Mogę z czystym sumieniem napisać, że książki Hjortha i Rosenfeldta są jednymi z lepszych, jakie czytałam. Z premedytacją nie nazywam ich kryminałami, bo mam wrażenie, że to bardzo szufladkuje daną powieść. Owszem, seria z Sebastianem Bergmanem to czystej krwi kryminały, ale nie dlatego je uwielbiam. Choć sprawy kryminalne są niezwykle intrygujące, mam wrażenie, że są trochę pretekstem do pokazania relacji między pracownikami Krajowej Policji Kryminalnej. To ciekawy punkt wyjścia, który sprawia, że seria z Sebastianem Bergmanem jest wyjątkowa. Ale najpierw zapraszam Was serdecznie do rozmowy z Hjorthem i Rosenfeldtem, jaką udało mi się przeprowadzić w tamtym roku. Potem przeczytajcie kilka słów, jakie napisałam po przeczytaniu trzech części, gdzie bardziej dokładnie omawiam bohaterów. I dopiero czytajcie to, co poniżej.

Zazwyczaj staram się czytać serie po kolei. Mam wrażenie, że tylko wtedy ma to sens. Poznajemy bohaterów na początku ich drogi i razem z nimi nią kroczymy., obserwujemy ich rozwój, poznajemy motywacje, zaprzyjaźniamy się albo wręcz przeciwnie. Czasami zdarzało mi się czytać nie po kolei, ale najczęściej było to spowodowane tym, że polski wydawca zaczynał wydawać od największego hitu, a to, że to piąta powieść w serii nie miało znaczenia. Tak było na przykład z Horstem, którego kryminały wspominam miło, ale więzi z głównym bohaterem nie zbudowałam. Natomiast seria stworzona przez Hjortha i Rosenfeldta jest absolutnie fenomenalna, bo ją TRZEBA czytać po kolei! Nie wyobrażam sobie, żeby zacząć od najnowszej (ale piątej) części opowieści o Krajowej Policji Kryminalnej. Oczywiście można, ale odradzam, bo umknie Wam to, co w tych książkach jest najlepsze!
Jeśli mimo to czytacie ją jako pierwszą, też będziecie się świetnie bawić. Autorzy zadbali o to, aby na kilku pierwszych stronach (i potem w tekście wtrąceniami) przedstawić pokrótce kto kim jest, jakie są zależności między naszymi bohaterami i co wydarzyło się wcześniej. Jest to wystarczające, by połapać się w akcji, ale wierzcie mi, wiedza, jaką posiada się po przeczytaniu poprzednich części jest niezastąpiona. Sama zagadka kryminalna jest bardzo ciekawa, dobrze skonstruowana, trzymająca w napięciu do końca. Podoba mi się rozdzielenie tekstu na perspektywę policjantów i perspektywę mordercy. Czyta się to płynnie i lekko, strony same się przewracają, nie ma miejsca, w którym można by się oderwać i odłożyć lekturę na później. Po prostu trzeba czytać dalej, do samego końca, który Was zniszczy.
No właśnie. Hjorth i Rosenfeldt są absolutnymi mistrzami budowania akcji i zakończeń. I o ile Oblany test ma rację bytu jako samodzielna książka, jako część serii robi się po prostu zachwycający. Przez cztery poprzednie części autorzy zdążyli nas przyzwyczaić do nagłych zwrotów akcji, zaskakujących wydarzeń czy dziwnych decyzji bohaterów. Podejrzewam, że na sposób konstruowania przez nich fabuły ma duży wpływ to, że pracują w telewizji i że obydwaj są scenarzystami. Bo te książki czyta się tak, jak się ogląda najlepsze seriale – z zapartym tchem i zaczynając natychmiast kolejny odcinek, zanim jeszcze skończą się napisy końcowe poprzedniego. Ktoś mógłby się przyczepić, że niektóre relacje są naciągane, że w trakcie kolejnych części za dużo pojawia się komplikacji czy zbiegów okoliczności, za dużo spotyka tych naszych bohaterów (bo przecież musi być jakiś limit nieszczęść przypadający na jedną osobę?) Można by tak napisać, ale autorzy skonstruowali tak dobrze świat, że wcale tego nie widać i nie czuć, mimo że na zdrowy rozum możemy tak twierdzić. Dajemy się porwać i nie obchodzi nas, czy jest to prawdopodobne czy nie.

