Od chwili, gdy potwór ujawnił swoje oblicze, chłopiec czuł jedynie rosnące rozczarowanie. Bo przecież nie tego potwora się spodziewał.
Cieszę się, że niektóre historie do mnie wracają. Siedem minut po północy przeczytałam dawno temu, (choć wydane zostało w 2013 roku, więc to raptem trzy lata). Nie zapomnę momentu, kiedy wzięłam ją z półki w bibliotece, pamiętam swoje zdziwienie, że książka niby dla młodzieży, a tu takie straszne ilustracje; byłam mocno zaintrygowana. Przeczytałam ją od razu, jak tylko przyszłam do domu. Historia napisana przez Patricka Nessa, a wymyślona przez Siobhan Dowd okazała się fenomenalna pod każdym względem.
Trzynastoletni Connor mógłby być typowym nastolatkiem, ze wszystkimi plusami i minusami tego wieku, gdyby nie dwie rzeczy. Mama chora na raka i potwór w ogrodzie. Choroba matki określa życie chłopca i jego relacje z rówieśnikami. Potwór pojawia się siedem minut po północy, by żądać od chłopca czegoś, co naprawdę go przeraża – prawdy. Jak Connor poradzi sobie z potworem, jak potwór zmusi Connora do wyznania prawdy, co jest prawdą i jak te wszystkie rzeczy się łączą – musicie przeczytać, żeby się dowiedzieć. Trudno napisać coś więcej o fabule, bo jest skonstruowana tak, że opisując jeden element, zawsze zaczepi się o kilka innych. To spójny świat, w którym nic nie jest zbędne, każde zdanie autora ma cel, każdy przedmiot jest po coś, każda sytuacja ma sens.
Na samym początku napisałam, że książka jest fenomenalna. Na to składa się kilka rzeczy. Po pierwsze pomysł. Pojawia się tutaj w relacji dziecko-chory rodzic coś nowego i ten jeden element powoduje, że historia staje się wyjątkowa. Wszystkie wydarzenia prowadzą nas ku końcowi, który zaskakuje, zdumiewa, ale też nami wstrząsa i każe spojrzeć na znane rzeczy w nowy sposób. Opowieść jest o trzynastoletnim chłopcu, ale to historia mroczna i przejmująca, mówiąca o bólu, stracie i nieszczęściu. To trudna historia, a przez to jeszcze bardziej poruszająca. Dzięki perfekcyjnemu wykonaniu, pomysł przerodził się w prawdziwą opowieść. Patrick Ness stanął na wysokości zadania i doskonale przedstawił pomysł Siobhan Dowd. Od samego początku, od pierwszego zdania historia nas wciąga i nie puszcza, aż będzie koniec. Prosty, bezpośredni styl, bez żadnych ulepszaczy i upiększaczy, cały czas podtrzymuje w nas niepokój. Poznajemy kolejne wydarzenia, i niby wiemy już, o czym czytamy, niby możemy się już domyślać, co może się wydarzyć – ale w dalszym ciągu przewracamy kartki z niepokojem. Trzecim elementem, który buduje wyjątkowość tej książki są ilustracje. Ilustracje, które nie są tutaj jedynie dodatkiem – one tworzą tę historię na równi z tekstem. Jim Kay, ich twórca, wziął przebijający w tekście niepokój i jeszcze bardziej go podkręcił. Razem, tekst i grafiki, sprawiają wrażenie, jakby to był jakiś horror, albo bardzo przerażająca historia, a nie opowieść o chłopcu z chorą mamą. A jednak.
Siedem minut po północy to przepiękna, wzruszająca, ale przede wszystkim tak bardzo prawdziwa opowieść. Dowód na to, że o rzeczach trudnych, bolesnych i przerażających, można opowiadać bez zbędnej podniosłości, popadania w dramatyzm, moralizatorstwo czy dobre rady. To wspaniała lekcja życia, odwagi, nadziei i oswajania smutku. Tak jak już pisałam – absolutnie fenomenalna. Wszystkie elementy – pomysł, wykonanie, grafika – tworzą historię, której długo nie zapomnicie. To taka książka, którą chcesz mieć i co jakiś czas do niej wracać. Która ukoi cię w twoim smutku, doda nadziei i siły. Piękna, piękna rzecz.
1 grudnia odbył się w Warszawie specjalny pokaz filmu Siedem minut po północy, a dzięki Regałowi Nowości miałam okazję na nim być. Tak jak napisałam na samym początku, cieszę się, kiedy pewne historie do mnie wracają. Cieszę się tym bardziej, że powstał film na podstawie książki, którą każdy powinien znać. A wiadomo – jest film, zrobi się szum, więc i po książkę sięgnie więcej osób. Dla mnie w każdym razie, po lekturze i seansie, Siedem minut po północy pozostanie historią, która zdecydowanie lepiej brzmi na papierze niż na ekranie.
