Rzadko pojawia się u mnie seria, o której piszę kilka tekstów. Jeśli chodzi o kryminalne książki jeszcze chyba taka się nie zdarzyła. To głównie dlatego, że najczęściej na dobre kryminalne seria trafiam wtedy, kiedy jest już kilka tomów i czytam je za jednym zamachem. Piszę o nich wtedy, a potem, w miarę wychodzenia kolejnych części, już nie. Nie lubię się powtarzać, więc siłą rzeczy ma to sens. Kilka razy jednak zrobiłam wyjątek – i dzisiaj będzie następny. O dwóch pierwszych tomach trylogii baskijskiej pisałam wcześniej, teraz przyszedł czas na podsumowanie. W zasadzie większość rzeczy, jakie chciałam powiedzieć jest w tekście pierwszym, więc koniecznie do niego zajrzyjcie!
Czy Urturi zakończyła trylogię godnie? Moim zdaniem tak, choć oczywiście autorka nie uniknęła pewnych schematów i pułapek, jakie zastawia seria kryminalna. Główny bohater, którego poznajemy w pierwszej części jest w jakimś stopniu zupełnie kimś innym w części ostatniej. Poniekąd jest to zrozumiałe, przeszedł bardzo dużo, a my, jako czytelnicy, jesteśmy w stanie zrozumieć jego przemianę. Może nawet podchodzić do niej emocjonalnie – kibicować mu albo się na niego denerwować. Na pewno jednak Kraken nie zostawi nikogo obojętnym – a to, jak ktoś mi kiedyś powiedział, jest cecha dobrych książek. Bo bohatera nie trzeba lubić, ma on wzbudzać emocje, nieważne czy pozytywne czy negatywne.
Trylogia baskijska to zdecydowanie nie książki dla każdego. I nie mam zupełnie na myśli, że są jakieś wyjątkowe, albo że ktoś jest za głupi na ich odbiór. Ale są bardzo charakterystyczne – i tak jak są ludzie, którzy nie cierpią francuskich filmów, a proza oniryczna wywołuje u nich okrzyk jednocześnie lęku i rozpaczy (to ja), są też ci, którym najzwyczajniej w świecie klimat baskijski nie będzie pasował. To kryminały zupełnie inne od tych, do jakich przyzwyczaiła nas Skandynawia czy Stany Zjednoczone. Jest zbrodnia, owszem, są policjanci i detektywi, jest śledztwo. Ale jest również północna Hiszpania, Kraj Basków, jego kultura i tradycje. Autorka pochodzi z Vittorii i nie ukrywa, że swoimi książkami chciała rozpropagować kulturę swojego regionu. Moim zdaniem udało jej się to znakomicie, bo przed lekturą tych książek nie miałam zielonego pojęcia o Kraju Basków. A ja osobiście uwielbiam kryminały, które są nie tylko przyjemnym spędzeniem czasu, a dodatkowo uczą i pokazują coś nowego czytelnikowi. Bardzo też szanuję autorów, którzy potrafią skonstruować ciekawą zagadkę kryminalną, a do niej umiejętnie wpleść elementy kultury czy historii.
Władcy czasu z całej trójki ten element mają najbardziej rozwinięty i przez to są najtrudniejsze w odbiorze. Tak jak poprzednie części nie każdego zachwycą (tempo wydarzeń zdecydowanie jest wolniejsze, bohaterowie są bardzo prawdziwi i ludzcy, co wbrew pozorom nie wszystkim będzie pasowało) tak trzecia ma na to jeszcze mniejsze szanse. Tutaj główną rolę w zagadce odgrywa historia. Narracja podzielona jest na dwa plany czasowe – poznajemy dalsze losy Krakena w 2019 roku oraz przenosimy się do Vitorii roku 1192. Ruch bardzo ryzykowny ze strony autorki, ale jak sami się przekonacie – bardzo skuteczny i efektowny. Splątana historia rodów zamyka pięknie całą trylogię, a czytelnika zostawia w pełni usatysfakcjonowanego.
Lubię książki, po których mam myśl, że w sumie przeczytałabym więcej. Może niekoniecznie o Krakenie, do którego mam kilka uwag, ale takich rozgrywających się w Kraju Basków – czemu nie! Jeśli macie ochotę na coś świeżego w kryminale, lubicie historię, Hiszpanię i książki w których zagadka kryminalna nie jest na pierwszym planie – zakochacie się w tej serii!
6 marca na Netflixie pojawi się serial na podstawie Ciszy Białego Miasta – oglądamy wspólnie?
♦