Nie ma bezpośredniego zagrożenia życia. Panika jest niewskazana.
Za każdym razem kiedy siadam do pisania o górskiej książce zastanawiam się, dlaczego ja je tak bardzo lubię, a w ogóle nie ciągnie mnie do samej wspinaczki. Pewnie jakoś dałoby się to wytłumaczyć, w końcu lubię czytać o wielu rzeczach, a których nie chcę robić. W najbliższym czasie pojawią się trzy górskie książki na blogu – dzisiaj opowiem Wam o biografii Artura Hajzera, niedługo o książce Rafała Froni, a we wrześniu lekturą obowiązkową będzie książka o tytule, który wzbudzi wiele emocji, czyli Wszystko za K2. Na biografię Artura Hajzera czekałam bardzo od kiedy tylko dowiedziałam się, że będzie. Powiem szczerze, że miałam wielkie oczekiwania. A może inaczej – byłam pewna, że to będzie doskonała książka i nie dopuszczałam do siebie innej opcji. A to zawsze jest niebezpieczne, bo najczęściej wtedy człowiek się jedynie rozczaruje. Zapytacie skąd takie oczekiwania? Ano z powodu autora. Bartka Dobrocha mogliście spotkać już dwa razy u mnie na blogu – raz przy okazji recenzji Broad Peaku, a drugi raz przy okazji rozmowy o górach. Ta rozmowa jest jedną z rzeczy na blogu, z których jestem najbardziej dumna i które najbardziej lubię.
Czytając tę książkę cały czas myślałam o tym, że książki o polskiej wspinaczce powinien pisać tylko Bartek Dobroch. Oczywiście to niemożliwe i absolutnie nie ujmuję książkom napisanym przez innych autorów. Ale faktem jest, że czasami ktoś jest wybitnym wspinaczem, ale pisarzem już niekoniecznie, a Dobroch łączy w sobie trzy ważne rzeczy – umiejętność pisania, wiedzę oraz pasję i miłość do gór. Kiedy połączy się te elementy powstają książki, od których nie można się oderwać.
Biografia Artura Hajzera musiała być trudnym zadaniem. To ważna postać dla polskiego wspinania, człowiek legenda i autorytet, trudna postać do uchwycenia, pełna sprzeczności. W tej historii jest wiele wątków, które trzeba było złapać i spiąć w jedną, spójną historię. I jeszcze więcej rozmówców, bohaterów, osób, które trzeba było o coś zapytać, z którymi trzeba było porozmawiać. Utrzymanie równowagi tej opowieści było kluczem do sukcesu i to autor doskonale zrobił. Hajzer. Droga Słonia to prawdziwy (na tyle, na ile to możliwe) obraz osoby, która kochała góry, na stałe wpisała się w historię himalaizmu, ale która w dalszym ciągu pozostawała tylko człowiekiem – kimś kto miał wady, kogo można było nie lubić, kto popełniał błędy.
Większości laików którzy chłoną himalajskie opowieści, wydaje się że himalaizm jest czymś niezmiernie pasjonującym, co wiąże się z ciągłymi ekstatyczno-narkotycznymi doznaniami, wspinaniem się ku niebu po metafizycznej linie, nieustannym przekraczaniem barier i pokonywaniem strachu. Ale szczegółowe opisy działalności górskiej, raporty z niej, dzienniki wypraw tego nie pokazują. Są materiałem równie nieciekawym jak kronika kopalni, w której po dwóch miesiącach żmudnej pracy dokopano się do znacznych pokładów węgla albo do złotonośnej żyły. Monotonnym jak torowanie drogi w kopnym śniegu sięgającym po kolana. Składa się na nie codzienn a mantra podobnych działań i obowiązków grafik prac, kalendarz wyjść, zakładanie kolejnych obozów, naprzemienne marsze poszczególnych zespołów góra-dół, kaprysy pogody wymuszające zmiany planów, pośpieszne poranne śniadania, wieczorne gotowanie(….) Najciekawsze rzeczy przez większość czasu dzieją się gdzie indziej niż w ścianach. W bazie, w namiotach, w relacji między partnerami, a przede wszystkim w głowie, w zmaganiach himalaistów ze sobą nie zaś z górą.
