Kilka dniu temu pisałam Wam o książce Karoliny Bednarz Kwiaty w pudełku. Japonia oczami kobiet. Zrobiła na mnie duże wrażenie, zwłaszcza tym, jak bardzo zmieniła moje pojmowanie tego kraju. Dzisiaj zapraszam Was na rozmowę z autorką, której nie mogłam sobie odmówić. Kiedy książka budzi tyle emocji, trzeba sprawdzić, kto za nią stoi, prawda? 🙂
Na początek trudne pytanie – skąd się wzięła u Ciebie w życiu Japonia? 🙂
Pewnego dnia, jakoś na początku, zaszyłam się po szkole w księgarni. Sięgnęłam po najbardziej walącą różem po oczach okładkę – głównie dlatego, że różu nie cierpię. To było Norwegian Wood Haruki Murakamiego.
Przeczytałam pierwszy rozdział i stwierdziłam, że to dziwne, za dziwne. Ale tydzień później wróciłam i wyszłam z książką pod pachą. Co jakiś czas napotykałam zjawiska czy wyrażenia, których nie rozumiałam. Więc walczyłam z siostrą w kolejce do domowego komputera, żeby to sprawdzić w otchłaniach Internetu. I im więcej o Japonii czytałam, tym chciałam wiedzieć więcej… Kilka lat później wróciłam z pierwszej wizyty w Anglii z walizką książek i już nie było odwrotu.
Podróżujesz po Azji, ale w Japonii i Korei mieszkałaś dłużej, prawda? Pamiętasz swój pierwszy wyjazd?
Pierwszy raz w Japonii byłam dopiero po pierwszym roku japonistycznych studiów. Planowałam wyprawę solo po maturze, ale kiedy okazało się, że uczelnia wysyła nas wszystkich po pierwszym roku, to postanowiłam być cierpliwa – w dużej mierze ze względów finansowych. Mieliśmy lecieć do Japonii pod koniec marca. Ale 11. marca wszyscy przyszliśmy na wydział zdruzgotani i usłyszeliśmy, że nigdzie nie jedziemy, że nie wiadomo czy na miejscu jest bezpiecznie. Mimo to polecieliśmy kilka tygodni później do Osaki. Zamieszkałam u japońskiej rodziny i chodziłam na zajęcia z języka japońskiego na uniwersytecie.
Po trzech miesiącach lekcji, zadań domowych i obserwowania japońskiej codzienności, spakowałam torbę i pojechałam na Hokkaido. I zdałam sobie sprawę, że nic o tym kraju tak naprawdę nie wiem. Więc wracałam już co rok – a to na staż, a to znów na rok na uniwersytet, popracować w japońskim korpo, albo tylko po to, żeby leniwie popodróżować. A gdy zaczęłam pisać reportaże, starałam się być w Japonii co najmniej dwa razy w roku, żeby na spokojnie ją poznawać.
Jesteś po japonistyce, więc pierwszy kontakt z japońską kulturą pewnie nie był jakiś bardzo szokujący?
Pamiętam to moje zdziwienie, że japońska literatura jest taka… inna. Zwłaszcza w porównaniu do lektur, które musiałam czytać w szkole. Nie umiałam tego ubrać w słowa, ale nie mogłam przestać. Na szczęście u mnie w domu obowiązywała polityka – książki to zawsze dobra inwestycja. Więc ciągle zwoziłam do domu nowe książki.
Ale chyba największe zdziwienie wywołał we mnie widok zespołów z subkultury visual kei. Kiedy ktoś pokazał mi teledysk do Cage Dir en grey, byłam jednocześnie zszokowana, oburzona i obrzydzona. Ale dzień później ściągnęłam sobie tę piosenkę w formacie mp3 i słuchałam jej w kółko. Rok czy dwa później zaciągnęłam tatę na koncert w Berlinie. I przez wiele lat zagłębiałam się równolegle z literaturą w świat japońskiej muzyki – visual kei, tradycyjne ballady enka, folk z lat 70. – wszystko, co wywoływało we mnie w danym momencie najwięcej emocji.