Film i książka to dwa skrajnie odmienne media, które jednak mogą pokazać znakomitą opowieść w bardzo dobry sposób, sięgając jedynie po różne środki. W książce autor ma tę przewagę, że może napisać, co bohater czuje lub myśli. Reżyser musi to pokazać. I o ile Patrickowi Nessowi jako autorowi udało się znakomicie, jako scenarzyście już nie do końca. Scenarzyści powinni być bajarzami, w końcu chodzi o to, by dobrze opowiedzieć historię. W książce mamy zdania, które wbijają nas w fotel; momenty, które odkrywają przed nami jakieś fragmenty rzeczywistości, miejsca, w którym nagle rozumiemy więcej. Obserwujemy przemianę Connora, uczestniczymy w niej, dlatego jest dla nas tak bardzo emocjonalna. Bo odkrywamy prawdę razem z nim.
W filmie tego wszystkiego zabrakło. Patrick Ness doskonale napisał historię, ale nie wiem, na ile rozumie język filmowy. Mam wrażenie, że wydawało mu się, że wystarczy wziąć scenę z książki i ją nakręcić, zrobić tak kilka razy i powstanie doskonały film. Niestety tak to nie działa. Owszem, powstał film piękny wizualnie, z kilkoma dobrymi momentami, może nawet w jakiś sposób wzruszający, ale jednocześnie jest to film dosyć przewidywalny, który nie buduje więzi emocjonalnej z bohaterem i nie pokazuje jego przemiany. Wszystkie rzeczy, które widz powinien czuć, dostał odgórnie, film nie stawia odbiorcy żadnych pytań w trakcie oglądania. Tak jakby skupienie twórców poszło na to, by przedstawić chronologicznie wydarzenia z książki, ignorując to, co w niej najważniejsze, czyli emocje.
Poruszająca i głęboka opowieść, która zapada w pamięć serca czytelników, została tutaj przedstawiona dosyć płytko i nieumiejętnie. Twórcy skupili się bardziej na formie, niż treści. W efekcie mamy bardzo ładny film, z ciekawymi efektami (opowieści ilustrowane akwarelami – bezbłędne!), ale na poziomie emocjonalnym film w ogóle nie dorównuje książce. Ostatecznie może ciężko mi to oceniać, bo znam książkę i przez jej pryzmat patrzę na film. Ale pamiętam swój zachwyt nad tekstem i chciałam tak samo zachwycona i wzruszona wyjść z kina. Niestety tak się nie stało. W książce wszystko jest jasne – kto jest bohaterem, z jakimi emocjami mamy do czynienia, czym tak naprawdę jest potwór i co symbolizuje, i dlaczego tak, a nie inaczej. Rozumiemy, jaki jest cel tej opowieści. Po filmie mam wrażenie, że jedynym celem twórców było wzruszenie mnie małym chłopcem i jego chorą mamą, na dodatek za pomocą dosyć oczywistych narzędzi filmowych. A kiedy ktoś mi mówi, że mam być wzruszona, zamiast sprawić, że będę, to ja raczej się go nie słucham.
Doceniam fakt przeniesienia tej opowieści na ekran. Niech leci w świat. Ale zanim wybierzecie się do kina, przeczytajcie książkę i zachwyćcie się nią.
♦
Jeśli chcecie kupić sobie tę książkę, bardzo polecam pierwsze wydanie. W tym najnowszym, z filmową okładką, zabrakło grafik Jima Kaya. Została wydana również na zwykłym, szarym i cienkim papierze, podczas gdy pierwsza miała grube, śliczne, grube i białe kartki. Albumowe. I mimo tego, że to treść jest najważniejsza, czasami forma też jest istotna. A w przypadku tej opowieści nawet bardzo!
♦
[…] świadomości czytelników właśnie dzięki filmowi, a teraz jest głośno na przykład o Siedem minut po północy, z czego się bardzo cieszę, bo historia jest […]
[…] Na blogu znajdziecie kilka porównań książki i filmu – na przykład „Zjawy” czy „Siedem minut po północy”. Równie często zdarza się jednak, że film daje drugie życie książce – to właśnie […]
[…] film na podstawie książki – wtedy możemy je porównać, jak zrobiłam to na przykład przy Siedem minut po północy. Czasami wystarczy trochę się rozejrzeć – czy książka porusza jakiś konkretny problem, […]