Leandro Pinto || Tłumaczenie Małgorzata Kafel
Dzisiaj będzie trochę sentymentalnie. Pamiętam z dzieciństwa taką serię Wehikuł czasu. Niewiele z niej pamiętam, jedynie to, że składała się z dużej ilości części, a czytanie każdej z nich to była wielka przygoda! Bo to nie były zwykłe książki, które czytało się od początku do końca. To były właśnie gry paragrafowe, choć wtedy chyba nie zdawałam sobie z tego sprawy. Gra paragrafowa składa się z paragrafów (stąd nazwa) zamiast rozdziałów, a samą fabułę tworzy czytelnik. Po każdym paragrafie podejmuje decyzję, co chce robić dalej, zazwyczaj ma kilka opcji do wyboru – i w zależności od tego, co wybierze, tak potoczy się dalsza historia. Jak dla mnie pomysł jest fenomenalny!
Taką ideę książki, której treść zależy od czytelnika wcielili w życie jako pierwsi członkowie grupy eksperymentalnej, francuskiej grupy literackiej OuLiPo. Efektem ich eksperymentów było powstanie koncepcji tree literature, czyli literatury drzewa – takiej opowieści, która zmienia się pod wpływem wyborów czytelnika. Można powiedzieć, że ojcem dzisiejszych gier książkowych był Julio Cortazar, wydając w 1963 roku Grę w klasy. Nie to oczywiście gra książkowa w dzisiejszym rozumienia, ale można jej rozdziały czytać albo po kolei, albo w kolejności wskazanej przez autora, albo w dowolnej, wybranej przez czytelnika. Pierwszą właściwą grą książkową była historia kota (Lucky Les), napisana przez Edmunda Wallace’a Hildicka w 1967 roku, a z kolei pierwszą książką wydaną w Polsce był ł Kosmolot „Podróżnik”, autorstwa Steve’a Jacksona, opublikowany w 1985 roku.
Często podkreślam, jak bardzo lubię gry oparte o wybory gracza i jaka to jest wielka przewaga gier w stosunku do książek. Możecie obejrzeć film na YT, w którym mówię o tym więcej:
Piszę o tym przy okazji pewnej czerwcowej premiery, która zafundowała mi sentymentalną podróż w czasie i mnóstwo, mnóstwo zabawy. Zew Cthulhu to opowieść oparta o dzieło Lovecrafta. Mamy rok 1926, a główny bohater (czyli my!) pracuje na Uniwersytecie Browna w Providence. Już na samym początku dowiadujemy się o śmierci naszego dziadka – dosyć nietypowej śmierci… Jedziemy do Providence spotkać się z prawnikiem w sprawie spadku – początkowa strona kończy się magicznym zdaniem Przejdź do paragrafu 1.
To właściwie wszystko, co mogę zdradzić Wam z fabuły (i tak przeczytacie to na tyle okładki). Cała reszta zależy od Was. W momencie, kiedy piszę te słowa, przeczytałam tę książkę już trzy razy. A może powinnam napisać – zagrałam w nią trzy razy? Pierwszy raz poszedł dosyć szybko, moje wybory nie były zbyt szczęśliwe i przygoda skończyła się tragicznie, a ja sama niewiele się dowiedziałam. Drugim razem poszło mi już lepiej, a za trzecim razem starałam się wybierać inaczej niż wcześniej, żeby móc poznać inne zakończenie. Każdy paragraf kończy się kilkoma opcjami, choć czasami pojawia się tylko jedna – czasami idziemy do przodu, czasami musimy się wrócić i wybrać inaczej, a czasami czeka nas niespodziewany koniec.
Przechodzenie takiej opowieści to ogromna frajda! Nie dość, że można poczuć się jak bohater książki, to można być jeszcze detektywem/bohaterem/odkrywcą. Co ciekawe, w wyborach, jakie podejmujemy, bardzo fajnie widać to, jaki mamy charakter. Na początku opowieści, w Ostrzeżeniu przeczytamy, że czytając książkę albo oglądając film, każdy ma czasem ochotę zawołać: Nie rób tego idioto! Oto twoja szansa. Muszę przyznać, że ja dokładnie to robię – zawsze z niedowierzeniem kręcę głową, kiedy ktoś schodzi do piwnicy w środku nocy szukając mordercy, zamiast uciekać jak najdalej. I to bardzo było widać w moich wyborach na początku! Do myślenia dało mi natomiast to, że dopiero kiedy wybierałam trochę wbrew sobie, udało mi się przeżyć.
Zew Cthulhu w takiej wersji jest naprawdę świetny! Można znać oryginalne opowiadanie, ale wcale nie trzeba – mamy tutaj zamkniętą opowieść, która sprawi dużo przyjemności nawet jeśli o Lovecrafcie nigdy wcześniej nie słyszeliśmy. Do tego tekst dostał bardzo ładną oprawę – twarda okładka, imitująca lekkie zniszczenia, graficzne detale na stronach, pełne czarno-białe ilustracje, które dodają niepokojącego (a może czasami nawet przerażającego) klimatu.
Chciałabym, żebyście spróbowali, bo to naprawdę świetna zabawa! I taki pomost łączący świat książek ze światem gier! Kto wie, może dzięki takiej opowieści czytelnik zakocha się w grach, a gracz w książkach? Bardzo podoba mi się ta myśl i z nią Was zostawiam.
Super wpis! Uwielbiam gry paragrafowe. Zainteresowała mnie ta i Wehikuły czasu – nie znałam ich. Ostatnio graliśmy w “Sam w Salem” – mogę śmiało polecić, ciekawa historia. Niektóre zagadki były bardzo łatwe, inne trudne. Akurat tutaj wybory jakoś nie pokazują charakteru gracza [w moim odczuciu], ale pewnie wynika to też z tego, że to ma być docelowo gra dla trochę młodszego odbiorcy.
Super, zainteresowałaś mnie. Nigdy nie słyszałam o takich książkach 🙂
Jak na odbiór historii wpłynęły liczne błędy interpunkcyjne i gramatyczne, brak korekty i redakcji, która sprawiłaby, że tłumaczenie z hiszpańskiego nie zmieniło się w serię znań pojedynczych i równoważników?