Poza tym, że książka przybliża sylwetkę Artura Hajzera, ma jeszcze inne, bardzo istotne zalety. Przede wszystkim Bartek Dobroch sprzedaje nam w niej swoją ogromną wiedzę. Jest w tekście mnóstwo szczegółów, które początkowo mogą trochę przytłaczać, ale podczas lektury uświadamiasz sobie, że to z nich zbudowany jest bardzo dokładny obraz polskiego (i nie tylko) świata wspinaczki. Są elementy historii wspinania, światowego i polskiego, informacje o Tatrach, slang wspinaczy, jest mnóstwo nazwisk, których nie znałam, a które są legendami w towarzystwie górskim, drugie tyle tych najsłynniejszych wspinaczy, których zna każdy. Są wspomnienia z wypraw, ale przecież Artur Hajzer to również film górski, festiwale filmowe, Alpinus, Polski Himalaizm Zimowy. Są opowieści najbliższych, rodziny i przyjaciół, dla których Artur był ważną postacią na gruncie prywatnym i osobistym.
To wszystko jest na bardzo wysokim poziomie i w zasadzie wystarczy, żeby Drogę Słonia wymieniać wśród najlepszych książce o górach. Ale jest jedna rzecz, która tę książkę wyróżnia. Bartek Dobroch nie tylko pisał o Arturze Hajzerze – on poszedł jego śladami. Jeździł za nim, był w tych samych miejscach, wielokrotnie rozmawiał z tymi sami ludźmi. Teksty o Arturze Hajzerze, opowieść z przeszłości miesza się z opowieścią z teraźniejszości. Są fragmenty, gdzie autor pisze o sobie, swoich emocjach, odczuciach, wrażeniach i przygodach z podróży. Dzieli się z nami historią miejsc związanych ze wspinaczką, opowiada o Nepalu, o ludziach stamtąd. Rzuca cudowne anegdoty i przeróżne historie o tym, jak przeszłość jest w dalszym ciągu tam obecna (jest taka jedna historia, która pokazuje, że polscy wspinaczce są w Nepalu bardzo dobrze znani i pamiętani). Ta druga strona tekstu, to że autor pozwolił nam zajrzeć do swojej głowy, że pokazał nam jakim tropem podążał za swoim bohaterem, tak doskonale uzupełnia biograficzną narrację, że od teraz to będzie dla mnie obowiązkowy punkt dobrej biografii.
Artur Hajzer. Droga Słonia to wspaniała książka na wielu poziomach, merytorycznie i warsztatowo. Lektura obowiązkowa dla wszystkich wielbicieli górskiej literatury. Myślę też, że to będzie dobry wybór dla kogoś, kto dopiero zaczyna przygodę z takimi książkami. To książka wymagająca, bo złożona z wielkiej ilości informacji, bohaterów i wydarzeń. Wymusza to na czytelniku lekturę wolniejszą, bardziej uważną. Napisana przez kogoś, kto o górach wie prawie wszystko. Trzeba przeczytać.
♦
♦
Dobra, dobra… Ale skąd ten tytułowy “słoń”?
Nie pamiętam, czy pytałem już: próbowałaś może wspinaczki skałkowej?
Bo Słoń to ksywka Hajzera 😉 A na temat tego, skąd ksywka się wzięła, jest kilka teorii 🙂
Wspinaczki nie próbowałam żadnej. Ponieważ w życiu już nauczyłam się, żeby nigdy nie mówić nigdy, nie napiszę Ci, że pewnie nigdy jej nie spróbuję. Ale są na to raczej małe szanse, bo mnie to naprawdę nie pociąga w praktyce 😀