Pamiętasz pierwszy raz, kiedy spotkałaś się w Japonii z czymś negatywnym – zjawiskiem, zwyczajem, sytuacją?
Kiedy mieszkałam na pierwszym roku studiów u japońskiej rodziny, przez długi czas nie spotkałam taty rodziny. Widziałam go na zdjęciach, ale nie do końca rozumiałam, czemu nigdy go nie ma. Bałam się zapytać, a moja znajomość języka nie pozwalała na taktowne zagajenie rozmowy.
Ze dwa tygodnie po przyjeździe, spotkałam w środku nocy w drodze do toalety nieznajomego mężczyznę. Pierwszym odruchem była panika. Ale okazało się, że to właśnie tata – który był dyrektorem w dużej firmie, więc jechał do centrum miasta pierwszym pociągiem i wracał jednym z ostatnich. Wstawałam już dawno po jego wyjeździe i szłam spać, kiedy on jeszcze wracał do domu…
Twoja książka jest właściwie złożona ze smutnych tekstów pokazujących negatywne oblicze Japonii. Dlaczego poszłaś w tę stronę?
Kiedy rozmawiałam z Japończykami i Japonkami, z reguły wyłaniał się z rozmowy negatywny obraz tego kraju. Mówili dużo o problemach: ze znalezieniem dobrej pracy, z malejącymi zarobkami, z oczekiwaniami społecznymi, i tak dalej. I czułam, że mimo studiów na świetnej uczelni, nic o takiej Japonii nie wiem. Ale kiedykolwiek rozmawiałam o Japonii z kimś, kto nigdy tam nie mieszkał, słyszałam same superlatywy. Kiedy otwierałam polskie portale, znajdowałam głównie artykuły o tym, jaka to Japonia jest dziwna albo wspaniała. Z jednej strony: kwitnące wiśnie, gejsze, samuraje, zielona herbata, a z drugiej – automaty z używanymi majtkami, “Japończycy nie uprawiają seksu”, itd.
I zaczęłam się zastanawiać – jak to jest tak naprawdę? O jakich problemach mało wiemy?
Na początku rozmawiałam głównie z mieszkankami Tokio. Opowiadały mi o dyskryminacji na rynku pracy czy o presji ze strony swojej rodziny, ale szybko zdałam sobie sprawę, że to i tak perspektywa bardzo wąskiej grupy społecznej. A jak żyje się w Japonii bezdomnym kobietom? Gdy próbowałam się dowiedzieć czegoś z książek czy artykułów, czytałam, że w Japonii (ponoć) nie ma kobiet bez domów. Kilka tygodni później rozmawiałam z kilkoma w tokijskim parku Yoyogi.
Bardzo łatwo jest znaleźć książki o tym, jaka Japonia jest wyjątkowa. Ja chciałam jednak przedstawić tę drugą stronę. Problemy, z którymi zderza się każde społeczeństwo, nawet jeśli wolelibyśmy wierzyć, że gdzieś tam istnieje kraj, którego to nie dotyczy.
Nie bałaś się, że ludzie po lekturze Twojej książki pomyślą “jaka ta Japonia beznadziejna i okropna”?
Nie. Bo wiedziałam, że i tak część ludzi tak pomyśli, więc nie musiałam się tego bać. Stereotypy na temat Japonii są tak silne, że niektóre osoby bez względu na wszystko, nigdy nie będą chciały usłyszeć o tej mroczniejszej stronie. Kiedy myślimy o Japonii, w naszej głowie pojawiają się od razu liczne obrazy: Japończycy, którzy stoją grzecznie w kolejce po tsunami, automatyczne toalety, sterylnie czyste dworce, piękne kimona, i tak dalej. I bardzo trudno przebić się przez ten PR, żeby zobaczyć, że Japonia nie jest krajem mlekiem i miodem płynącym.
