Na początku kwietnia miała premierę książka Szczęśliwy jak łosoś. O Norwegii i Norwegach. Na blogu znajdziecie bardzo entuzjastyczną recenzję, bo lubię książki, które mnie zaskakują. Ta zrobiła to na wielu płaszczyznach, ale jej główną zaletą było uświadomienie mi, że charakterologicznie jestem Norweżką 🙂 Nie mogłam więc sobie odmówić przyjemności krótkiej rozmowy z autorką książki, Anną Kurek. Na stronie wydawnictwa Poznańskiego przeczytamy, że Anna to norwegolożka z wykształcenia i zamiłowania, tłumaczka i lektorka języka norweskiego, związana z Katedrą Skandynawistyki UAM w Poznaniu. Nie może usiedzieć w miejscu, a gdy akurat nie jest w Norwegii, można znaleźć ją w Poznaniu lub Krakowie. Kocha zimę, a każdy kolejny stopień poniżej zera zawsze bardzo poprawia jej humor. Od kilku lat prowadzi bloga Norwegolożka.com, gdzie dzieli się z czytelnikami swoją miłością do Norwegii i języka norweskiego.
Opowiedz, jak zaczęła się Twoja przygoda z Norwegią. Skąd takie studia? Skąd ta miłość?
Za każdym razem, gdy ktoś mnie o to pyta, odpowiadam, że decyzję podjęłam mając piętnaście lat 🙂 I to prawda! Pomyślałam sobie wtedy, że chciałabym mówić w jakimś egzotycznym języku, ale też wyjechać do jakiegoś zimnego miejsca. Dobrze też, żeby to miejsce było w miarę blisko. Spojrzałam więc na mój stary, obdrapany globus i padło na Norwegię.
Na początku próbowałam się uczyć języka sama, a przypominam, że były to czasy, gdy internet dopiero raczkował, moje połączenie miało ślimacze tempo i nie istniały takie cuda jak YouTube czy aplikacje do nauki języków. Jakimś cudem udało mi się kupić przez forum używany (i wypełniony!) podręcznik På vei, a także niepozorną książkę Stanisława Łęckiego Vil du lære norsk? Słuchałam więc nagrań, powtarzałam do znudzenia zwroty typu „Poproszę chleb i trzy jabłka” i zakochałam się w tym języku bez opamiętania. Później poszłam na studia skandynawistyczne do Poznania i od tamtej pory język norweski towarzyszy mi na co dzień.
Pamiętasz naukę języka norweskiego? Co sprawiało Ci największą trudność? Pytam, bo języki skandynawskie wydają mi się koszmarnie trudne.
A jest wprost przeciwnie! Porównując języki skandynawskie chociażby z angielskim, niemieckim czy francuskim okaże się, że w wielu względach są o wiele łatwiejsze i bardziej logiczne. Zwłaszcza pod względem gramatycznym.
Jeśli chodzi o moją przygodę z językiem to zaczęłam uczyć się norweskiego jeszcze zanim poszłam na studia, ale to dopiero na uczelni tak naprawdę „się rozkręciłam”. Mieliśmy po kilkanaście godzin zajęć praktycznych w tygodniu, w tym niektóre z Norwegiem.
A co jest trudnego w norweskim? Największym problemem były dla mnie zawsze tonemy. To akcent wyrazowy, który w norweskim ma dwie formy. Zmiana tonu w danym słowie może zmienić jego znaczenie, co z pewnością wychwyci sprawne norweskie ucho. Trzeba więc uważać, żeby na przykład nie pomylić w wymowie fasoli (bønner) z rolnikami (bønder)…
Pamiętasz swój pierwszy wyjazd do Norwegii?
Tak, to było w 2012 roku. Odwiedziłam wtedy moją koleżankę w Oslo, która była tam na Erasmusie. Wiele osób mówi, że nie należy zaczynać poznawania Norwegii od Oslo, bo to najmniej norweskie ze wszystkich miast… ale ja i tak się w nim zakochałam. Tak właściwie to jest mi trudno wskazać miejsce w Norwegii, które by mi się nie podobało!

Co zdziwiło Cię najbardziej w tym kraju?
