Marta Abramowicz to reporterka, badaczka społeczna, działaczka na rzecz praw człowieka. W swoim pierwszym reportażu podjęła się bardzo trudnego, a okazało się, że wręcz niemożliwego zadania opisania środowiska byłych zakonnic. Bo że zakonnice występują z zakonów, że odchodzą, to wiemy. Ale zazwyczaj, jeśli dowiadujemy się o takiej historii, wiążemy ją z jakimś księdzem, bo przecież jeśli opuszczać zakon, to dla faceta. To bardzo krzywdzące i stereotypowe myślenie, ale tego dowiemy się po lekturze Zakonnice odchodzą po cichu.
Chciałabym napisać, że to lektura wstrząsająca. Ale trochę się waham, bo nie chcę Wam sugerować, że książka jest kontrowersyjna. Bo nie jest. To nie jest nagonka na kościół, na zakony jako instytucje, na Boga czy na sam fakt powołania. Nie. To bezstronna opowieść o tym, jak jest, a jak mogłoby być. W zasadzie jak być powinno. Owszem, autorka pisze o męskim kościele, który decyduje w sprawach kobiet, ale pisze równocześnie o soborach, które średniowieczne zasady funkcjonowania zakonów zniosły. W Polsce zostało po staremu nie dlatego, że kościół czy jakiś biskup tak chcą – zostało, bo Matki Przełożone, Mistrzynie, zakonnice nie chciały zmian.
Marta Abramowicz z dużym wyczuciem opowiedziała nam historie trzynastu byłych zakonnic. Poznajemy różne osoby – różne wiekiem, wrażliwością, wykształceniem i podejściem do swojej wiary i życia. Dowiadujemy się jakie były powody ich odejścia. Dzięki temu możemy zajrzeć do zazwyczaj zamkniętych murów zakonów. To, co tam widzimy, jest najczęściej przerażające dla zwykłego człowieka. Ale nie tylko – autorka rozmawia z zakonnikami, księżmi, dla których sytuacje w polskich zakonach również nie są normalne.
Co gorsza, siostry nie mają ani formacji intelektualnej ani duchowo-moralnej. To jest fundamentalny problem: czysto pobożnościowa formacja. A to zabójcze. Sami głęboko pobożni zabili Jezusa, przekonani, że słusznie skazują bluźniercę. W zakonach męskich formacja intelektualna jest bardzo ważna, zarówno nauka doktryny, jak i teologii moralnej. Już od Soboru Trydenckiego, czyli od XVI wieku, wszystkie zakony męskie musiały mieć seminaria. Ja siostrom do pięt nie dorastam w litaniach, różańcach, medytacjach. Ale wiara to coś więcej. Głęboki kontakt z Panem Bogiem. Używanie rozumu. Bez niego mamy naiwność albo fanatyzm
Sobór Watykański II bardzo głęboko zreformował życie zakonne, ale w Polsce tylko męskie. W zakonach żeńskich zatrzymał się czas. Te same zgromadzenia, które funkcjonują za granicą, potrafią mieć inne zasady funkcjonowania – nie noszą habitów, najzdolniejsze siostry wysyłane są na studia, uczą się, piszą artykuły, książki, udzielają się społecznie itd. Swoim życiem świadczą o swoim powołaniu i miłości do Boga. W Polsce (choć pewnie nie wszędzie) sytuacja wygląda zupełnie inaczej i nie wiem, czy warto w ogóle w to mieszać Boga. Bo z Bogiem to nie ma nic wspólnego, rządzi wszystkim zwykły, ludzki charakter, ze wszystkimi najgorszymi cechami, jakie jesteśmy sobie wyobrazić.
Nowicjat: strach, samotność, pustynia. Znów płakałam wbrew posłuszeństwu. Klęska – żyję w wiecznym strachu. Rozmawiałam z Mistrzynią. Powiedziałam jej, że nie czuję się tu kochana, nikt na mnie nie czeka, nie ufa, nie pokłada nadziei we mnie. Oszukano mnie. To sekta: rozbudowany aparat powołaniowy, a potem nic już nikogo nie obchodzisz. Służ, kochaj, pracuj, bądź wydajna
Porównanie zakonu do sekty? Co za herezja! Ale gwarantuję Wam, że po przeczytaniu kilku fragmentów o tym, jak w zakonach traktuje się drugiego człowieka, siostrę (!), słowo sekta przyjdzie Wam do głowy nie raz. Reportaż Marty Abramowicz długo zostaje w głowie. Mi szczególnie jest szkoda tych dziewczyn, które do zakonu idą naprawdę z powołania, z chęci, z potrzeby czynienia dobra. A okazuje się, że to jedyne miejsce i jedyna ścieżka, gdzie tej potrzeby nie będą mogły realizować. Zadziwiona jestem sztywnością, zapatrzeniem w średniowieczne zasady i tym, że na ich straży stoją same kobiety. Męski kościół dał im narzędzia do tego, żeby poprawić funkcjonowanie, unowocześnić się, poprawić swój byt, cały czas się szkolić i stawać się lepszymi, a przez to lepiej służyć. Polskie zakonnice zamknęły się na to, potraktowały jako zamach na tradycję i tak zostało do dziś. Szkoda, bo szkodzi to wizerunkowi kościoła i samych zakonów, a do tego jest zupełnie niezrozumiałe. Bo dzisiaj ma to same negatywne aspekty, niczemu nie służy, chyba że zaspokajaniu najniższych ludzkich potrzeb gnębienia kogoś i robienia komuś na złość.
