Andy Weir || Tłumaczenie Radosław Madejski
Kiedy kilka lat temu przeczytałam Marsjanina, nie spodziewałam się, że aż tak bardzo mi się spodoba. Andy Weir po nim od razu wskoczył na listę lubianych autorów, a jeszcze bardziej zaskarbił moją sympatię tym, że odpowiedział na moje pytania i zrobił to praktycznie od razu. Dzięki temu możecie na blogu przeczytać krótką rozmowę z Andym Weirem. A zrobiło na mnie to wrażenie, bo napisałam do niego od razu po premierze filmu, więc wyobrażam sobie, że miał całkiem sporo rzeczy do ogarniania. Zawsze bardzo mocno doceniam takie gesty dobrej woli. Marsjanin był rewelacyjny! O nim też napisałam na blogu, więc jeśli macie ochotę, wpadnijcie do wpisu. Mark Watney, bohater, którego stworzył Weir jest zdecydowanie w czołówce moich ulubionych bohaterów (i wcale nie dlatego, że ma twarz Matta Damona). To typ postaci, który ja uwielbiam – genialny w jakiejś dziedzinie, z poczuciem humoru, robiący rzeczy po swojemu. Druga książka Weira nie skradła mi serca – Artemis przeczytałam w zasadzie bez większych emocji, a głównej bohaterki dzisiaj praktycznie nie pamiętam. Trzeciej książki byłam bardzo ciekawa. Wyobrażam sobie, że po tak świetnym starcie jak Marsjanin, trudno jest sprostać oczekiwaniom czytelników na całym świecie.
Czy Projektowi Hail Mary bliżej jest do Marsjanina czy do Artemis? Powiedziałabym, że ten tytuł celuje idealnie po środku. Myślę, że z kilku powodów zapamiętam tę książkę na dłużej, główny bohater z wielu względów jest bardzo ciekawy, ale też nie było między nami aż takiej miłości jak w Marsjaninie. Projekt Hail Mary to książka, o której bardzo trudno jest napisać tekst, właściwie napisać cokolwiek – bo każda rzecz może być spoilerem. A wierzcie mi, odkrywanie tej historii samemu to wielka przygoda i frajda! Na początku wiemy tyle, ile przeczytamy na okładce – samotny astronauta ma ratować Ziemię przed zagładą. Nic nowego prawda? Ale fabuła niejednokrotnie Was zaskoczy, tego jestem pewna. Dlaczego nasz astronauta jest sam? Z czego wynika zagłada Ziemi? (co za genialny pomysł Weir wymyślił!) Dlaczego akurat ten astronauta a nie ktoś inny? (tu zastosowane rozwiązanie przez Weira zachwyciło mnie!) Na czym ma polegać ratunek? Nie mówiąc już ani słowa o zakończeniu, które zdecydowanie było inne, niż się spodziewałam. Weir wziął klasyczną formę tych wszystkich elementów, ale w każdym dorzucił od siebie mały dodatek, zmieniający czasami wszystko. Mamy zazwyczaj dzielnego bohatera, który poświęca się, by ratować ludzkość? Tutaj też, ale z takim twistem, że stawiamy więcej pytań niż odpowiedzi. Mamy historie o epickich lotach w kosmos? Tutaj też, i to z takim efektem końcowym, którego nikt z Was się nie spodziewa. Mamy zagładę planety? Wydawało by się, że wszystkie najfajniejsze metody zniszczenia Ziemi zostały już wymyślone, a jednak Weir zdołał wpaść na jeszcze jeden świetny scenariusz.
To jest bardzo dobra książka, ale nie jest łatwa. Na okładce przeczytamy, że to science fact a nie science fiction. Czy może być coś lepszego dla takiego ciekawostkowego świra jak ja? Przecież ja zawsze powtarzam, że uwielbiam powieści, z którym można się czegoś dowiedzieć i nauczyć. Andy Weir pisze swoje historie w bardzo rzetelny sposób, osadzając je w realistycznych warunkach i opisując wszystko dokładnie. Więc jeśli mamy akcję, która rozgrywa się w kosmosie, z pewnością z książki dowiemy się o jego właściwościach. Jeśli mamy statek kosmiczny, dowiemy się jak działa, dlaczego działa, i co nie działa, jeśli nie działa. Poznamy rodzaj paliwa, obliczenia trajektorii lotu, składy chemiczne materiałów użytych do jego budowy itd. Generalnie dużo fizyki.
Moim zdaniem można ją czytać na dwa sposoby. Jeśli lubi się kosmos w wydaniu naukowym, można spokojnie potraktować tę książkę jak okazję do dowiedzenia się czegoś. Oczywiście pamiętając cały czas, że jest to powieść, ale też wiedząc, że Weir stara się podawać w miarę prawdziwe informacje. Jeśli jednak takie naukowe fragmenty nas rozpraszają albo nic z nich nie rozumiemy i w zasadzie nie chcemy nawet rozumieć, bo chcemy po prostu przeczytać rozrywkową historię o ratowaniu Ziemi – nic prostszego. Po prostu omijacie te fragmenty. Może nie będziecie znali najmniejszych szczegółów dotyczących statku kosmicznego czy katastrofy grożącej naszej planecie, ale za to będziecie się świetnie bawić. A ta historia zdecydowanie zasługuje, żeby ją poznać.
Myślę też, że to będzie drugi hit Weira, dlatego, że już są plany zekranizowania książki, a głównego bohatera ma zagrać Ryan Gosling. O naszym astronaucie nie mogę wam powiedzieć absolutnie nic, żeby niczego nie zdradzić, ale filmowo to będzie świetna postać! Bardzo podoba mi się też prowadzenie historii – książkę zaczynamy w zasadzie w środku akcji, bo astronauta budzi się sam na statku… i ma amnezję! Nie wie nic, a my razem z nim. Powoli, krok po kroku odkrywa, co się dzieje, a powracające wspomnienia pomagają nakreślić zarys całej sytuacji. Bardzo ciekawy zabieg, który sugeruje już na samym początku, że to, co najważniejsze być może miało miejsce jeszcze na Ziemi ( i dlatego nie można było zacząć historii od początku).
Im dłużej sobie myślę o tej książce, tym bardziej mi się podoba. Weir stworzył takiego bohatera, z którym każdy z nas może się identyfikować (ciekawe, prawda?). Dał pewne cechy temu typowemu bohaterowi ratującemu ludzkość, które sprawiają, że wyróżnia się na tle innych. Miałam kilka zgrzytów podczas lektury, kilka momentów zmęczenia naukowymi fragmentami (mogę lubić kosmiczne książki, ale kiedy czytam powieść, chcę czytać powieść, a nie traktat na temat ruchów orbitralnych Ziemi) i kilka scen, które być można by inaczej wymyślić (albo może w ogóle). Ale to są moje subiektywne odczucia, które w ogóle mi nie przeszkodziły, by cieszyć się tą historią. Bo sama historia jest świetnie wymyślona i naprawdę warto ją poznać! A Weir utrzymuje się na liście ulubionych pisarzy i jestem bardzo ciekawa, co wymyśli w następnej książce. A wiecie, co jest najlepsze? Że ja praktycznie science-fiction nie czytam! A Weira żadnej książki nie odpuszczę.
♦
Liczę na podobne wrażenia, bo właśnie dzisiaj rozpoczynam przygodę z „Projektem Hail Mary”…