Ciuch jest warty tyle, ile metka, którą do niego doszyto
Życie na miarę. Odzieżowe niewolnictwo to książka, którą połyka się w całości. Czytamy o tym, z czym mamy styczność bezpośrednio, na co dzień, a co jednak jest tak bardzo oddalone i nierealne. Jednak, pomimo oczywistego tematu, wnioski, które wysnuwa autor są jak najbardziej nieoczywiste i zaskakujące. Marek Rabij prowadzi nas przez odzieżowe fabryki Bangladeszu, przez dzielnice biedoty i slumsy. Rozmawia z ludźmi, którzy w tych fabrykach pracują, którzy mieszkają w najbiedniejszych dzielnicach i codziennie walczą o przetrwanie. Rozmawia i przedstawia nam też takich, którzy walczyć już przestali.
W 2013 roku niedaleko Dhaki, stolicy Bangladeszu, miała miejsce największa katastrofa w dziejach przemysłu odzieżowego. Ośmiokondygnacyjny budynek na terenie kompleksu Rana Plaza runął. Tragedia pochłonęła 1,2 tysiąca istnień, a jest to liczba oficjalna. W budynku mieściły się fabryki odzieżowe, a większość ofiar to kobiety, które tam pracowały. Druga katastrofa, o której autor wspomina to ta w roku 1984 w indyjskim Bhopalu, kiedy nastąpił wyciek trującego gazu. Około 15 tysięcy osób zmarło a pięćset odniosło rany – była to najtragiczniejsza katastrofa przemysłową w historii. Opisuje również pożary, które w odzieżowych fabrykach są na porządku dziennym – (np. w 2012 roku dokładnie pięć miesięcy przed katastrofa Rana Plaza – w zakładzie Tazreen Fashion w Ashuli koło Dhaki spłonęło żywcem sto siedemnaście osób, a ponad dwieście odniosło poważne obrażenia)
![Katastrofa budowlana w Szabharze [wikipedia]](http://bardziejlubieksiazki.pl/wp-content/uploads/2016/01/Dhaka_Savar_Building_Collapse.jpg)
Marek Rabij wraca do Bangladeszu w kwietniu 2014 roku, by sprawdzić, czy coś się zmieniło, czy ktoś doszedł do jakichś wniosków, jak funkcjonują teraz fabryki i jak żyją rodziny ofiar. Z jednej strony autor wprowadza nas w arkana przemysłu odzieżowego, tłumaczy, jak on funkcjonuje, jak wygląda praca w fabryce, jakie reguły rządzą rynkiem. Z drugiej strony kreśli nam społeczny obraz Bangladeszu, codziennie życie ludzi, procesy, które zachodzą i przyczyny takiego stanu rzeczy. Te dwie strony wzajemnie na siebie wpływają i przeplatają się tak ściśle, że nie sposób ich od siebie oderwać. Dlatego trudno jest napisać w jednym zdaniu o czym jest ta książka. O ludziach pracujących w fabrykach? Tak, ale nie tylko. Ogólnie o przemyśle odzieżowym? Tak, ale nie tylko. O zachodnim konsumpcjonizmie? Też, ale nie tylko. To książka o relacjach między ludźmi a pieniędzmi, tak można by w skrócie napisać.
W Dhace jest prawie trzy tysiące zakładów odzieżowych, w których pracuje dwa miliony ludzi. Zakłady w Bangladeszu co roku produkują około czterystu milionów koszulek.
Jeden z polskich kupców tłumaczył mi, że kupowanie odzieży w tym kraju przypomina zawody w jeździe figurowej na lodzie: obok programu obowiązkowego (czyli negocjacji cenowych i pilnowania jakości) jest również program dowolny, w którym można dodatkowo wykazać się wrażliwością na los pracowników czy troską o stan przyrody. Tylko po co? Punkty przyznaje jury złożone z klientów sklepów którzy w nosie mają azjatyckie szwaczki, subtropikalne lasy deszczowe i inne dyrdymały spod znaku tak zwanej społecznej odpowiedzialności biznesu. Klienci kupują oczami. A ich wzrok – nawet po Rana Plaza – w pierwszej kolejności pada na cenę
Ludzie muszę się w coś ubierać. Ktoś musi te ubrania szyć. Jednak pogoń za pieniądzem likwiduje zdrowy rozsądek i wyłącza myślenie. Z perspektywy zachodniego odbiorcy najprościej byłoby napisać, że książka jest oburzająca. Że biedni ludzi są wykorzystywani i natychmiast trzeba z tym skończyć. Ale autor pokazuje, że organizacja przemysłu odzieżowego to nie jednowymiarowy problem. Postępowy europejski światopogląd domaga się dla małoletnich prawa do beztroskiego dzieciństwa i niestety nazbyt łatwo zapomina, że w wielu skrajnie biednych krajach to nadal przywilej, na który nie wszystkich stać. Dzieci pracują i utrzymują się z tego, a często całe swoje rodziny. Oczywiście, że nie powinny, ale nie mają innego wyjścia . Autor stawia czytelnika przed wyborami, pytaniami i odpowiedziami na nie – my, siedząc wygodnie w swoich ciepłych domach z bieżącą wodą, pełną lodówka i klimatyzacją, czytając o wykorzystywaniu nieletnich do pracy, możemy się oburzać. Na co jedna z bohaterek wzruszy ramionami i powie Trzeba było iść do pracy, no to poszłam. Wielka mi rzecz.
Zaskakujące w tej książce jest to, że nasza litość, żal nad nimi jest nie na miejscu. Bo dla nich to praca, ciężka i za marne grosze, ale jednak pozwalająca się utrzymać, zjeść posiłek, przeżyć kolejny dzień, mieszkać, owszem, w biednej dzielnicy, ale nie w slumsach.
