To, że uwielbiam czytać o górach pewnie wiecie. Na blogu znajdziecie mnóstwo górskich książek, choć ostatnio zupełnie przestałam je czytać. Może to przesyt tematem, może podobieństwo tych wszystkich książek wyprawowych do siebie. Zaczęłam wybierać takie górskie książki, które pokazują góry z innej strony. Opowieści o historii, o śmierci w górach, o lekarzach, o przyrodzie. Książki Beaty Sabały-Zielińskiej doskonale się w to wpisują – o górach, ale jednak niekoniecznie i nie tylko. Czytałam jej dwie poprzednie książki i obydwie były doskonałe! Jak wysoko sięga miłość to jedna z piękniejszych książek o wspinaczce, jaką czytałam. Topr. Żeby inni mogli przeżyć to z kolei książka, którą powinien przeczytać każdy, kto w góry się wybiera. Zachęcam Was do przeczytania tekstów o nich, a jeśli nie czytaliście książek – to warto zwrócić na nie uwagę.
Mam takie poczucie, że książki Beaty Sabały-Zielińskiej nie mogą być złe i byłam przekonana, że najnowsza Pięć Stawów też mnie zachwyci. Trochę to niebezpieczne podejście, bo powoduje oczekiwania, a wiadomo, że jak się ma oczekiwania, to pojawia się rozczarowanie. Ale nie tym razem – choć dwie poprzednie w dalszym ciągu pozostaną moimi ulubionymi, to Pięć Stawów sprawiło mi bardzo dużo czytelniczej przyjemności.
Bo wiecie, ja uwielbiam takie miejsca i takie historie. Autorka opisała w swojej książce historię Pięciu Stawów, najwyżej położonego schroniska w Polskich Tatrach, które od ponad 100 lat prowadzi jedna rodzina – ród Krzeptowskich. A stuletnia historia po prostu musi obfitować w niesamowicie ciekawe wydarzenia! I znajdziemy je tutaj, obok opowieści o codzienności, wspomnienia z przeszłości, opowieści o ludziach i zwierzętach. To książka bardzo ciepła, taka którą najlepiej czytałoby się przy kominku, z talerzem najlepszej szarlotki i z widokiem na piękne, zimowe góry. Moja lektura odbywała się w zupełnie innych warunkach – a i tak czułam się tak, jakbym w tych górach była. Przeczytamy o tym, jakie były początki schroniska i jak to się stało, że od tylu lat prowadzą je Krzeptowscy. Dowiemy się, jak wyglądało życie w schronisku podczas II wojny światowej, jak jego losy potoczyły się po wojnie i jak zmieniał się jego status. Czym różnią się turyści kiedyś a dzisiaj, poznamy najzabawniejsze anegdoty i takie historie, które pewnie nigdy nie miały wypłynąć. Ale autorka ma talent do rozmawiania z ludźmi – ta książka to wrażenie żywego spotkania z jej bohaterami.
Bo największą zaletą tej książki są ludzie. Wspaniałe historie ludzi, którzy pokochali nad życie to miejsce. Historie pracy na wakacje, po której następowało przysłowiowe rzucenie wszystkiego i wyjazd, tylko tym razem w Tatry, a nie w Bieszczady. Ile razy przyszło wam coś takiego do głowy? Lektura tej książki pokazuje, że to plan idealny, ale też nie pozostawia złudzeń – tak, praca w schronisku ma swoje wielkie plusy, ale ma też minusy i zdecydowanie do najłatwiejszych nie należy. Ja zawsze chciałam mieć takie swoje miejsce, najchętniej właśnie takie nie do końca dostępne dla wszystkich. Słynna Piątka przez długi czas była tylko dla tych najlepszych i najbardziej zdeterminowanych wspinaczy czy turystów – droga do niego nie jest łatwa, więc to stanowiło naturalną selekcję. I powodowało, że pobyt w schronisku pozostawał naprawdę niezapomniany – bo jak ktoś już tam dotarł, to znaczyło, że był w porządku.
Czytałam tę książkę z zachwytem. Jest napakowana historiami ciekawych ludzi, tu nawet pan złota rączka, schroniskowy pies, gotowanie obiadu czy dostarczenie zapasów są fascynujące. A to chyba najlepsza rekomendacja – kiedy czyjaś codzienność jest dla ciebie magiczna, warto o tym czytać. To miejsce z piękną historią, miejsce którego zazdroszczę pracownikom, bo takie miejsce też chciałabym znaleźć kiedyś dla siebie. To nie jest szybka lektura, polecam delektować się poszczególnymi historiami, poznawać powoli bohaterów i przeżywać z nimi ich opowieści. Wspaniale, że taka książka powstała!
♦