Im dłużej pracowałam nad książką, tym bardziej zdawałam sobie sprawę, że wbrew pozorom, nie jesteśmy wcale tacy różni. Że wiele z tych problemów istnieje na całym świecie. Na przykład przemoc domowa – chciałam dowiedzieć się, jak wygląda to w Japonii, bo nigdy się o tym nie uczyłam. W naszych głowach mocno zakorzenił się obraz grzecznej Japonki i honorowego Japończyka, dlatego nie chcemy uwierzyć, że na co dzień doświadczają rzeczy, które nie są aż tak inne od tego, co widzimy w Polsce.
Każdy kraj ma swoje problemy – polityczne, ekonomiczne, społeczne. Ja chciałam do prawie w całości pozytywnej rozmowy na temat Japonii wrzucić łyżkę dziegciu. Pokazać, że kobiety, którymi się często z drugiego końca świata zachwycamy, na co dzień zmagają się z problemami, jak każdy, a nie spacerują wśród kwiatów wiśni w pięknych kimonach.
Dyskryminacja kobiet na rynku pracy, zwłaszcza po porodzie dziecka; presja rodziny, żeby wziąć ślub; przemoc seksualna; dyskryminacja związków jednopłciowych – to przecież problemy, z którymi zmagamy się też w Polsce!
Denerwuje Cię, kiedy spotykasz się ze stereotypami o Japonii? Próbujesz tłumaczyć, czy raczej machasz ręką? Bo w Europie tych stereotypów chyba jest sporo, prawda?
Tłumaczę – często w kółko to samo. Ta książka też jest próbą wytłumaczenia wielu z nich.
Rok temu w Muzeum Narodowym Krakowie prowadziłam prelekcję przy okazji wystawy japońskich drzeworytów ukiyo-e. Na początku zapytałam publiczność, jakie w ich wyobrażeniu są Japonki. Piszczą, robią herbatę, są uległe – z wypowiedzi wszystkich wyłaniał się obraz słabej kruchej i biernej istoty. Wszystkie kobiety, z którymi rozmawiałam, były jednak niezwykle silne. Nie dość, że buntują się przeciwko normom społecznym, to znajdują w sobie jeszcze siłę, żeby o tym mówić. Dla mnie były i są inspiracją.
Od razu miałaś pomysł na książkę, że to kobiety będą twoimi przewodniczkami i motywem, który będzie łączył kolejne teksty?
Zawsze marzyłam o napisaniu książki, ale nie miałam w głowie konkretnego pomysłu. Przez przypadek spotkałam się na rozmowę z kilkoma kobietami, do których kontakt dała mi moja przyjaciółka. “Idź, pogadaj. Poćwiczysz japoński i dowiesz się czegoś ciekawego”. Traktowałam to jako naukę. Szłam na rozmowę i mówiłam – chcę się dowiedzieć, jak się mieszka w Japonii. Przy drugiej rozmowie miałam już ze sobą notes.
Szybko okazało się, że mam więcej propozycji rozmów niż sił przerobowych. Moje rozmówczynie zabierały mnie ze sobą na spotkania ze swoimi koleżankami, podawały dalej numery telefonów czy maile do przyjaciółek. Dzieliły się kontaktami do osób, które znały w organizacjach pozarządowych czy redakcjach gazet…
Twoje reportaże są poprzedzone dużym researchem, widać to w samych tekstach, no i bibliografii na końcu książki. Jak wyglądała praca nad książką? Niektóre teksty były już opublikowane wcześniej, ale niektóre powstawały specjalnie dla książki?
Zdecydowana większość tekstów powstała specjalnie dla książki. Kilka tekstów faktycznie znalazło się wcześniej np. na łamach “Dużego Formatu”. W momencie podpisania umowy, miałam notatki do kilku rozdziałów, pomysły na problemy, które chciałabym poruszyć… i wielką dziurę w głowie, jak to wszystko razem “uszyć”.
Jak wyglądało zatem to “szycie”?
