„Klatki” to prawdziwa chimera, zbudowana z filozofujących czarnych kotów, pokrętnych historii, śpiewających kamieni, samotności i deszczu, czarnych i prostych płócien, nut i dziurek od klucza, wzburzonych fanatyków literatury, paranoi i bólu, irytująco spokojnych snów, coraz mroczniejszych filozofów, przemijających nadziei, mądrych baśni, niekończących się korytarz i schodów, ludzi ze złymi psami i w melonikach oraz rozlicznych metafor, nakładanych gęstymi warstwami
Terry Gilliam, Wstęp, tłumaczenie Marceli Szpak
Klatki Dave’a McKeana zachwyciły mnie – najpierw wizualnie, a potem samą historią. W przeciwieństwie do trzech poprzednich komiksów, o których opowiadałam Wam w ramach Tygodnia z komiksem Timof Comics (Księżycowi marzyciele, Lżejsza od swojego cienia, Fun Home), ten nie jest oparty na prawdziwych czy historycznych wydarzeniach, nie jest wspomnieniem i opowieścią o przeszłości. To całkowity wytwór wyobraźni autora, ale za to jaki!
Gdybym miała opisać w jednym zdaniu, o czym Klatki są, napisałabym: Leo Sabarsky, malarz szukający natchnienia wynajmuje mieszkanie w kamienicy Meru House, mając nadzieję, że zmiana otoczenia odblokuje jego artystyczny zastój. Bo tak też rzeczywiście jest, ale to tylko krótki wstęp do tego, co będzie działo się dalej. Pretekst, by wciągnąć czytelnika w sprytnie skonstruowany mikroświat – niepokojący, bo dziwny, ale też bardzo podobny do naszej rzeczywistości. Leo spotyka innych mieszkańców kamienicy – sławnego pisarza, który wydał tylko jedną genialną powieść dawno temu, kobietę z obsesją na punkcie gołębi, inną, która czeka na powrót męża już pięć lat, muzyka, potrafiącego wydobyć dźwięki nawet z kamieni, niemego właściciela galerii, który komunikuje się z otoczeniem karteczkami i kilku innych, którzy doskonale niszczą zwykłość przedstawionego świata. Ich relacje ograniczone są na przestrzeni kamienicy, jej pomieszczeń i korytarzy oraz pobliskiego baru i kilku ulic. Spotykają się, rozmawiają, a z ich dziwności wynika wiele zabawnych pomyłek i sytuacji. Wszystko jest nietypowe i niekonwencjonalne, ale czytelnik cały czas czuje, że jest coś jeszcze… Może to niektóre zwroty i zdania to sugerują? Może czarny kot, który nie jest takim zwykłym kotem? Sceny przyszłości w oknach kamienicy? A może jej rusztowanie, które w nocy zamienia się w szkielet dziwnej postaci? W Meru House zwykłe spotyka niezwykłe, ludzkie dramaty przeplatają się wzajemnie, a jednocześnie stanowią tło dla większej historii. Kamienica Meru House to miejsce, które wciąga, w którym zostaniecie i do którego będziecie wracać nie jeden raz.
Wszyscy jesteśmy ptakami zamkniętymi w ładnej klatce. Czasem przeskakujemy do odrobinę większej, ale nigdy nie mamy odwagi by całkiem wyrwać się z niewoli.
Opowiedziane historie, ludzie i ich losy są bardzo wartościowe, a Dave McKean zrobił to po mistrzowsku. Odpowiednia narracja, humor we właściwych momentach, oszczędność słów i dokładna ekspresja mimiki w innych – to wszystko spowoduje, że poczujecie się mieszkańcami kamienicy i sąsiadami tych wszystkich postaci. Samo to już by wystarczyło, żeby uznać tę książkę za udaną. Ale są jeszcze dwie rzeczy, które dodają kolejnych warstw Klatkom i powodują, że spokojnie można je obwołać doskonałymi czy genialnymi. Po pierwsze to forma – większość kadrów to rysunek, ale w zależności od opowieści, bohatera, sytuacji czy emocji, którą autor chce pokazać lub wydobyć z czytelnika, technika się zmienia. Różne techniki rysunku, zdjęcia, kolaże, niektóre kadry narysowane kilkoma kreskami i proste, inne z kolei oszałamiające szczegółem, namalowane z rozmachem. Zmiana formy zmienia również tempo czytania i poznawania świata, a to z kolei powoduje, że czytelnik nie ma nawet szans na znudzenie się. Przez całą, ponad 500 stronicą historię, z niepokojem (i z ciekawością) przewracamy kolejne kartki.
Druga rzecz jest sprawą najważniejszą i to może od niej powinnam w ogóle zacząć. Początkowe kartki Klatek to opowieść, która ustawia dla mnie lekturę całego komiksu. Znajdziemy na nich historię stworzenia – człowieka, świata i samego Boga. Te krótkie scenki robią olbrzymie wrażenie – zwłaszcza ich zakończenie. Losy świata i ludzkości zamknięte w kilkudziesięciu zdaniach, tak trafnie sformułowanych, że zachwycają. Po przeczytaniu tych pierwszych stron musiałam zrobić sobie przerwę, bo jakaś nieokreślona myśl pojawiła mi się w głowie i musiałam ją zlokalizować. Do tej pory pozostaję pod olbrzymim wrażeniem tych słów – tak bardzo podoba mi się ta wersja wydarzeń! Chciałabym Wam w tym momencie napisać, co sprawiło, że to będzie jeden z moich ulubionych fragmentów literatury w ogóle, ale nie mogę. Musicie odkryć to sami i zaskoczyć się tak jak ja.
Klatki trzeba czytać powoli i z przerwami, delektując się światem i poznając stopniowo bohaterów. To także lektura wielokrotna, bo przy kolejnych czytaniach odkryjemy inne szczegóły, warstwy, powiązania, których nie zauważyliśmy przy pierwszej lekturze. To dzieło sztuki i piszę to z pełną świadomością. Perfekcyjne połączenie wizji świata, pomysłu, przedstawienia graficznego i słów. I jak rzadko kiedy po przeczytaniu książki, mam wrażenie, że czegoś nie dostrzegłam, że było tam coś jeszcze. Siedzą mi w głowie Klatki i z pewnością będę do nich wracać jeszcze nie raz.
♦
Z Twojego komiksowego tygodnia ta pozycja przyciąga mnie chyba najbardziej…