Każda górska książka przyciąga mnie jak magnes. Nie mogło być inaczej i tym razem, choć nie jest to książka typowo górska. Za typowe uznaję to, co zdarza się najczęściej, czyli wspomnienia wspinaczy, opowieści o konkretnych wyprawach, biografie himalaistów. Misja helikopter sięga trochę dalej, poza góry, choć jest z nimi mocno związana. Simone Moro to postać dobrze znana w świecie wspinaczki, wielki alpinista, który już na stałe zapisał się na jej kartach. No i bibliotekarz, o czym zawsze wspominam 🙂 Nie będę pisać o jego osiągnięciach, bo jest ich naprawdę sporo, a dla tej opowieści nie mają aż tak wielkiego znaczenia. Zapraszam Was do przeczytania mojej wcześniejszej recenzji Zew lodu, w której znajdziecie więcej informacji o nim.
W najnowszej książce Moro pokazuje nam górski świat, ale od nowej, rzadko wspominanej strony. Zdobywanie góry najczęściej poznajemy z perspektywy wspinacza, od dołu, z pierwszej ręki. Kiedy jednak coś nie wychodzi, jest zagrożone czyjeś życie, do akcji wkraczają inni bohaterowie – ratownicy górscy, którzy helikopterami ruszają, by to życie ocalić. Taka akcja jest niesamowicie kosztowna, dostępna w nielicznych górach, a nawet jeśli jest dostępna, istnieje wiele czynników, które wpływają na to, że nie działa tak, jak powinna. Moro przygląda się tej sytuacji najpierw jako alpinista i wielokrotny świadek takich akcji ratunkowych (tych udanych i tych nieudanych), potem jako pilot. Bo kiedy przestaje się skupiać tak bardzo na górach i zdobywaniu kolejnych szczytów, do głosu dochodzi namiętna pasja do latania. I Moro od razu wie, co chce zrobić – założyć firmę, która będzie ratowała ludzi w górach. W której piloci będą latać tak wysoko, jak nikt do tej pory; będą latać do miejsc dotychczas niedostępnych; będą realizować, urzeczywistniać i rozwijać ideę ratownictwa wysokogórskiego na nową skalę i z nowej perspektywy.
Jest to bardzo fascynująca książka, jednak znalazłam w niej tyle samo plusów, ile minusów. Najpierw strona pozytywna. Przede wszystkim to piękna opowieść o spełnianiu marzeń. Ja lubię takie historie o wariatach, którzy rzucają się z motyką na słońce, bo bardzo w coś wierzą. Podziwiam ich zawsze za odwagę, za niezachwianą pewność i wiarę w to, że w końcu się uda. Bo musi. Moro właśnie tak do tego podchodzi. Ale jednocześnie pokazuje bardzo wyraźnie, że spełnianie marzeń to strasznie ciężka harówa. I ten głos cenię chyba najbardziej, bo bardzo często brakuje nam takiej perspektywy. Życzymy sobie spełniania marzeń, zazdrościmy komuś, jeśli jest bogaty. A przecież marzenia same się nie spełnią. To my musimy je spełnić, a to oznacza ciężką pracę. Mam wrażenie, że dzisiaj bardzo wiele osób tego nie rozumie. Wydaje im się, że pewne rzeczy po prostu się należą, przy najmniejszej przeszkodzie poddają się, a potem narzekają na cały świat, jacy są nieszczęśliwi i niezrealizowani. Nie cierpię czegoś takiego, dlatego zawsze ciągnie mnie do takich ludzi jak Moro. Którzy nie gadają, a robią. Którzy nie wierzą tym wszystkim mówiącym, że się nie da i udowadniają, że się da. Którzy podążają za głosem swojego serca, realizują swoje marzenie, nie oglądając się na nic.
Plusem jest również poznanie kolejnej zawodowej grupy ludzi, którzy są związani z górskim światem, ale nie są wspinaczami. To kolejny fragment układki pod tytułem Wspinaczka wysokogórska. Cenny, bo dający nową perspektywę, nowy punkt widzenia. Moro opisuje środowisko pilotów, trochę jakby zaskoczony podobieństwami między nimi a samymi wspinaczami. Oba te środowiska są mocno zamknięte, nastawione na rywalizację, w obu zdarzają się ludzie cudowni, ale i tacy, którzy przy pierwszej sposobności podstawią nogę. Połączenie tych dwóch światów, wiedza o tym, że przecież alpinista to doskonały pilot, bo zna górę jak nikt inny i po prostu wie, gdzie lecieć, jest bardzo cenna. Bardzo podoba mi się działanie Moro, zwłaszcza, że nie skupił się tylko na wspinaczach. Jego celem jest pomaganie również lokalnym mieszkańcom, którzy bez helikopterów są bardzo często odcięci od jakiejkolwiek pomocy.
