Turystka

Yo-eun Ko || Tłumaczenie Łukasz Janik

Powoli staje się u mnie tradycją, że nowy rok zaczynam z Kwiatami Orientu i literaturą koreańską. To książki, o których nigdy świadomie nie pomyślałam, że je lubię, albo że potrzebuję je czytać. Korea w ogóle mnie nie pociąga jako kierunek podróży, kultura koreańska też jest obojętna. A jednak w książkach jest coś, obok czego nie potrafię przejść tak po prostu. Do dzisiaj pamiętam, jak czytałam Dworską tancerkę i jak mocno ją pokochałam. Zresztą wszystkie książki tej autorki zrobiły na mnie ogromne wrażenie. Tak samo jak  O mojej córce, Tętniące życie czy Prawo linii. Teraz do tej listy dołącza Turystka.

Z czym Wam się kojarzy turystyka? Z wakacjami na pewno. Z urlopem, z wolnym czasem, ale też na pewno ze słońcem, plażą, jakimś miłym miejscem, w którym można poleżeć i odpocząć. Albo może raczej z miejscem pełnym historii, muzeów, sztuki? Tak też może być. Może zamiast leżeć na plaży lubicie zgubić się w mieście, biegać pomiędzy dziełami sztuki i poznawać ludzi mieszkających w waszym urlopowym mieście. A może macie jeszcze inny pomysł na wolne. W końcu każdy spędza swój urlop tak jak chce. Ale czy na pewno i zawsze?

Wiecie, że istnieje coś takiego jak turystyka katastroficzna? Inaczej nazywana dark tourism, można spotkać również jej odmianę – tanatoturystykę. Czym jest, łatwo się domyślić. Turystyka katastroficzna opiera się na miejscach, w których wydarzyła się jakaś katastrofa. Może to być naturalna katastrofa, jak powódź, tornado, trzęsienie ziemi czy wybuch wulkanu. Może być związana z działalnością ludzi – choćby Czarnobyl, miejsca ludobójstw czy ataków terrorystycznych. Mogą to być miejsca wypadków, śmierci, morderstw. Tanatoturystyka skupia się konkretnie na cmentarzach.

I co Wy na to? Chęć ludzi do bycia turystą w takich miejscach  jest w jakiś sposób przerażająca. Chęć zbliżenia się do katastrofy, do traumy do śmierci – zwłaszcza, że najczęściej jest to krótki pobyt, który nie pozostawia za sobą nic, oprócz odhaczenia miejsca na liście miejsc do zobaczenia. Ale z drugiej strony jestem ostatnią osobą, która będzie rzucać kamieniem – sama pojechałam do Czarnobyla, bo bardzo fascynuje mnie to miejsce. Sama określam się jako tafofilka, czyli miłośniczka cmentarzy i wcale nie pogardziłabym roczną wyprawą po najsłynniejszych cmentarzach świata. 

Powieść Yun Ko-Eun porusza taki właśnie temat, ale robi to w sposób intrygująco wywrotowy. Główna bohaterka pracuje w turystycznej firmie, która organizuje wycieczki w miejsca katastrof. Jest odpowiedzialna za przygotowywanie programów wycieczek (kiedyś myślałam, że to taka cudowna praca!). Z powodu pewnych wydarzeń dostaje możliwość sprawdzenia incognito, jako zwykła turystka, najdroższego programu ze swojej firmy. Najdroższego, a jednak mającego tak słabe wzięcie, że istnieje możliwość wycofania go z oferty. Ja bym Wam już nic więcej nie napisała, bo odkrywanie tej historii samemu to prawdziwa przyjemność, ale na okładce doczytacie, że nasza bohaterka zostaje wciągnięta w próby sfabrykowania katastrofy ekologicznej. Wtedy wyspa i cały program wycieczki będzie bardziej atrakcyjny, przyciągnie więcej turystów i miejsce, które od obecności turystów uzależnia swoje być albo nie być, przetrwa. Tylko jakim kosztem?

Jest  to powieść z jednej strony nieoczywista, a z tego powodu wcale niełatwa. Z drugiej to historia bardzo nośna i aktualna, taka, z którą każdy powinien się zapoznać i ją sobie przemyśleć. Podnosi bardzo ważne tematy – bezpośrednio samej turystyki katastroficznej, ale też bycia turystą we współczesnym świecie, prawy i realności tego, co widzimy na wakacjach, świadomości tego, co nas otacza. I samego bycia człowiekiem – podstawowe pytanie brzmi: gdzie przebiega granica, za którą człowiek już nie ma prawa ingerować w świat? Czy zawsze już człowiek będzie mógł (czy zawsze powinien?) ulepszać, naprawiać, zmieniać i dostosowywać do siebie? Czy świat jest coś winien turyście? To trudne pytania, na które nie ma jednej odpowiedzi, bo nie jest to sytuacja czarno-biała, tylko pełna odcieni szarości. Ale takie lektury przynajmniej wywołują tematy, stawiają pytania, a dzięki temu czytelnicy stają się świadomymi odbiorcami. Gwarantuję Wam, że po lekturze tej książki, inaczej spojrzycie na własne podróże.

Ale napisałam też, że jest niełatwa i nieoczywista. Przede wszystkim to literatura koreańska i mam wrażenie, że ona zwykle taka jest – wielu rzeczy czytelnik musi się domyślać, wiele rzeczy jest podanych między wierszami. Narracja jest spokojna, oszczędna, emocje gdzieś schowane. Główna bohaterka jest molestowana przez swojego szefa, czytelnik ma ochotę krzyczeć ze złości, natomiast w książce czytamy, że bohaterka “pojedzie na wakacje, żeby szef już jej nie d o k u c z a ł”. Dokuczał, rozumiecie…Fantastycznie czyta się takie książki ze świadomością różnic kulturowych – mimo że to powieść, i mimo że zupełnie o czymś innym, to i tak jesteśmy w stanie wynieść z niej bardzo dużo o społeczeństwie koreańskim, o miejscu i roli kobiet, o stosunkach w pracy itd. Często powtarzam i będę to powtarzać za każdym razem – takie książki są bardzo wartościowe na kilku płaszczyznach. Warto dać im szansę, zwolnić, skupić się, pozwolić na to, żeby tekst wchłonął się do głowy i serca. Wiem, że dzisiaj nie ma zwykle czasu na takie czytanie, ale bardzo polecam spróbować raz na jakiś czas. Może odkryjecie swoje perełki w ten sposób.

A jeśli zainteresował Was ten temat, to na Netflixie jest do obejrzenia Mroczny turysta –  dziennikarz David Farrier odwiedza niezwykłe i często makabryczne atrakcje turystyczne z całego świata. Ludzie lubią oglądać horrory, czytać o seryjnych mordercach i odwiedzać miejsca katastrof. Tacy już jesteśmy. Można by napisać pewnie całą encyklopedię na ten temat. Ale warto się zastanowić choćby nad pytaniem, które zostawia po sobie lektura Turystki – do czego jesteśmy zdolni, by rzeczywistość odpowiadała naszym wyobrażeniom? I czy mamy zmieniać rzeczywistość, czy raczej popracować nad własnymi wyobrażeniami?