Jakiś czas temu wspominałam, że Wydawnictwo Lira bardzo pozytywnie mnie zaskakuje. Ostatnie ich książki, jakie czytałam były prześwietne – jak na przykład Pułapka na anioły, przepięknie napisany debiut Marcina Grzelaka o polskiej rodzinie w PRL-u, Tam, gdzie nie pada, genialna opowieść oparta o prawdziwą historię wyemigrowania praktycznie całej wsi do Stanów Zjednoczonych czy Tu nie ma nic Krystiana Janika, opowieść o polskiej beznadziei i alkoholizmie. A są przecież jeszcze książki Marty Motyl o sztuce, podróż W 80 filiżanek kawy dookoła świata i Portrety kobiet niezwykłych. Jednym słowem – warto zajrzeć! Kiedy więc pojawiła się książka Nad rzekę, której nie ma. Podróż przez Amerykę Południową od Miraflores do Rio od razu wiedziałam, że chcę o niej napisać – zwłaszcza, że to nie powieść, tylko książka podróżnicza. W Ameryce Południowej nigdy nie byłam, moja najbliższa jej znajomość kończy się na telenowelach, ale ten świat jest bardzo ciekawy i wykorzystam każdą okazję, by go poznać bliżej.
Ale pojawił się problem. Dosyć istotny, bo w postaci autora. Nie do końca jeszcze wiem, co z tym zrobić, więc zacznę od pozytywów. Jeśli lubicie podróżnicze książki i jeśli pociąga Was Ameryka Południowa, to ta książka Was zachwyci. Autora Grzegorza Kaplę możecie kojarzyć już z wcześniejszych książek – między innymi Oblicza śmierci, Mekong przed końcem świata i Chiny bez wzajemności. Tym razem zabiera nas w podróż w poprzek Ameryki – zaczynamy w Limie, koleją Ernesta Malinowskiego jedziemy do Huancayo, wspinamy się pod lodowcach Huaytapallany, przechodzimy przez dolinę Montaro, odwiedzamy Ayacucho, Cuzco, Machu Picchu, Titicacę, La Paz, wchodzimy do kopalni Potosi i wspinamy się na szczyt Huayna, jesteśmy na solnisku Uyuni, odwiedzimy Santa Cruz, Asuncion, Ciudad del Este, Sao Paulo i Rio de Janeiro. Przyznacie, że trasa bardzo zacna!
To też taki typ tekstu, który ja bardzo lubię – autor opowiada nam o swojej aktualnej wyprawie, o swoich przygodach, o ludziach, których poznaje (a poznaje ich sporo i to najróżniejszych). Dzięki temu możemy zobaczyć, jak wygląda współczesna Ameryka Południowa i życie w niej. Oczywiście nie w całości, to zaledwie ułamek, procent, obraz zarejestrowany przez subiektywne oko autora. Niemniej i tak daje jakieś wyobrażenie o tamtym świecie. Do tego znajdziemy w niej masę informacji historycznych i geograficznych, mitów i legend, opowieści o ważnych ludziach z historii i oczywiście mnóstwo, mnóstwo ciekawostek. Autor nie wybiera też oczywistych miejsc do zwiedzania – zabierze nas na przykład w odwiedziny do najlepszych rzemieślników z Doliny Mantaro, żeby zobaczyć, jak się żyje na wsi, jak się robi masło i farbuje wełnę. Dowiemy się, dlaczego peruwiański sztandar jest biało-czerwony, odwiedzimy bibliotekę w klasztorze Santa Rosa, która słynie z ponad 25 tysięcy unikatowych na skalę światową inkunabułów i posmakujemy Inca koli. Poznamy historię Inków i plemion przed nimi. Zwiedzimy gliniane domki na dachu z Quinoa, są starożytni astronauci, jest miasto mumii, muzeum koki i płody lam sprzedawane na targu jako amulety. Czyta się tę opowieść fantastycznie i jedyne niebezpieczeństwo polega na tym, że człowiek nabiera ochoty na natychmiastową podróż.
Więc warstwą podróżniczą i historyczną jestem zachwycona. Dowiedziałam się z książki bardzo wielu rzeczy. Do tego zawsze podziwiam autorów, którzy potrafią napisać takie przekrojowe książki – o jednym miejscu jest zawsze łatwiej pisać, bo można skupić się tylko na nim. A kiedy odwiedza się tyle fantastycznych miejsc, do tego opisuje się drogę pomiędzy – to wybór co ma się znaleźć w książce, a z czego trzeba zrezygnować, musi być bardzo trudny.
Natomiast jest ten problem, o którym wspominałam wcześniej. Wiele razy w tekście autor wspomina, że jest sam na tej wyprawie. Wspomina o tym tyle razy, że musi mu to bardzo przeszkadzać. Jest też bardzo nastawiony na obserwację kobiet, co w podróżniczym reportażu mnie jakoś razi. W końcu mam czytać o podróży, o ludziach mieszkających w danym miejscu, a nie o wyborach miss. Pojawiły się zdania przy których musiałam się dłużej zatrzymać – np. Jedno miejsce. Obok brzydkiej dziewczyny. Wolałbym koło ładnej. Albo Wtedy zobaczyłem te dziewczyny. Jedna śliczna, druga sympatyczna, ale bez szału. Można pisać o wyglądzie. Można pisać o zachowaniu. W końcu to relacja z podróży. Ale pisać a oceniać to dwie różne rzeczy. Moim zdaniem pewne komentarze naprawdę należy zachować dla siebie. Zatrzymywałam się dłużej przy nich, bo próbowałam znaleźć odpowiedź na pytanie, czy są potrzebne? Co wnoszą do historii? Co dają czytelnikowi? Według mnie nie dają absolutnie nic, stawiają jedynie autora w nieciekawym świetle.
Ja jestem czytelniczką umiejącą oddzielić sobie tekst od autora i nawet jeśli z autorem nie do końca się polubiłam, to przyznaję, że pod względem podróżniczym i takim ciekawostkowym książka jest porywająca! Czy polecam? Zdecydowanie tak. A może akurat Wy z autorem się polubicie 🙂
♦