To nie instynkt przetrwania zmobilizuje nas do tego, byśmy wprowadzili zmiany na Marsie. To nie uciążliwość skafandrów będzie miała znaczenie dla poradzenia sobie z problemem zbyt niskiego ciśnienia. To nie fakt, że sami zabijamy naszą ojczystą planetę, napędzi rakiety lecące w kierunku Marsa. I to nie świadomość tego, że Słońce powoli gaśnie, stanie za potrzebą stworzenia międzyplanetarnego gatunku. Ludzie udadzą się na Marsa z tego samego powodu, dla którego Hiszpanie wyruszyli kiedyś do Nowego Świata, a rolnicy udali się do Suttel Mill w Kalifornii. Żeby się wzbogacić.
Tłumaczenie Edyta Masełko – Łaciok, Karol Łaciok
Na sam początek pozwolę sobie zacytować zdanie Pawła Moskalika z Centrum Astronomicznego PAN w Warszawie, które znajdziecie w Cenie nieważkości – Śmieszny termin “podbój kosmosu. To tak jakby ktoś wziął ponton, wypłynął sto metrów od brzegu i ogłosił, że to podbój oceanu. Od zakończenia programu Apollo w 1972 roku ludzie nie byli od Ziemi dalej niż sześć set kilometrów. Promień naszej planety to ponad sześć tysięcy kilometrów. Latamy więc bardzo blisko.
Zastanawialiście się kiedyś nad tym, jak zmieniłoby się nasze życie, gdybyśmy mogli mieszkać na drugiej planecie? Duża liczba ekspertów twierdzi, że to będzie nie tylko możliwością, ale koniecznością. Wśród nich jest dziennikarz, Stephen L. Petranek. W książce Jak będziemy żyć na Marsie opowiada o tym, dlaczego jest przekonany, że polecimy na Marsa całkiem niedługo, jak będziemy tam żyli, ile to będzie kosztowało i jakie konsekwencje pociągnie za sobą.
Z jednej strony technologicznie uważamy się za bardzo zaawansowanych, z drugiej jednak strony wiemy, że wiele rzeczy nas przerasta i wielu jeszcze nie umiemy czy nie znamy. Kiedy w 1969 roku człowiek wylądował na Księżycu, świat na chwilę się zatrzymał. Teraz takim wydarzeniem ma być lądowanie na Marsie. Podróż o wiele dalej, trwająca dużo dłużej i wystawiająca astronautów na negatywne działania promieniowania kosmicznego w dawce zbyt dużej, by wyszli z tego cało. Na razie. Trwa wyścig, może nie taki imponujący (w końcu przyzwyczailiśmy się już do kosmicznych newsów) i nie taki gorączkowy (dzisiaj w tych kwestiach raczej się ze sobą współpracuje, a nie walczy), ale jednak trwa. Ciekawie zmienił się rozkład sił – dzisiaj NASA nie dyktuje już warunków, pojawiły się prywatne przedsiębiorstwa rozwijające technologie i budujące rakiety. Petranek krótko opisuje, jak NASA przegapiła swój moment, wymienia ludzi zainteresowanych misjami załogowymi na Marsa (największą nadzieję autor pokłada w Musku). Dowiemy się, dlaczego dotarcie na Marsa jest takie trudne i czym się różni od podróży na Księżyc. Petranek rozważa wątpliwości, odpowiada na pytania, sam zadaje wiele innych. Jak zareagują ludzie, kiedy będą tak długo przebywać tylko ze sobą? Kto zapłaci za misję i ile będzie ona kosztować? Co się będzie działo z ciałami astronautów podczas misji? Poznamy marsjańską ekonomię, w szczegółach jak mogłoby wyglądać codzienne życie na Marsie (co z wodą, tlenem, jedzeniem, bezpieczeństwem?). Zadaje też bardzo intrygujące pytanie – czy to planetę mamy dostosować do siebie, czy może siebie do planety?
Książka jest uzupełnieniem mowy na TED. Obejrzyjcie.
Ale wiecie co? Ta książka jest niepokojąca. Nie dlatego, że opisuje nasze mieszkanie na innej planecie. Dlatego, że pokazuje człowieka jako pasożyta, który nie uczy się na swoich błędach. Jesteśmy na dobrej drodze, żeby wykończyć Ziemię, a plany podboju Marsa zaczynają się od mocnej ingerencji w planetę, by dostosować ją do nas. Można to podsumować jednym zdaniem – całe szczęście, że na innych planetach nikt nie mieszka, przynajmniej nasza kosmiczna kolonizacja obędzie się bez ofiar. Myślałam, że książka będzie optymistyczna, i po części jest, ale nie mogę się oprzeć wrażeniu, że coś z nami jest nie tak. Nie latamy w kosmos, żeby go podziwiać, my chcemy go zdobywać. Wiem, to dosyć naiwne z mojej strony, w końcu faktycznie szukamy nowej planety do życia, a tu nie ma miejsca na sentymenty. Ale czy rzeczywiście? Z drugiej strony trochę się pocieszam – jeszcze długo nie będziemy mieć takich umiejętności, by zepsuć cały Wszechświat, tak jak zepsuliśmy Ziemię.
To fascynujące, że żyjemy w czasach, w których możemy nie ruszając się z domu oglądać inne planety. W czasach, w których odkrywamy nowe rzeczy, robimy zdjęcia czarnym dziurom, a filmy science-fiction zaczynają przypominać naszą codzienność. Można się tym zachwycać, ale trzeba pamiętać o odpowiedzialności, jaką za sobą pociąga kosmiczna eksploracja. Warto przeczytać, by sobie kilka rzeczy uświadomić.
Polecam całą serię książek TED – znajdziecie tam przeróżne tematy, ale zawsze wartościowe i warte poznania! Poniżej zostawiam Wam jeszcze jedno wystąpienie TED, które polecane jest na końcu książki.
♦
[…] Niesamowity Wszechświat, Wszechświat jako nadmiar, Co widzimy w gwiazdach, Mierząc ku gwiazdom i Jak będziemy żyć na Marsie. Kosmiczny lipiec zakończyłam patronatem Ścigając Księżyc. Nadprogramowo pojawił […]