Zdziwił mnie na pewno norweski savoir-vivre, według którego na przykład nie należy przepraszać, gdy wpadniemy na kogoś na ulicy, a widząc znajomego w autobusie lepiej nie mówić „cześć” i nie próbować zagadywać. Czytelnicy pomyślą pewnie teraz, że Norwegowie to straszne gbury bez manier, ale to po prostu inne maniery. Jedną z głównych zasad funkcjonowania w norweskim społeczeństwie jest nieprzeszkadzanie innym. Lepiej więc nie zmuszać obcych osób do niezręcznej rozmowy, a ze znajomym spotkanym w autobusie lepiej porozmawiać jak już wysiądziemy i okoliczności będą bardziej sprzyjające. Całkiem to logiczne, prawda?
I bardzo przyjemne! Czytając Twoją książkę właśnie to zachwyciło mnie najbardziej. Ja rano w komunikacji miejskiej też udaję, że nie widzę znajomych! A co zachwyciło Cię najbardziej w Norwegii?
Odpowiadając na pytanie na pewno nie będę oryginalna. Była to oczywiście zorza polarna i przyroda każdego, nawet najmniejszego zakątka kraju. Na kolejnych miejscach plasuje się język ze wszystkimi dialektami i brak upałów (choć niestety to się zmienia). Bardzo nie lubię lata i temperatury powyżej 20 stopni to już dla mnie koszmar, dlatego norweskie temperatury, zwłaszcza te z północy, o wiele bardziej mi odpowiadają.
Ale nie mieszkasz tam na stałe? Myślałaś o tym?
Nie, mieszkam w Polsce i szczerze mówiąc zawsze trochę drażni mnie to pytanie…
Przepraszam! Na swoje usprawiedliwienie mogę tylko powiedzieć, że zawsze ciekawi mnie odpowiedź na nie.
Rozumiem, dlaczego ludzie wciąż je zadają. Wiele osób uważa, że studia filologiczne to tak naprawdę darmowy kurs językowy, który ma przygotować absolwentów do wyjazdu za granicę. A to zupełnie nie tak! Filologia to nie tylko nauka języka, ale przede wszystkim nauka o języku, kulturze i literaturze danego kraju. Oczywiście nic nie stoi na przeszkodzie, by po takich studiach wyjechać, ale można to zrobić i bez tytułu magistra skandynawistyki 🙂
Czy myślę o wyjeździe do Norwegii? Hmm czasem tak, ale obecna sytuacja odpowiada mi bardziej. Biorę udział w projekcie naukowym na Uniwersytecie im. Adama Mickiewicza w Poznania i dość często wyjeżdżam do Norwegii. Są to zarówno krótsze pobyty związane z konferencjami i zwiedzaniem, ale też dłuższe wyjazdy jak np. trzymiesięczne stypendium w Tromsø, gdzie byłam pod koniec zeszłego roku. Mogę robić to, co kocham (czyli zgłębiać tajniki języka Wikingów!) i jednocześnie przybliżać Norwegię czytelnikom bloga. Znajomość języka norweskiego w Polsce jest jeszcze rzadkością, natomiast wyjeżdżając do Norwegii musiałabym się liczyć z tym, że ja „tylko” znam język – jak każda mieszkająca tam osoba. Może jeszcze kiedyś zmienią mi się plany, ale na chwilę obecną wolę w Norwegii bywać i realizować się w Polsce. A co będzie za rok, dwa czy pięć – zobaczymy 🙂
Skąd pomysł na książkę? Pamiętasz moment, kiedy na niego wpadłaś?
Notatki, z których korzystałam pisząc książkę, piętrzyły się w mojej szufladzie już od jakiegoś czasu. Część pomysłów wykorzystywałam na blogu, część czekała spokojnie na lepsze czasy. Gdy dostałam propozycję napisania książki o Norwegii nie zastanawiałam się długo nad odpowiedzią – to było to! Pomysł powstał mniej więcej rok temu, a teraz aż trudno mi uwierzyć w to, jaką przybrał formę
Czy łatwo ją było napisać? Siadłaś i od razu wiedziałaś, co w niej się znajdzie? Czy jednak to trudny proces, nawet jeśli się pisze o czymś, co się zna i kocha?
Myślę, że żadnej książki nie pisze się łatwo 🙂 Trzeba sprawdzić wiele rzeczy, nawet jeśli wydają nam się oczywiste i czytaliśmy o nich milion razy. Liczy się też sposób, w jaki o czymś opowiadamy, w jakiej kolejności, dla kogo piszemy… To oczywiste, wiem. Jednak „z drugiej strony” wydaje się to wyzwaniem nie do przejścia. Przynajmniej mi się tak wydawało.