Praca nad książką szła dwutorowo. Po pierwsze – zbieranie materiału na miejscu, w ciągu dwóch lat byłam w Japonii 5-6 razy, za każdym razem co najmniej po parę tygodni. Miałam bardzo napięty plan. Gdy leciałam do Japonii, wydawało mi się, że mam taki pusty kalendarz, ale nie wiadomo kiedy, zapełniał się tak, że wracałam czasami po kilkunastu godzinach rozmów do hotelu, spałam kilkanaście godzin, żeby potem spisać swoje przemyślenia i gnać dalej.
Po każdym wyjeździe przychodziła kolej na etap “domowy”. Na spokojnie tworzyłam szkielety rozdziałów na podstawie swoich notatek, spisywałam dokładne wypowiedzi bohaterek, sprawdzałam pojęcia, które rzucały podczas rozmów, a których nie znałam dobrze.
Ciągle dokupowałam nowe książki o Japonii, niestety biblioteki w Warszawie są pod tym względem bardzo ubogie. Odkopałam sobie notatki ze studiów, wygrzebałam z zakurzonych skoroszytów kserówki. Zaczytywałam się biografiami inspirujących feministek, czytałam raporty rządowe, zapisywałam kolejne notesy. Czasami nie wychodziłam z domu przez całe dnie.
Czy podczas przygotowywania się do pisania książki dowiedziałaś się czegoś nowego? Czegoś co Cię zaskoczyło, zdziwiło, oburzyło?
Gdy zasiadałam do pisania książki, wydawało mi się, że przecież już tyle wiem. Okazało się jednak, że co chwilę dowiadywałam się o nowych wątkach, o których nie miałam pojęcia, mimo że o Japonii uczę się i czytam regularnie od siedmiu lat.
Wiem, że to trudne, ale czy mogłabyś w kilka słowach opowiedzieć o literaturze japońskiej, może chociaż tylko współczesnej – jeśli ktoś chciałby się z nią poznać, po co powinien sięgnąć, co przeczytać?
Bardzo trudno opisać w kilku słowach literaturę japońską 🙂 Ja jestem fanką głównie literatury współczesnej, zwłaszcza z dwudziestego wieku. Fascynuje mnie uczucie beznadziei, które rysuje w swoich powieściach Osamu Dazai czy Mishima Yukio, ciągle wracam do ich twórczości. Na studiach zafascynowałam się twórczością japońskich pisarek i czytałam ich dzieła namiętnie, pracując nad książką: Akiko Yosano, Taiko Hirabayashi, Raichō Hiratsuka czy Fumiko Enchi to tylko niektóre z nich.
Coraz częściej dostaję pytania na ten temat, dlatego pół roku temu założyłam Tajfunowy Klub Książkowy – miejsce do dyskusji na temat japońskiej literatury pięknej. Co dwa miesiące wybieramy nową lekturę. Za nami Dazai, Mishima i Akutagawa, a teraz czytamy “Onnazakę” Fumiko Enchi, które świetnie uzupełnia to wszystko, o czym piszę w pierwszym i ostatnim rozdziale książki.
A co Ty czytasz?
Od zawsze czytam dużo, bardzo różnej literatury. Pomijając książki specjalistyczne o japońskim społeczeństwie, ekonomii czy polityce, staram się regularnie czytać dzieła japońskiej literatury pięknej, głównie w tłumaczeniu na angielski. Moje ostatnie odkrycie to “The territory of light” Yūko Tsushimy (córki Dazaia Osamu), która w melancholijny sposób opisuje zmagania samotnej matki. To właśnie ta melancholia, liryczne opisywanie mroku sprawia, że ciągle do japońskiej literatury wracam. I choć są to z reguły książki smutne, czasami wręcz przygnębiające, pokazują jakieś oblicze Japonii, którego nie można zignorować. I chyba tak samo podchodziłam do pisania swojej książki. Może to wszystko, o czym pisze, boli, ale nie możemy zamykać oczu i udawać, że tego nie ma.
Mnie też Japonia kojarzy się raczej z rajem, dlatego z wielkim zainteresowaniem przeczytałam wywiad. Musze wpisać sobie ten reportaż na listę “do przeczytania” 🙂
Cieszę się 🙂 Koniecznie – to jedna z tych książek, które mają naprawdę dużą wartość poznawczą!