Los szwaczki prawdziwie nieznośny zaczyna się wydawać dopiero wtedy, gdy przejrzy się w nim któryś z klientów zachodnich firm odzieżowych. Zobaczy wtedy coś, czego się kompletnie nie spodziewa, na przykład dwunastolatki pracujące po dwanaście godzin za stawkę, która wystarcza im na jeden posiłek dziennie.
Inna rzecz, za ile takie koszulki są produkowane, a za ile sprzedawane. Traktuję to jako złośliwy chichot losu, kiedy ktoś płaci kilkaset dolarów za dokładnie t a k ą s a m ą rzecz, którą można kupić za kilka dolarów np. na bazarze. Okazuje się, że często podróbki to ta sama partia szyta w fabryce, nadwyżka, którą klient kazał zniszczyć, a przedsiębiorczy szef tego nie zrobił, tylko odsprzedał dalej. Jak przekonać klientów do kupowania bluzek i spodni za setki euro, jeśli przyzna się zgodnie z prawdą, że po rynku nieoficjalnie krąży również identyczny towar w znacznie niższej cenie?
Naprawde nie widzisz, że wiele ciuchow różnych marek, nawet z różnych półek cenowych, wygląda właściwie tak samo? Sweter, który w Nowym Jorku kosztuje 140 dolarów, może wyglądać tak samo jak sweter z dyskontu za czternaście dolców? Identyczny krój, kolor, wykończenie, inne może będą najwyzej materialy, a i to nie zawsze.
Jednym słowem, Marek Rabij okazał się Dickensem XXI wieku, zabierając nas w dzielnice biedoty, bangkockie slumsy i fabryki, wykorzystujące pracę dzieci. Bardzo podoba mi się, że przedstawił problem tak całościowo i bez zbyt dużego nacechowania emocjonalnego. Czytałam tę książkę z perspektywy osoby, która jest świadoma wielu z opisanych procesów. Nie należę do modowego świata, nie jarają mnie nowe ciuchy, ubieram się w lumpeksach, a do galerii handlowej zaglądam ewentualnie do kina i do restauracji. Książka Marka utwierdziła mnie w dokonywanych wyborach. Mam nadzieję, że przeczyta ją wiele osób, zwłaszcza młodych i modnych – nie po to, by żałowali tamtych, ale po to, żeby zastanowili się nad sobą.
Co zostanie we mnie najbardziej po tej książce? Nie będzie to bieda tych ludzi, nie będą to nawet pracujące dzieci. Życie jest niesprawiedliwe, ale najgorsze, co możemy zrobić, to pomyśleć, że nasz punkt widzenia i nasza racja jest prawdziwa i słuszna. Zamiast oceniać, współczuć i oburzać się, ja ich podziwiam i szanuję za to, że mają w sobie taką siłę, by walczyć z trudnym życiem, jakie wylosowali w tej boskiej loterii. Najbardziej w głowie zostanie mi obraz wielkich sieci, o wartości wielu miliardów dolarów, wykłócających się o kilka centów na T-shircie. Obraz instytucji, które mają faktyczną moc sprawczą, by zmienić sytuację, a nie robią nic. Wręcz kłamią, że o niczym nie wiedzą, zrywają kontrakty na pokaz, a po cichu dogadują się i tak. Dla mnie to niezrozumiały absurd. Nie zmienią życia tych ludzi, ale mogą je ulepszyć. Dla nas takie rzeczy, jak przerwa w pracy, zapłata za nadgodziny, odpowiednie warunki pracy są naturalne (nie piszę o godziwej zapłacie, bo z tym też i u nas bywa różnie, ale przecież i reszty rzeczy też czasami nie można się dopatrzeć). Kilka drobnych rzeczy, które można zrobić, by pomóc, a które nie kosztują dużo. A nawet jeśli, to klientów na to stać. Dlaczego tego nie robią? Chodzi o pieniądze, jak zawsze o pieniądze. Po lekturze książki stwierdzam, że odzieżowe niewolnictwo w podtytule tyczy się nas, nie tych osób, które nasze ubrania szyją.
Jakie to szczęście, że odpowiednio dobrane słowa potrafią wygładzić ostre kanty rzeczywistości. Szczęście nie dla koncernów odzieżowych. Nie dla właścicieli fabryk. Nawet nie dla robotników w Bangladeszu. Jakie to szczęście dla nas. Największych ofiar przemysłu odzieżowego.
Książka otwiera oczy, uświadamia, pokazuje niewygodną prawdę, którą z łatwością udaje nam się na co dzień ignorować. Okazuje się, że obserwując rynek odzieżowy, można bardzo dużo powiedzieć o samym człowieku. I niestety, w większości nie będą to rzeczy pozytywne.
♦
Za możliwość przeczytania ebooka serdecznie dziękuję Virtualo! Klikając na poniższe logo, przeniesiecie się bezpośrednio na ich stronę, gdzie książkę możecie kupić w bardzo dobrej cenie! Warto!
♦
Dla porównania:
◊ Kilka słów od Bernadetty Darskiej
◊ Kilka słów na vlogu Radzki
♦
Specjalnie dla Was kod promocyjny -30% od ceny katalogowej (nie łączy się z innymi promocjami):
Europejczycy i Amerykanie zdecydowanie centrują świat za bardzo na sobie, ale przy okazji za często przymykają oczy. Nie ma chyba co na siłę ratować kogoś, kto tego nie chce. Trzeba raczej rozwijać świadomość.
Dokładnie!
[…] książki po prostu trzeba czytać. Napisał Marek Rabij, autor bardzo dobrego reportażu Życie na miarę. (który swoją drogą powinna przeczytać każda osoba robiąca zakupy w galeriach handlowych). […]