Reportaże najczęściej wybieram według tematycznego klucza. Czytam te, które mnie interesują – o konkretnych krajach i zjawiskach. Na całe szczęście, bo gdybym chciała przeczytać wszystko, co wydaje Czarne (a wydaje zwykle bardzo dobre rzeczy), musiałabym popaść w obłęd. Ale czasami robię coś zupełnie przeciwnego. Wiecie, że dla mózgu jest bardzo dobre zmienianie czasami swoich przyzwyczajeń i nawyków? Nie mam na myśli tutaj żadnej rewolucji, ale inna droga do domu czy zrobienie czegoś inaczej niż zwykle też jest bardzo odświeżające. Ja to przenoszę czasami na książki – po to, żeby nie wpaść w czytelniczy zastój i żeby nie zamknąć się w jednej bańce. Czytam wszystko, ale muszę mieć do tego okazję, nastrój, powód. Powodem do sięgnięcia po reportaż Grzegorza Sterna był trochę Wojciech Tochman i jego ostatnia książka Pianie kogutów, płacz psów. Pisze w niej o Kambodży, a ja pomyślałam, że w zasadzie naprawdę mało wiem o tamtej części świata. Grzegorz Stern pisze o Birmie, więc o inny kraju, ale w dalszym ciągu to podobne rejony. A o Birmie wiedziałam jeszcze mniej niż o Kambodży. Borderline miał to zmienić.
I zmienił. Grzegorz Stern wyjeżdżał do Birmy między 2006 a 2018 rokiem, przez rok mieszkał też na pograniczu tajsko-birmańskim. Mam wrażenie, że reportaże, które powstają przez lata są lepsze niż te pisane przez krótszy okres czasu. Nie mówię nawet o warsztacie reportera, choć z pewnością jest to też istotne. Ale Stern, zbierając w jednej książce informacje i swoje przemyślenia i uwagi z dwunastu lat, stworzył przekrojowy obraz Birmy. Ukazał jej oblicze kiedyś, pokazał jak się zmieniała i jak wygląda dzisiaj. Sam również się odsłonił, co jest wartością dodaną tego tekstu. Możemy obserwować przemianę z gorliwego reportera, który ma wiele chęci i zapału, ale jednak niewiele wiedzy i rozeznania, w gorliwego reportera, który niejako wrósł w tamten świat, choć jak sam przyznaje, nie zawsze go rozumie i nigdy nie zostanie zaakceptowany stuprocentowo. Podoba mi się to, że nie bał się odsłonić, przyznać się do błędów, do niewiedzy, czasami do swojego mało reporterskiego podejścia. Widać w tym tekście człowieka, którego ciągnie do jakiejś części świata, który chce ją opisać najlepiej jak potrafi, zrozumieć, ale bez oceniania. Moim zdaniem udaje mu się to doskonale.
Dwanaście podróży po Birmie daje doskonałą okazję, by poznać ten kraj, jak tylko można poznać jakieś miejsce jedynie przez lekturę książki. Poznamy historię Birmy, dowiemy się, jak to się stało, że z jednego z najbogatszych krajów Azji stała się jednym z najbiedniejszych, co z krajem zrobiła wojskowa dyktatura, spotkamy współczesnych mieszkańców, zobaczymy, jak w Birmie żyje się dzisiaj i jak przeszłość wpływa na teraźniejszość. Stern często oddaje głos swoim bohaterom, ludziom z którymi rozmawia, których próbuje namówić na zwierzenia czy chociażby skomentowanie pewnych spraw.
Borderline. Dwanaście podróży do Birmy to świetne teksty łączące w sobie w idealnej proporcji historię danego kraju, politykę i współczesne, codzienne życie. Autor zrobił porządny research, ale najważniejsze i tak są rozmowy z mieszkańcami, doświadczanie Birmy na własnej skórze. To w reportażach jest przecież zawsze najciekawsze. To książka dobra i jednocześnie przerażająca. Stern pisze w bardzo stonowany sposób, jedynie momentami traci spokój. A kiedy pisze się spokojnie o najstraszniejszych rzeczach, jakie można sobie wyobrazić, ich moc jeszcze rośnie. Jest w tej książce rezygnacja i fatalizm, brak nadziei i wiary w lepsze jutro. Jest wielki mur, przez który Birmańczyk nie przejdzie i nie zamierza wcale próbować. Stern zostawia nas z wieloma pytaniami, które mogą się różnić w zależności od tego, kto książkę czyta. Ja zostałam z takimi – jak przeszłość wpływa na teraźniejszość? Czy miejsce w którym się rodzimy, warunkuje nasze zachowanie i postrzeganie świata? Jak żyć, wszystkiego się bojąc? Jak nauczyć się znowu zaufać drugiemu człowiekowi? I pytanie, które zawsze wraca do mnie po każdej takiej książce – jak w ogóle są możliwe takie sytuacje?
Oczywiście, to nie jest książka, która przedstawi nam całą historię Birmy. To osobiste spojrzenie autora, który opisuje zmiany kraju z perspektywy zewnętrznego obserwatora. Takiego, który stara się podejść jak najbliżej, ale zawsze zostanie na zewnątrz. To duża zaleta. Reportaże Czarnego są niezastąpione jeśli chodzi o poznawanie świata. Borderline doskonale się w to wpisuje. Czytajcie, nawet jeśli sama Birma nie do końca was interesuje. Zobaczycie, że warto.
♦