnie nie mogłam wyrzucić z głowy myśli, że przecież to taki zwykły człowiek. I zachwycił mnie ten fakt, że książka jest o zwykłym człowieku. Co to znaczy zwykły, zapytacie. Mam wrażenie, że jesteśmy przyzwyczajeni do tego, że jeśli książka jest o jednym człowieku, to jest on wielki, wybitny, jest postacią historyczną, kimś, kto zapisał się w historii, coś wynalazł, napisał wspaniałe dzieło i tak dalej… Wydaje nam się, że bohater książki musi być wyjątkowy. Często zapominamy, że wyjątkowość czasami nie tkwi w osiągnięciach człowieka, ale w nim samym. I to Birger Amundsen doskonale w tej książce pokazuje.
Bo z jednej strony Harald jest człowiekiem niczym się nie wyróżniającym. Kimś, kto miał marzenia, ale kogo los rzucił w inną stronę świata. Kimś kto się nie poddaje, próbuje ułożyć swoje życie najlepiej jak umie, według swoich zasad. Brzmi znajomo, prawda? Każdy z nas to przecież robi. Wyróżnia jednak Haralda bardzo określona wizja jego życia, bezkompromisowość w sięganiu po to, czego chce, konsekwentna realizacja i coś, co niepokoi społeczeństwo jako takie – brak potrzeby kontaktu z innymi ludźmi. Zresztą może nie całkiem brak – Harald w swojej traperskiej chacie przyjmował (jak przeczytamy na okładce) agentów KGB, norweską królową i światowej sławy pianistę, wpadali inni myśliwi, a sam Harald jeździł raz na jakiś czas do miasta. To nie tak, że Harald przez 40 lat nie spotkał ani jednego żywego człowieka. Ale ciągle nie mieści nam się w głowie, jak ktoś z własnej woli chciałby zamieszkać na odludziu i spotykać się z kilkoma ludźmi na rok.
Ale czy na pewno nam się nie mieści? Czy może jednak trochę zazdrościmy?
Birger Amundsen, autor tej książki przyjaźni się z Haraldem. Myślę, że w innym wypadku taka książka nigdy by nie powstała. I jest wdzięczna autorowi, że opowiedział o Haraldzie i pozwolił nam go poznać. To opowieść o jego życiu – co się działo przed Spitsbergenem, kim w ogóle Harald jest, jak to się stało, że zamiast planowanego roku spędził na Spitsbergenie 40 lat. Poznamy ogólny zarys jego życia, ale to szczegóły w tej opowieści są najważniejsze. Drobnostki, niuanse, detale. Jakiś zgryźliwy komentarz, opinia wypowiedziana nad kubkiem niedobrej kawy, przeterminowane ciastko. Uporządkowanie w papierach, jednego dnia gościnność, innego jej brak. Obserwujemy Haralda z bardzo bliska i na co dzień. Paradoksalnie dzięki temu to już nie jest opowieść tylko o Haraldzie – Amundsen zdziera w ten sposób romantyczną otoczkę życia na Północy. Bo tak, brzmi to bardzo porywająco, rzucić wszystko i ruszyć przed siebie, nie musieć liczyć się z nikim i niczym (to nie do końca prawda, bo jednak prawo sięga wszędzie). Ale potem przychodzi proza życia – jedzenie trzeba sobie upolować (i wiedzieć, co z tym upolowanym zwierzęciem dalej zrobić), myśleć o zapasach i jedzenia i wody, jest zimno, pod domem kręcą się niedźwiedzie, kontakt z ludźmi jest ograniczony, a w nagłych wypadkach jesteś zdany sam na siebie. Już nie brzmi tak romantycznie prawda?
Autor osadza też Haralda bardzo mocno w przestrzeni, w której żyje. Opowiada o Spitsbergenie, o jego historii, o wcześniejszych wyprawach, ale też o współczesności, o burmistrzach, o polityce, o tym, jak Harald był i jest postrzegany. Pokazuje jego drogę od wroga publicznego do znaku rozpoznawczego regionu i kogoś, kim można się chwalić. I ta część książki jest tak samo fascynująca co Harald. Zresztą Birger Amundsen jest autorem i redaktorem dwunastu książek o Spitsbergenie- i to da się odczuć w tej opowieści. Mam nadzieję, że będziemy mogli przeczytać po polsku coś jeszcze jego autorstwa.
Cenię takie książki, bo są proste i szczere. Opowiadają o świecie, który jest w jakiś sposób znajomy, choć tak bardzo inny, od tego co mamy na co dzień (no chyba, że ktoś z Was mieszka na Północy). Bo pokazują prawdziwych ludzi, ze swoimi zaletami i wadami, takich, którzy być może nie zrobili czegoś wybitnego, ale ostatecznie zrobili coś najważniejszego – przeżyli życie po swojemu. Adam Wajrak na okładce napisał, że epoka Haralda dobiegła kresu. Pewnie tak jest, bo teraz człowiekowi coraz trudniej ukryć się przed światem nawet w najdalszych zakątkach. Spitsbergen się zmienia, zmienia się cały świat i tym bardziej warto poznawać takie historie i ludzi, którzy przypominają nam o tym, co najważniejsze.
I tak zwyczajnie po ludzku Haralda bardzo polubiłam.
♦