Jeśli piszę o kryminale na blogu, to to musi być bardzo wyjątkowa książka. A jeśli piszę o każdej części osobno – to już w ogóle wielkie wyróżnienie z mojej strony. Wiecie, że ja teksty piszę specyficzne – trochę o książce, ale tak nie do końca. Nigdy nie opisuję Wam fabuły, jedynie czasami powtarzam to, co znajdziecie na okładce. Opisywanie fabuły uważam za jedną z większych zbrodni książkowego blogowania – bo to zabieranie czytelnikowi przyjemności z lektury. Kiedyś nawet napisałam tekst o tym, jak napisać o książce bez spojlerów, zajrzyjcie do niego. Stąd też rzadko piszę o kryminałach – bo w takich książkach przecież fabuła to podstawa. Ale książki Przemysława Piotrowskiego są tak świetne, że po prostu musiałam mieć je na blogu. Jakiś czas temu pisałam o pierwszej części. Piętno totalnie mnie zaskoczyło, a po jego lekturze stwierdziłam, że mam nowego ulubionego polskiego autora kryminałów.
I jeszcze jedna rzecz – ja zawsze boję się przy takich książkach wielu części. Bo wiecie, jeden dobry kryminał można napisać. Można stworzyć świetnych bohaterów, wymyślić epicką sprawę kryminalną, wyjątkowe morderstwo i niepowtarzalnego mordercę. Ale zazwyczaj kolejne części takich historii są słabsze – bo przestają być wiarygodne, bo ilu niepowtarzalnych morderców jeden policjant/detektyw/profiler może spotkać w swoim życiu. Dlatego najbardziej lubię kryminały pojedyncze albo trylogie (choć są też wyjątki, pisałam o nich w tekście 6 serii kryminalnych, przy których warto mieć czytnik pod ręką).
Na Sforę czekałam bardzo mocno. Piętno mnie zachwyciło – to była taka książka, do której nie miałam żadnych uwag, która mnie wciągnęła, porwała, którą przeczytałam od razu, bo musiałam wiedzieć, co było dalej. Autor stworzył bohaterów, z którymi bardzo mi po drodze. Bardzo doceniam umiejętność stworzenia głównego bohatera kryminału w taki sposób, że jest on połączeniem wszystkich standardowych cech takiego bohatera, a jednak ma w sobie coś nowego i świeżego. Nie wiem zupełnie na czym to polega – może to tylko osobiste odczucia czytającego. W każdym razie Igor Brudny jest w czołówce moich ulubionych bohaterów kryminalnych, i nie tylko polskich. Tak samo jego partnerka, Julia i ich wzajemna relacja, która w drugiej części zarysowuje się trochę wyraźniej, ale ciągle jest pełna niedopowiedzeń i obiecuje jeszcze więcej w kolejnej części.
Podoba mi się to, że już pierwsza część skończyła się w sposób wskazujący o czym będzie część druga. Lubię takie połączenia między seriami – to właśnie one sprawiają, że po skończeniu jednej książki, od razu zaczyna się następną. Igor Brudny wraca do Zielonej Góry, by pomóc w rozwiązaniu kolejnego śledztwa – znowu jest intrygująco, ciekawie, ale też brutalnie, mocno i dynamicznie. Bohaterowie nie zawodzą, dzieje się dużo na wielu płaszczyznach – śledztwa policyjnego, odkrywania tego, kim jest morderca, relacji między policjantami i w życiu osobistym Brudnego. Sama sprawa kryminalna jest wymyślona przepięknie! Osadzona w historii bohatera, przez co staje się sprawą osobistą, a wydarzenia wpływają na jego psychikę. Jest też bardzo oryginalna, ale nie na tyle, by w nią nie uwierzyć. Wszystko jest na swoim miejscu. I pewnie można by się do czegoś przyczepić, ale ja miałam zbyt dużo przyjemności z lektury, by to zrobić.
Jeśli lubicie kryminały, to koniecznie musicie poznać Igora Brudnego! A jeśli nie lubicie albo nie czytacie polskich – też spróbujcie! Może akurat to właśnie Przemysław Piotrowski sprawi, że zmienicie swoje zdanie. Według mnie jest na to spora szansa.
♦