Jestem absolutną debiutantką w tej dziedzinie, więc na początku ogrom pracy nieco mnie przytłoczył, ale podeszłam do tego metodą małych kroczków. Udawałam, że tak naprawdę piszę artykuły na bloga, tylko w nieco bardziej rozbudowanej formie. Na początku ambitnie nakreśliłam plan i zamierzałam trzymać się go co do joty. Wiedziałam o czym chciałam wspomnieć i w którym miejscu. W praktyce jednak wyglądało to nieco inaczej. Największą część książki napisałam będąc w Tromsø i często było tak, że jakaś zaobserwowana na ulicy sytuacja czy krótka rozmowa z Norwegiem podsuwały mi pomysł i dawały inspirację do pisania. A tekst rósł i rósł, aż w końcu był dłuższy niż początkowo planowałam!

Jak technicznie wyglądało Twoje pisanie? Pisałaś rano, wieczorem? Non stop czy z przerwami? Jaka jest dla Ciebie sama czynność pisania?
Jestem typowym rannym ptaszkiem i lepiej pracuje mi się od rana do godz. 14-15. Lubię mieć stały rytm dnia, bo to daje mi poczucie kontroli. Będąc w Norwegii miałam też obowiązki związane z moim projektem naukowym, więc pisanie książki musiałam jakoś wcisnąć w grafik pomiędzy innymi zadaniami. Często pisałam więc przed śniadaniem i poranną sesją na siłowni, a później wracałam do tekstu jeszcze po obiedzie. Zdarzało się też, że dopisywałam jakieś fragmenty późnym wieczorem, bo np. przed samym zaśnięciem wpadło mi do głowy zgrabne zdanie. Można też powiedzieć, że pisałam non-stop – odkąd wiedziałam, że książka powstanie nie zostawiłam projektu na dłużej niż kilka dni.
A czy pisało mi się łatwo? Hm… na pewno pisało mi się przyjemnie, bo to temat, który od dawna mnie fascynuje. Pisząc książkę też wiele się nauczyłam i odkryłam całe mnóstwo ciekawostek, o których być może bym się nie dowiedziała.
Zdradź nam taką przykładową ciekawostkę!
Jednym z największych odkryć była kwestia terytoriów zamorskich Norwegii. Wiedziałam oczywiście o specjalnym statusie Svalbardu oraz o tym, że do Norwegii należy kilka wysp w Arktyce i Antarktyce. Jednak to, co była dla mnie nowością to sposób zdobycia tych terytoriów. Norwegia, która tak chętnie wypomina Duńczykom i Szwedom niesprawiedliwe unie, sama była okupantem! Co prawda okupantem bezludnych wysp, ale liczy się przecież sam fakt 🙂
Zdziwiło mnie też i nieco rozbawiło to, że Norwegowie zadbali nawet o utworzenie domeny internetowej dla jednego z terytoriów, Wyspy Bouveta na Atlantyku. Domena .bv jest utrzymywana przez organizację Uninett Norid AS. Norwegowie biorą więc pod uwagę możliwość zaludnienia wyspy w przyszłości, a wtedy nie będą musieli się martwić takimi błahostkami jak własna domena internetowa. Pragmatyzm przede wszystkim!
Czy wiele rzeczy musiałaś pominąć? Możesz podać przykład czegoś, co nie zmieściło się w książce?
Udało mi się zawrzeć w tekście większość rzeczy, o których chciałam opowiedzieć. Pominęłam, czy też raczej krótko skomentowałam tematy bardzo kontrowersyjne, takie jak kwestie imigrantów, uchodźców czy owianego złą sławą norweskiego urzędu Barnevernet (Urząd ds. dzieci). To bardzo trudne tematy i uważałam, że nie mam prawa (i nie chcę) szerzej ich komentować, a już na pewno nie w książce, która miała być przecież lekka i przyjemna, a nie poważna i naszpikowana przypisami. Jeśli ktoś chciałby poczytać o Norwegii na poważnie to zawsze z całego serca polecam cudowne książki Ilony Wiśniewskiej, Białe i Hen, oraz reportaż Macieja Czarneckiego, Dzieci Norwegii.