Wydawałoby się, że osoby w habicie są z urzędu osobami dobrymi. Okazuje się, że najczęściej dobro można spotkać bardzo daleko od zakonu. A jeśli już pojawia się taka osoba w zakonie, szybko zostaje z niego wyrzucona, jako ta nieprzystająca i stwarzająca problemy. Kościół powinien być żywą wiarą w Boga, a nie skostniałą instytucją ze średniowiecznymi zasadami. Polskie zakonnice postawiły jednak na instytucję, a te, które się nie zgadzały, musiały odejść.
Opowieść jest dramatyczna w wymiarze ludzkim. Przeczytacie tu o tylu sposobach upodlenia i wykończenia drugiego człowieka, że okaże się to aż trudne do uwierzenia. Pytanie o pozwolenie na kupno podpasek, brak dostępu do telefonu i komputera, zakaz czytania książek i gazet, malowanie pomieszczeń gospodarczych za karę, zakaz pomocy bezdomnym, brak czasu na opiekę nad chorymi, donoszenie, próby absolutnego kontrolowania – to bardzo nieliczne przykłady na to, co znajdziemy w środku. To, jak traktuje się tam siostry jest nie do ogarnięcia. Inaczej – to jak siostry traktują się nawzajem jest nie do ogarnięcia! Mam nadzieję, że któreś pokolenie będzie miało na tyle dużo siły, że przełamie stare zasady. Francis Kilvert, pastor, który zasłynął swoim dziennikiem z lat 1870-1879, pisał w nim:
osobliwy jest – w obecnej epoce dziejów świata, w drugiej połowie dziewiętnastego stulecia – widok zakonników z powagą noszących takie stroje [habity] przy pracy w pełnym słońcu. Nie sposób było oprzeć się myśli, że bardziej rozsądne i w sumie bardziej pobożne były ubrania i praca mularzy oraz żywej dziewki robiącej pranie przed plebanią, żyjących w zgodzie z naturą i biorących na siebie przypadające im w udziale trudy, troski i radości świata, niźli ponure i nienaturalne życie mnichów, powracających do błędów średniowiecza i zamykających się na świat, by się za niego modlić
Marta Abramowicz rozjaśniła trochę temat, którym do tej pory w zasadzie nikt się nie interesował i nikt go nie badał. Cieszę się, że nie poprzestała na przedstawieniu powodów odejścia z zakonu, ale opowiedziała nam również, jak potoczyły się dalej losy bohaterek. Pytała zakonników, księży, próbowała rozmawiać z Matkami Przełożonymi, z zakonnicami, nie tylko polskimi. Zakonnice odchodzą po cichu odbieram jako bardzo dobry, spójny reportaż, który daje czytelnikowi wiedzę o zakonach, ich historii i decydujących momentach, które miały wpływ na charakter ich istnienia. Pokazuje również polskie zakony współcześnie, ale to, co rzuca się najbardziej w oczy to to, że w tych zakonach jest owszem, modlitwa, ale sprowadzona tylko do fizycznej czynności. Boga i dobra trzeba szukać gdzie indziej.
Takie książki są bardzo potrzebne. Nam, zwykłym czytelnikom otwierają oczy, uczą i uwrażliwiają. Być może w dłuższej perspektywie wpłyną na coś lub na kogoś. Bardzo dziękuję autorce, że zawzięcie tropiła byłe zakonnice. A bohaterkom reportażu należą się osobne podziękowania – zwłaszcza za odwagę życia po swojemu i tak naprawdę – i mówienia o tym. Warto, warto przeczytać!
♦
Dla porównania:
◊ Książkowy Stan Umysłu o Zakonnice odchodzą po cichu…
♦
Przyznaję, że książka robi ogromne wrażenie, jak już Ci wspominałam, jestem w stanie uznać ją za jedną z ważniejszych pozycji jakie udało mi się w życiu przeczytać. Nie jestem osobą, którą łatwo poruszyć, jednak czytając zakonnice miałam łzy w oczach. Nie uznałabym, że Abramowicz pozostała bezstronna, ale jestem wstanie przymknąć na to oko. Widzę, że mamy bardzo podobne odczucia względem tej publikacji.
Po napisaniu tekstu, poleciałam przeczytać Twoją opinię 🙂 Zgadzamy się 🙂 Ja bym bardzo chciała, żeby ta książka nie stała się pożywką dla antyklerykalnych środowisk. Bo w tych zakonach jest jak jest nie przez kościół (w innych krajach te same zakony mają normalne warunki), a przez ludzi. Nad tym się trzeba zastanowić. I chciałabym, żeby ta książka w takim kontekście została dostrzeżona 🙂
[…] Kilvert był bardzo dobrym i dokładnym obserwatorem. Miał również dar pisania i ubierania w słowa myśli i uczuć. Do tego dochodzi jeszcze świetne, trochę przekorne poczucie humoru, zdrowe podejście do życia, zapisywanie wielu rzeczy, czasami zupełnie z innej bajki. To wszystko kształtuje rzeczywisty obraz XIX-wiecznego, wiejskiego życia, ze wszystkimi szczegółami, z codziennością, którą tylko dzięki takiemu dziennikowi możemy podpatrzeć. Żaden podręcznik historii nam tego nie da. Kilvert poczynił wiele obserwacji, z którymi my dzisiaj mamy problem! Na przykład na samym początku pisze o kobiecie karmiącej dziecko piersią publicznie w pubie bez żadnego zdziwienia czy zgorszenia. Fragment, który wydał mi się znamienny po przeczytaniu książki Zakonnice odchodzą po cichu brzmiał: […]
[…] te jasne strony, jak i te ciemne. Tak jest z Celibatem, i tak było między innymi z książką Zakonnice odchodzą po cichu Marty […]