Bardzo lubię serię podróżniczą Wydawnictwa Poznańskiego. Dzięki niej odwiedziłam już Szwecję (I cóż, że o Szwecji Natalii Kołaczek), Norwegię (Szczęśliwy jak łosoś. O Norwegii i NorwegachAnny Kurek), Wyspy Owcze (Farerskie kadry. Wyspy, gdzie owce mówią dobranoc Macieja Brencza), Bułgarię (Bułgaria. Złoto i rakija Magdaleny Genow), Finlandię (Finlandia. Sisu, sauna i salmiakki Aleksandry Michta-Juntunen), Hiszpanię (Sobremesa. Spotkajmy się w Hiszpanii Mikołaja Buczaka) i Szwajcarię (Szwajcaria. Podróż przez raj wymyślony Agnieszki Kamińskiej). I już nie mogę się doczekać przyszłych wyjazdów! Najnowsza książka w rodzinie zabrała mnie do Rumunii i to była jedna z lepszych książek w tej serii. Zakochałam się w tym kraju i bardzo żałuję, że w Rumunii byłam przed jej przeczytaniem!
Miałam wielką przyjemność i zaszczyt napisać kilka słów zachęcających do lektury – w książce znajdziecie taki fragment:
Uwielbiam książki, które odczarowują pewne tematy, łamią stereotypy, uczą i pokazują prawdę o jakimś kraju, choć oczywiście jest to tylko wycinek rzeczywistości. Autorka zabiera nas w niesamowitą podróż, odczarowuje nam ten przepiękny kraj. Od teraz Rumunia nie będzie nam się kojarzyła jedynie z Drakulą.
Agnieszka Krawczyk kocha Rumunię, ale nie jest to ślepa miłość. To, co najbardziej podoba mi się w tej książce to to, że nie jest to laurka wystawiona Rumunii i Rumunom, że nie jest to sam zachwyt i same superlatywy. Autorka pisze sporo o wadach, niedociągnięciach, minusach. Znajdziemy w niej taką prawdziwą miłość – w której kocha się nie za coś, a pomimo czegoś. Lubię trzeźwe spojrzenie w takich książkach, zawsze wtedy bardziej ufam autorowi i bardziej wierzę w to, co pisze.
Polacy o Rumunii myślą najczęściej stereotypowo. Oczywiście nie wszyscy i nie zawsze, ale często. No bo co odpowiecie na pytacie, co Wam się z Rumunią kojarzy? Drakula, prawda? Rumunia nawet w naszym języku jest niekoniecznie dobrze reprezentowana – używacie słowa rumunić w znaczeniu wyciągać coś od kogoś? Stereotypowo myślimy, że Rumun to Cygan, a przecież Rumuni i Romowie to dwie różne grupy etniczne. Agnieszka Krawczyk w swojej książce wyjaśnia dokładnie, jaka była historia rumuńskiego narodu, dlaczego mamy takie stereotypy i dlaczego jak najszybciej powinniśmy się ich pozbyć. Bardzo wiele możemy się z tej książki nauczyć – o Rumunii i Rumunach, ale też ogólnie o ludziach.
Bardzo podoba mi się też sposób jej napisania. Od razu wskakujemy do rumuńskiego świata, a autorka karmi nas pysznym jedzeniem, prowadzi po ulicach rumuńskich miast i zapoznaje z historią. Lubię książki, przy których podczas lektury czuję, że przenoszę się w jakieś miejsce. I Rumunia jest tak właśnie napisana. Może to jest spowodowane tym, że autorka jest przewodniczką i umie dobrze opowiadać – podczas lektury czułam się, jakbym tam była, chodziła po ulicach, jadła potrawy, obserwowała ludzi. Historia jest idealnie połączona ze współczesnymi przygodami autorki, a proporcje między różnymi zagadnieniami są bardzo wyważone – historia, kuchnia, ludzie, tradycje, kultura…
Czego więc możemy dowiedzieć się z książki? Na przykład tego, jak ugotować idealną ciorbę, jak wygląda rumuńska wieś, że Rumuni są zafascynowani kolorem błękitnym, a przed każdym domem stoi ławeczka. Ja się dowiedziałam, że źle wymawiałam (jak większość Polaków) nazwisko Ceaușescu (Czałczesku, a nie właściwie Czałszesku). Dowiemy się tego, że w Rumunii zaczęło się wszystko później – jej państwowość ustaliła się dopiero w XIV wieku, przeczytamy o tradycyjnym stroju ludowym, dowiemy się jakie znaczenie mają kolory w folklorze rumuńskim i w jaki sposób najwięksi projektanci mody ukradli wzory rumuńskie do swoich projektów. Są rozdziały oczywiście o Drakuli (dowiemy się też, co sami Rumuni o nim myślą), o mitologii ludowej o języku i przepyszne fragmenty o kuchni rumuńskiej. Jest też o tym, co ciekawego można znaleźć w rumuńskim mcdonaldzie, o komunistycznej przeszłości, o zakazie aborcji, o Wesołym Cmentarzu i sanktuarium niedźwiedzi.
Więc jak widzicie, jest tego sporo i Rumunia została przedstawiona z każdej możliwej strony. Ale w żadnym momencie lektury nie czuć przesytu ani chaos – wszystko do siebie pasuje idealnie, a opowieść snuta przez autorkę jest bardzo spójna. W zasadzie czytelnik nie dostrzega gdzie kończy się jeden temat, a zaczyna następny, płynie się przez tekst, dowiadując się nowych rzeczy, przeżywając przygody z autorką i czytając każdą kolejną stronę z narastającą potrzebą pojechania do Rumunii. Jednym słowem, misja wykonana – jest przekonana, że po lekturze tej książki nikt już nie pomyśli o Rumunii i Rumunach w sposób stereotypowy! Jestem też przekonana, że autorce udało się zarazić miłością i ciekawością niejedną czytelniczkę i niejednego czytelnika.
♦
Kupiona. Najpierw przeczyta mama, jak zawsze, a jak ją odwiedze to zabiore dla siebie dzieki wielkie!
[…] u Diany z bloga Bardziej lubię książki: Rumunia. Albastru, ciorba i wino, […]
[…] wcześniejsze tytuły też były świetne, ta będzie chyba moją ulubioną. Ostatnio pisałam o Rumunii, w tamtym tekście przypominałam wszystkie miejsca, które dzięki tej serii odwiedziliśmy […]