Czy miałaś jakiś główny cel pisząc tę książkę? Chciałaś uzyskać coś konkretnego, zrealizować jakąś misję pokazania “prawdziwej” Norwegii?
Absolutnie nie! Broniłam się rękami i nogami przed jakąkolwiek misją czy chęcią pokazania tej „jednej jedynej Norwegii” 😉 Podobnie jak na blogu, tak i w książce chciałam przekazać czytelnikom przede wszystkim to, że nikt nie ma monopolu na Norwegię. Ja widzę ten w kraj w taki sposób, a ktoś w zupełnie inny. I to jest właśnie cudowne! Myślę, że gdybyśmy poprosili dziesięć przypadkowych osób z Polski o opisanie naszego kraju to z pewnością skończyłoby się na dziesięciu zupełnie różnych książkach, a niektóre z historii i anegdot pewnie wykluczałyby się nawzajem. Tak samo jest w przypadku jakiejkolwiek kultury, którą ktoś usiłuje zamknąć w 300 stronach i upchnąć zgrabnie pomiędzy dwie okładki. Tego się nie da zrobić. Dlatego Szczęśliwy jak łosoś to tylko i wyłącznie bardzo subiektywny kawałek Norwegii.
Myślisz o kolejnych książkach?
Coś tam mi przemknęło przez myśl, ale nie lubię mówić o planach i projektach dopóki ich nie zrealizuję. Może kiedyś, coś… Ale narazie – ćśśśś!

Czy mogłabyś opowiedzieć coś o literaturze norweskiej?
Literatura norweska jest bardzo zróżnicowana i na pewno nie składa się tylko z dzieł Hamsuna czy poczytnych kryminałów Jo Nesbø, choć to właśnie te ostatnie są najczęściej tłumaczone na inne języki. Wśród norweskich książek znajdziemy całe mnóstwo powieści o problemach społecznych i ekologicznych (tutaj na myśl nasuwa się oczywiście Maja Lunde), czy książki dla dzieci i młodzieży, które zyskują popularność również poza granicami Norwegii – który mol książkowy nie słyszał o niewytłumaczalnym fenomenie Świata Zofii Josteina Gaardera?
Co czytają Norwegowie, co jest u nich popularne, co lubią?
Co najchętniej czytają Norwegowie? Największą popularnością cieszą się oczywiście kryminały, szczególnie w okresie świąt wielkanocnych. Wtedy publikowane są tzw. påskekrim, kryminały wielkanocne. Norwegowie pakują wtedy walizkę książek, wyjeżdżają do górskich chatek bez prądu i wody i zagłębiają się w historie o brutalnych mordercach. Poza kryminałami Norwegowie czytają niemal wszystko, co jest norweskie. Norwescy pisarze otrzymują również wsparcie ze strony państwa w postaci stypendiów, by mogli w spokoju tworzyć i publikować. Dużą popularnością cieszy się też literatura pozostałych krajów skandynawskich, a dopiero na dalszym miejscu literatura obca.
Na jaką literaturę norweską my powinniśmy zwrócić uwagę?
Poza bestselleram Maji Lunde czy Karla Ovego Knausgårda, na pewno warto zwrócić uwagę na tłumaczenia nieco bardziej kontrowersyjnych z naszego punktu widzenia książek. Ostatnio na przykład pojawiła się bardzo ciekawa Radość z kobiecości Niny Brochmann i Ellen Støkken Dahl. Warto zajrzeć również do książki Mózg rządzi Kaji Nordengen. Mam wrażenie, że dopiero w ostatnich latach zaczęły się u nas pojawiać tłumaczenia norweskich bestsellerów, co mnie bardzo cieszy. Mam nadzieję, że ten trend się utrzyma i niedługo czytelnicy, którzy nie mówią po norwesku, też będą mogli na bieżąco poznawać wszystkie nordyckie nowinki.
Jak zawsze świetna rozmowa 🙂 Właśnie zamówiłam “Szczęśliwy jak łosoś” w promocji empiku “3 za 2”. Ciągle mnie jednak frapuje ten łosoś i haftowany łoś nad tytułem – podejrzewam, że nie ma osoby, która od razu prawidłowo przeczytała tytuł 😀
UAM for the win 😉 Aleja Niepodległości 4 zwłaszcza 😉