Było w nich coś, co w naszym świecie trzeba stwarzać, pewien rodzaj makijażu twardego charakteru, nieustępliwości. Wszystkie były naturalnie pogodne i w swej prostocie szczere. Prawdziwe! Z dystansem do świata i siebie samych. Typ człowieka, który nie musi nikomu nic udowadniać, nie musi się przechwalać, nadrabiać miną, słowem czy gestem.
Marek Tomalik gościł już na moim blogu i pewnie gościć będzie jeszcze nie raz. W końcu to pasjonat i znawca Australii (mapa z jego przebytymi ścieżkami po Australii naprawdę robi wrażenie!), a przecież znacie moje uczucia do tego kontynentu. Do tej pory mogliście przeczytać recenzję nowego wydania Australii. Gdzie kwiaty rodzą się z ognia oraz rozmowę z Markiem Tomalikiem, którą w dalszym ciągu serdecznie polecam. Najnowsza książka nie jest wprawdzie poświęcona w całości Australii, ale to nic. Bo okazuje się, że autor potrafi w taki sam fascynujący sposób pisać również o innych kontynentach.
Tym razem podróżnik skupia się na ludziach. Wyobrażam sobie, że po tylu latach podróżowania, przemierzania innych krajów, spotykania i poznawania innych kultur i przeróżnych ludzi, człowiek zamiast na miejscach, zaczyna skupiać się właśnie na ludziach. W którymś momencie rodzi się to poczucie, że to właśnie spotkani ludzie nadają często sens naszym podróżom. Mówi się, że podróże kształcą, ale tak naprawdę kształtują nas nie podróże same w sobie, ale napotkane osoby i relacje z nimi. I o tym pisze Marek Tomalik. O wyspie Lembata, nazywanej wyspą wielorybników i o współczesnych wielorybnikach; o spotkaniach z Aborygenami, nie zawsze miłych, przyjemnych i spełniających nasze wyobrażenia, jakie mamy w głowach; pokazuje nam świat Tuaregów, Lepczów, faraonów i hobbitów… Tak, tak, dobrze czytacie 🙂 Znajdzie się tu miejsce na muzykę, która jest również pewnego rodzaju podróżowaniem. Autor poleca oddać się lekturze przy dźwiękach zespołu Kronos Quartet i powiem, że to świetny pomysł. Pewnie nie każdemu przypadnie taka muzyka do gustu, ja się zakochałam i już wiem, co będzie rozbrzmiewało w moim mieszkaniu przez całą jesień i zimę.
Nie jest to jeden reportaż. To opowieści, które idealnie nadają się do snucia przy ognisku albo przed snem. Lubię styl pisania Tomalika – on cały czas opowiada, snuje swoje historie, poetycko i czasami na krawędzi między jawą a snem, przechodząc raz na jedną stronę, raz na drugą. Czasami zaciera tę granicę, pokazując, że to, co widzimy i to jak postrzegamy, zależy od nas samych. Całość U ludzi to fragmenty rzeczywistości, konkretne sytuacje wyłowione z przeszłości, przygody, które warto pamiętać, miejsca i ludzie, którzy swoim istnieniem tworzą w jakiś sposób samego podróżnika. Piękna jest ta różnorodność – czytając kolejne teksty można się zachwycić i zadziwić. A ja sobie pomyślałam, że jednak podróżować też trzeba umieć. Bo żeby dostrzec to wszystko, o czym Tomalik pisze, trzeba być bardzo otwartym człowiekiem, uważnym, a przy tym mądrym, żeby potrafić odnaleźć kontekst wielu sytuacji czy zachowań.
I choć ja bardziej lubię książki niż ludzi, to właśnie książki o ludziach bardzo mnie cieszą. Lubię, kiedy ktoś mi pokazuje tę niesamowitą różnorodność gatunku, a jednocześnie to uderzające podobieństwo. Są sprawy uniwersalne na tym świecie, zachowania, uczucia, które są dla każdego z nas takie same i tak samo ważne. A są też zachowania, rytuały, wierzenia, które są tak totalnie inne od siebie, że aż trudno uwierzyć, że możemy się tak różnić. Dla mnie zawsze największą wartością takich książek jest to, że poznaję świat, jakiego nie miałabym szansy poznać w żaden inny sposób. Uważam, że każdy kto podróżuje powinien ją przeczytać, nawet jeśli jeździ w całkiem inne rejony. Bo nie o miejsce tu chodzi przecież, tylko o ludzi – o tych, których spotykamy na swojej drodze. Marek Tomalik opowiedział nam o swoich drogach, a to może być doskonała inspiracja do rozpoczęcia własnej…
♦
♦
[…] 22.09 Recenzja książki w Bardziej Lubię Książki Niż Ludzi […]
[…] 22.09 Recenzja książki „u ludzi” w Bardziej Lubię Książki Niż Ludzi […]