Ale najważniejszym i najmocniejszym punktem historii są relacje między ludźmi. Po pierwsze osadzenie jako głównego bohatera egoistycznego dupka, uzależnionego od seksu psychologa, który równie często rozwiązuje sprawy, jak je komplikuje, jest dosyć odważnym posunięciem. Bo Sebastiana Bergmana bardzo łatwo znienawidzić, a kto chce czytać książki z bohaterem, którego się nie lubi? Ale w książkach Hjortha i Rosenfeldta nic nie jest łatwe, nienawiść nigdy nie jest tylko nienawiścią, tak samo jak miłość nie jest tylko miłością. Każde uczucie ma tysiąc odcieni, każdą decyzję można zanegować na tysiąc sposobów, każdą sytuacją rozstrząsać i wymyślać tysiąc różnych opcji. Prawie jak w życiu. Bohaterowie Hjortha i Rosenfeldta są bardzo prawdziwi. Mają swoje silne strony, ale mają też słabe. Są ludźmi z wadami, którzy wykonują trudny zawód najlepiej jak umieją. I dlatego, że są prawdziwi, tak łatwo jest się z nimi identyfikować. Wyobraźcie sobie grupę ludzi, którzy żyją praktycznie cały czas w stresie, rozwiązują sprawy kryminalne, często większą bliskość czują z partnerem z pracy niż z partnerem życiowym, a w grupie znajdują się kobiety i gość uzależniony od seksu…
I te zakończenia! Rzadko mi się zdarza, że mam ochotę zamordować jakiegoś pisarza, ale przy nich zdarza mi się to notorycznie! Przy każdym końcu. Kiedy miałam pod ręką wszystkie trzy części, nie bolało aż tak bardzo. Bo mimo że zakończenia rozwalały mnie za każdym razem totalnie, miałam kolejną część, którą natychmiast zaczynałam czytać. Przy czwartej było gorzej, bo piąta część miała premierę przedwczoraj. Teraz pozostaje czekać na szóstą, ale pisarze, którzy zostawiają tak swoich czytelników, nie mają ludzkich uczuć! Bo zakończenia tych książek są fenomenalne. Czytasz historię, wydaje ci się, że niczym nie masz prawa być zaskoczony, a tu łup, na samym końcu pojawia się taki zwrot, że masz albo ochotę krzyczeć, albo siedzisz w szoku, mając w oczach pytanie “Ale jak to??” I chcesz wiedzieć, co dalej. Już. Teraz. Natychmiast.
Jednym słowem – polecam, koniecznie po kolei! Kryminały Hjortha i Rosenfeldta wyróżniają się zdecydowanie na tle innych. Jest oczywiście mocno subiektywny, ten mój zachwyt, ale mam nadzieję, że dacie Sebastianowi szansę. A może nawet nie tyle Sebastianowi co autorom. Bo to bardzo dobrze napisane kryminały, które pięknie eksponują człowieka i jego naturę. Eksponują i obnażają.
♦
Za możliwość przeczytania dziękuję
Na ich stronie znajdziecie ładne boxy poprzednich czterech części w bardzo fajnej cenie 🙂
♦
Czy to są takie zakończenia, które odsłaniają jakiś kolejny fragment tajemnicy, która ma zostać rozwiązany w następnym tomie? Ja się nie mogę zdecydować, czy takie zakończenia bardziej mnie irytują, ekscytują czy osłabiają. Pod pewnym względem jest to chwyt poniżej pasa, pójście na łatwiznę. I wkurza mnie to, bo też się na to łapię.
Z punktu widzenia pisarza i promocji jest to jak najbardziej zasadne rozwiązanie. Ale z punktu widzenie czytelnika to chyba o jeden krok za daleko. Choć może jest we mnie nieco masochisty albo po prostu lubię długie powiązane fabuły, ale mi to aż tak nie przeszkadza. I masz rację – to bardzo serialowe. Kojarzy mi się nieco z “Z archiwum X” i tymi motywami, które co jakiś czas wracały w tle.