Są takie książki, dla których przerywam czytanie tego, co właśnie czytać powinnam. Mam teraz zaczętych chyba pięć książek, które odłożyłam na bok ze względu na Lud Ilony Wiśniewskiej, a w międzyczasie pojawiła się jeszcze Runa. Jeśli chodzi o nowości powieściowe to nie śledzę ich jakoś bardzo uważnie, skupiam się bardziej na reportażach i książkach popularnonaukowych. Ale są hasła, które powodują, że książkę przeczytam na pewno – trzy z nich to XIX wiek, szpital dla obłąkanych, historia medycyny. I wszystkie te trzy hasła padają na okładce Runy – nic więc dziwnego, że w tak zwanym międzyczasie pochłonęłam tę powieść.
Jako osoba, która uwielbia temat początków medycyny, powieść mnie zachwyciła. Tłem wydarzeń jest XIX-wieczny Paryż i szpital Salpêtrière, który jest prawdziwym miejscem z bardzo bogatą historią. Do tego obok postaci wymyślonych mamy cały szereg postaci prawdziwych, XIX-wiecznych lekarzy, którzy kładli podwaliny pod współczesną medycynę. Już na okładce wymieniony jest Jean-Martin Charcot, francuski neurolog (to jedna z centralnych postaci książki), a w trakcie lektury poznamy wielu innych – Louis Pasteura, Józefa Babińskiego, Georgesa de la Tourette’a, Julesa Bernarda Luysa, Victora Burqa, Gottlieba Burckhardta i wielu, wielu innych. O każdym z nich można powiedzieć, że był wybitnym pionierem w jakiejś dziedzinie. I o ile z chęcią opowiedziałabym Wam o nich w tym momencie, to jednak dzielnie się powstrzymam, odsyłając najbardziej zainteresowanych do Wikipedii. Poczytajcie o nich – historia medycyny jest szalenie fascynująca!
Jest też przerażająca i to właśnie postanowiła wykorzystać Vera Buck. Chyba nie było mniej przyjaznego na świecie miejsca w XIX wieku niż szpital dla obłąkanych. Zwłaszcza ten dla kobiet. A kiedy wchodzimy w temat histeryczek, histerii i absurdalnych męskich teorii na temat tych biednych kobiet, włos się jeży na głowie. Dorzućmy do tego jeszcze medyczne eksperymenty na dzieciach i mamy porażający obraz XIX-wiecznej rzeczywistości. To autorce udało się pokazać doskonale – książka zmusza do przemyśleń, zwłaszcza, jeśli mamy świadomość, że miejsca i bohaterowie naprawdę istnieli, a wiele z opisanych zdarzeń też mogło mieć miejsce. Mimo że to powieść, można wiele dowiedzieć się o historii medycyny, zwłaszcza psychiatrii. Runa zachęca również do dalszych poszukiwań – jest na tyle intrygująca, że chce się wiedzieć więcej o tych lekarzach, o histeryczkach, o tym, jak to wszystko wyglądało naprawdę.
Jeśli chodzi o samą fabułę to pewnie znalazłabym rzeczy, do których można się przyczepić. Na samym początku książka wydawała mi się przegadana, co raz zauważałam jakieś niedociągnięcia, ale w jakiś magiczny sposób wszystkie malały, w miarę jak czytałam dalej. Kilka rozwiązań fabularnych też do końca mnie nie przekonało (młody student, który w ramach uzyskania tytuły doktora ma przeprowadzić pierwszą na świecie operację mózgu? A kto by mu na to pozwolił?), po zakończeniu lektury stwierdziłam, że nie wiem do końca, po co istnieją pewne wątki i postaci, jaka jest ich rola. Są rzeczy urwane, nie wyjaśnione, więc równie dobrze mogłoby ich nie być. Tytułowa Runa jest postacią tajemniczą, trochę poboczną, na tyle, że zastanawiałam się, czy nie byłby lepszy inny tytuł książki. Choć ostatecznie to ona jest siłą sprawczą wszystkich wydarzeń – niemą i pozornie niewidoczną, ale przez to jeszcze bardziej przerażającą. Główny bohater jest bezpłciowy, a najciekawszą postacią jest ktoś zupełnie inny. Opis na okładce jest za bardzo podrasowany, bo czytelnik może spodziewać się zupełnie innej książki niż dostanie w rzeczywistości.
Ale to wszystko szczegóły. Może powieść nie jest wybitnym arcydziełem, może ma niedociągnięcia, ale bardzo trudno się od niej oderwać. Zwłaszcza jeśli kogoś pociągają te same hasła, co mnie. Autorka miała świetny pomysł i dobrze go zrealizowała. Bardzo szanuję autorów, którzy wkładają dużo w pracy w przygotowanie tła wydarzeń i osadzanie wymyślonych zdarzeń w prawdziwej rzeczywistości. Wydaje mi się to dużo trudniejsze niż wymyślenie całego świata od podstaw – bo wszystko można sprawdzić (sama tak robiłam podczas lektury – sprawdzałam na przykład, czy dane postaci faktycznie mogły się spotkać).
Więc polecam. Bardzo! To powieść, którą przeczytacie z przyjemnością, a która zostawi w waszej głowie niepokojący odcisk. Jeśli tylko mogę Wam doradzić – czytajcie w wersji elektronicznej, jeśli macie taką możliwość. Wersja papierowa jest mniejsza niż standardowa książka, przez co i czcionka jest mniejsza, i marginesy. Co ostatecznie składa się na to, że technicznie źle się ją czyta.
♦
A jeśli zainteresował Wam ten temat to bardzo polecam lekturę reportażu Nellie Bly Ten days in a mad house
♦
Myślę, że ja też 😀