Ale minusy też są. Czytając tę książkę czułam często dyskomfort. Simone Moro tak bardzo chciał się przedstawić, jako ten jeden jedyny człowiek, który ma rację, że po prostu mi to przeszkadzało. Wracał do wielu sytuacji w górach, które nie były fair, do wielu takich, które nigdy nie powinny się wydarzyć. Zgoda. Ale po co o nich mówić w książce o lataniu helikopterem? We wspinaczce wysokogórskiej tak jest – są zachowania piękne, ale i te brutalne, egoistyczne. Zdobywanie szczytów to piękna idea, ale ma swoje ciemne strony – pieniądze, zazdrość, wyścig o pierwszeństwo, zwykłe ludzkie ułomności, które nadają charakter wspinaczce. Bo człowiek to tylko człowiek, a naprawdę różne rzeczy wyłażą, jak się jest na wysokości kilku tysięcy metrów. Simoe Moro był wielokrotnie wmieszany w różne niejasne sytuacje, był świadkiem wielu śmierci. Dla niektórych jest zwykłym karierowiczem, dla innych ostatnią ostoją prawdy. Tak zawsze było i będzie, bo przecież każdy ma swoją prawdę i wierzy w to, co chce. Ale od Simone Moro, jako czytelnik, wymagałabym więcej. Trochę za dużo tej goryczy i wylewania swoich prywatnych żalów. To miała być piękna opowieść o zrobieniu czegoś wspaniałego, pomimo wszystko. O spełnianiu marzeń. I jest, ale zaprawiona szczyptą chwalenia się, buty i dziwnego pragnienia podziwu. Byłam zaskoczona, bo w wielu momentach wyłaniał mi się obraz osoby, której zwyczajnie bym raczej nie polubiła. Tak jakby chciał nam opowiedzieć o sobie, o tym, jakim jest wspaniałym człowiekiem bez skazy, podejmującym tylko właściwie decyzje, walczącym z całym światem, który go nie zrozumie. Nie tego się spodziewałam i trochę się zastanawiam, co się wydarzyło. Czy to Simone Moro pozwolił sobie na więcej, skoro już nie ma zamiaru się wspinać? Czy w poprzednich książkach się hamował ze swoimi teoriami spiskowymi? Czy ktoś mu źle doradził, a może jakieś rzeczy wyszły źle w tłumaczeniu?
Ale ostatecznie to nie ma znaczenia. Książka do końca nie wyszła i trochę się boję sięgać po jego kolejną pozycję. Dla mnie jednak chyba najważniejsze jest to, że naprawdę robi w górach coś, co przyniesie wymierne efekty, uratuje wiele ludzi i zmieni życie innym. Ostatecznie Misja helikopter to opowieść, którą warto poznać. Chciałabym jednak, żeby ktoś opisał to zagadnienie z boku, jako pasjonujący reportaż, bo historia opowiadana przez twórcę może być zbyt emocjonalna i subiektywna. Wcześniej napisałam, że cenię ludzi, którzy nie mówią wiele, a robią. Moro robi dużo, ale w tym przypadku byłoby chyba lepiej, żeby dał komuś do napisania swoją historię, albo pozwolił przemówić swoim czynom. Polecam odciąć się od osoby autora i wyłowić z tej książki czysto merytoryczną wiedzę na temat ratownictwa wysokogórskiego.
♦
Kiedy kończyłam pisać powyższy tekst, znalazłam informację, że w niedzielę zostanie wyemitowany pierwszy odcinek serialu “Ocalić życie na Evereście”, o pilotach ratujących życie wspinaczy. Poniżej link do całego artykułu:
Premierowy odcinek dokumentu „Ocalić życie na Evereście” 19 lutego na Discovery Channel
♦
Za możliwość przeczytania dziękuję
♦