Po pierwsze nie wolno używać słowa leczyć. Leczy lekarz, bioenergoterapeuta uzdrawia. Uzupełniamy medycynę konwencjonalną, ale jej nie zastępujemy. Nie wolno nam stawiać diagnoz innych niż energetyczne, mówić “to i to panu dolega”, raczej delikatnie zasugerować “Proszę zrobić USG nerek”. Nie wolno podważać ustaleń lekarskich, odciągać od lekarza ani przepisywać leków. I my przestrzegamy tych zasad.
Z jaką fascynacją przeczytałam tę książkę! Siedzę mocno w książkach popularnonaukowych, to wiecie. Ale być może nie wiecie, że swojego czasu przechodziłam bardzo silną fascynację wszystkich co niezwykłe, nadprzyrodzone i niewytłumaczalne. Zanim w telewizji pojawił się program X Factor (za który jesteśmy wdzięczni, bo Dawid Podsiadło), to dużo, dużo wcześniej było takie czasopismo Factor X z rozbudzającym wyobraźnię podtytułem Twoje archiwum niewyjaśnionych zjawisk i zdarzeń. Oczywiście, że zbierałam, z biblioteki przeczytałam wszystkie książki, które miały w tytule niewytłumaczalne, a kilka historii z jednej z nich (stoi nawet u mnie na półce, to Niewytłumaczalne zjawiska Victora Farkasa) zostały ze mną już na zawsze. I choć bardziej fascynowały mnie chodzące trumny, dziwne zniknięcia całych załóg statków czy duchy, to cały czas gdzieś tam przewijał się temat energii, uzdrowień, niekonwencjonalnego leczenia.
Przy tej książce najważniejsze jest pytanie do Was. Jakie macie doświadczenia? Jeśli chodzi o mnie, miałam styczność dwa razy z bioenergoterapeutami i raz z uzdrowicielką. Raz wylądowałam u bioenergoterapeuty, który twierdził, że może naprawić wzrok. Nie wiem, ile jego energia miała z tym wspólnego, ale ćwiczenia, które opracował, rzeczywiście przynosiły efekt. Gdyby nie moje lenistwo i chyba genetyczna niezdolność do robienia rzeczy regularnie, może chodziłabym dzisiaj bez okularów. Z całego wyjazdu pamiętam jeden moment, który był dosyć dziwny i nad którym można by się zastanawiać w kontekście energetycznym. Drugi raz to wizyta u Serwinki z dziadkiem. Serwinka pomóc mu już nie mogła, ale się uparł, więc pojechaliśmy. Pamiętam wyjazd w nocy, na miejscu olbrzymią kolejkę i wielogodzinne czekanie. Pamiętam też radość, kiedy w końcu udało się dostać na podwórko. Mówię Wam, to niesamowicie ciekawe socjologicznie doświadczenie. To, co tam się działo! W każdym razie rozmowy ludzi w kolejce był fascynujące, ich opowieści o schorzeniach wyleczonych przez Serwinkę. Ludzie przyjeżdżali z całej Polski, z malutkimi dziećmi, byli lekarze i pielęgniarki, czyli osoby, których raczej nie spodziewasz się spotkać w kolejce do uzdrowicielki. Trzeci raz to była wizyta u Zbyszka Nowaka. Byłam ze znajomym, więc nie chcę wchodzić w szczegóły. W każdym razie widząc mnie po raz pierwszy, skomentował dwie sprawy w moim życiu, które w jakiś sposób były i są dla mnie istotne. Jasnowidzem nie jest, więc może to ta energia?
Wszyscy usiłujemy być dziś bardzo nowocześni. A potrzeby człowieka w chorobie od dwóch i pół tysiąca lat tak naprawdę się nie zmieniły. Chory chce, żeby go ktoś przytulił, pocieszył, dał nadzieję. Ludzie idą czasem do szarlatanów, odchodzą od medycyny, bo stykają się z murem biurokratyzacji instytucji, przepisów, numeryzacją, cyfryzacją. Jeden z pacjentów powiedział mi że nie chce być numerem. Był w Auschwitz, już Niemcy mu wytatuowali numer, on chce być Janem Kowalskim.
Chcę powiedzieć, że wcale mnie nie dziwi, że ludzie szukają pomocy wszędzie. Jeśli medycyna zawiedzie, jeśli człowiek nie otrzyma właściwiej pomocy, będzie jej szukał gdzieś indziej. Jesteśmy w stanie uwierzyć w bardzo wiele rzeczy, jeśli tylko będziemy mieć cień nadziei, że zadziała. To w pewien sposób przerażające, ta nasza łatwowierność. Katarzyna Janiszewska sprawdza, jak to naprawdę jest z bioenergoterapeutami. Udało jej się zachować równowagę pomiędzy rozmowami z bioenergoterapeutami, z ich przeciwnikami oraz historią i faktami. Takie książki lubię najbardziej, bo najwięcej pokazują. Narracja Janiszewskiej jest obiektywna, choć da się wyczuć sceptycyzm autorki. Jeździ do bioenergoterapeutów, sprawdza, pyta. O to, jak odkryli swoją energię, jak działają, o aspekty prawne, o stosunek do medycyny i lekarzy i stosunek Kościoła do nich. Wysłuchuje pochwał i peanów od czekających w kolejkach ludzi, sprawdza na swojej skórze. Opisuje kontekst, osadza w historii, pokazuje szersze tło. Poznamy nazwiska ludzi, którzy uzdrawiają, ale znajdziemy tu również rozmowy z lekarzami czy z psychologami społecznymi. Ja nie leczę, ja uzdrawiam to porządny reportaż, który pokazuje jeden temat z wielu perspektyw. To bardzo ważne, bo przy takim temacie łatwo wpaść w pułapkę jednostronności.
A tak, po lekturze tej książki nie do końca wiadomo, co myśleć. Ile prawdy w uzdrawiającej energii, a ile odpowiednich cech charakteru u kogoś do tego, by porwać tłumy? Ile prawdy, a ile gry? Jeden z bohaterów Janiszewskiej mówi: Nie wiem w jakim stopniu oszukują uzdrowiciele, mam wrażenie, że czasami to ich pacjenci sami siebie oszukują. I tym zdaniem można by podsumować całą książkę. Pamiętacie, jak pisałam o Potędze sugestii? Tam znajdziecie kolejny, bardzo ciekawy cytat:
Jesteśmy tacy, jacy jesteśmy, i nie ma znaczenia, jak bardzo koliduje to z naszymi wyobrażeniami o nas samych. Podatność na manipulacje – wszystko jedno, pozytywne czy negatywne – jest fundamentalna dla bycia człowiekiem. A to, co wygląda na czary, jest często tylko wytworem naszego przerażonego, elastycznego mózgu, poszukującego wyjaśnienia tego, co się dzieje wokół. Wszyscy jesteśmy bajarzami, a najbardziej sugestywna historyjka to ta, którą opowiadamy sami sobie.
Czy można oceniać to, że ktoś wierzy w uzdrawiającą energię? Jeśli zachoruję, pewnie też będę się łapać wszystkich możliwości. A nie jestem na tyle egocentryczna, żeby myśleć, że wiem wszystko i mam prawo twierdzić, co istnieje, a co nie. Jednak trzeba zachować równowagę i umiar. Są osoby, które oszukują. Są tacy, którzy przestaną brać leki, a zaczną chlapać się wodą. To skrajności. Wierzę w to, że w życiu kogoś, kto ma wszystko poukładane w głowie, znajdzie się miejsce i na medycynę, i na bioenergoterapeutów. Bo czasami nieważne jest, czy coś jest prawdą, czasami wystarczy, że w to wierzymy.
♦