Blogowo-czytelnicze podsumowanie 2017

Miałam w tym roku nie robić podsumowania, ale jednak nie mogę tak tego 2017 zostawić bez słowa. To był kolejny dobry rok – bo dla mnie wszystkie są dobre, mimo pewnych niepowodzeń, błędów, rozstań i następnych nieprzeczytanych książek. Wszystko zależy od nastawienia – ja totalnie ignoruję wszystkie negatywne rzeczy i po prostu robię swoje. Czytam i opowiadam o książkach, które pokochałam czytelniczym serduszkiem i to chcę robić – bez nadmiernego eksponowania swojej osoby, bez wygłupów, bez ambicji zostania najlepszą w czymkolwiek. Jednym z moich ulubionych mott jest I’m OK with being unimpressive. I sleep better (z filmu Garden State – polecam, bo jest świetny!) i z każdym kolejnym rokiem utwierdzam się w przekonaniu, że to cała ja.

Więc robię swoje, stawiam małe kroczki, bo jestem zbyt leniwa, żeby biec, ale i tak dochodzę do celu. W tym roku poznałam kolejne osoby, których pewnie bym nigdy nie poznała, gdyby nie blog. Jednym słowem wyszłam do ludzi. Ktoś, kto mnie dobrze zna, gdy zobaczył mnie na Big Booku skomentował to “Byłaś tam? Z innymi ludźmi?!?”. Ostatnio mogliście też przeczytać wspólny wpis, poczyniony razem z Rude Recenzuje, Parapetem Literackim i Blair Czyta. Co z kolei jest wynikiem mojego wyjazdu nad morze i uczestnictwa w See Bloggers. A moje uczestnictwo w blogerskiej imprezie jest mniej więcej tak dziwne jak śnieg w sierpniu. Ale! Czasami robię rzeczy, które z perspektywy czasu wydają mi się tak zaskakujące, tak trudne, tak bardzo inne od tego kim jestem, że zachodzę w głowę, dlaczego w ogóle je zrobiłam! Tak zrobiłam prawo jazdy, tak pojechałam do Rumunii, tak założyłam bloga. Polecam wychodzenie z własnej strefy komfortu raz na jakiś czas. Brakuje jeszcze tylko tego, żebym znalazła męża przez bloga – wtedy będę chodzącym przykładem na to, że blogowanie naprawdę zmienia życie!

Poza tym przestałam liczyć książki, które przeczytałam. To znaczy, nie tak do końca, ale przynajmniej przestałam przywiązywać do tego taką wagę. Dla mnie to krok milowy, zapowiedź kolejnych zmian. Do tej pory po każdej książce, od razu ją oceniałam w Biblionetce. W tym roku było ich tyle, wiele egzemplarzy przedpremierowych, że przestałam to robić. Mniej więcej orientuję się, ile to było książek, staram się też uzupełniać listę raz na jakiś czas, ale to i tak duże odpuszczenie z mojej strony. I w sumie fajnie mi z tym. 

Liczby w tym roku też ogarnęło szaleństwo. Na stronie facebookowej jest już Was ponad 4000, a na Instagramie ponad 11 tysięcy. 11000!! To jakaś kosmiczna liczba i nie wiem tak do końca, co z tym robić 😀 Ogromnie się cieszę, zwłaszcza, kiedy piszecie mi, że odkryliście jakąś książkę przez mnie. To najlepsza satysfakcja, jaką mogę mieć z tego całego pisania.

2017 był też znaczący pod względem współprac. Pojawiły się pierwsze patronaty, a to zawsze najbardziej się pamięta 🙂 Pierwsze było Prywatne życie łąkipotem za chwilę Lab Girl i 1947. Świat zaczyna się teraz. Największą radość sprawił mi patronat nad Astrofizyką dla zabieganych Neila de Grasse’a Tysona, bo choć bez loga na okładce – to Tyson i to wystarczy! 🙂 Kilku autorów zgodziło się na rozmowę, i co mnie zawsze zadziwia – czasami lepszy kontakt jest z autorem z drugiego końca świata, niż z polskim. Mam blogowe plany, książki zaklepane na 2018 rok, mnóstwo pomysłów (na które pewnie zabraknie mi czasu, jak zawsze) i dużo chęci, żeby dalej pisać o książkach 🙂

Najważniejsze – fundusz na Australię ruszył! Ciułam, ale teraz odkładam prawdziwie i rzetelnie. Nie ma żartów, bo ktoś zbiera razem ze mną i nie może być tak, że ta osoba nazbiera, a ja nie. Głupio by było 😉 Więc to kolejny krok milowy, który sygnalizuje jakąś zmianę – dorastam może…

No i książki… Rok 2017 był piękny – tak piękny, że nie mam pojęcia od czego zacząć. Zawsze mam problem z wyborem, bo ja z zasady piszę tylko o książkach, które mi się podobały, w których się zakochałam i które uwielbiam. Więc teraz musiałabym wymienić wszystkie, o których pisałam. A wpisów w 2017 roku było 190, czyli udało mi się utrzymać założenie publikacji co drugi dzień. A i tak mam wrażenie, że to za mało, bo o tylu książkach Wam nie zdążyłam opowiedzieć!

Mam wrażenie, że rok 2017 upłynął mi bardziej na czytaniu książek popularnonaukowych, a reportaże trochę poszły na bok. Powieści już klasycznie nie było za dużo, za to książek dla dzieci pojawiło się więcej. Jeśli przejrzycie moje propozycje prezentowe (3 posty) to znajdziecie tam ponad 30 książek, które najbardziej zapadły mi w serce i w pamięć. Ale skoro już piszę, to wybiorę jedną książkę na miesiąc – tę najważniejszą dla mnie.

W styczniu akurat wybór jest łatwy, bo mimo że wszystkie inne są świetne, to Depesze Michaela Herra były lekturą niezapomnianą. Dodatkowo temat korespondentów wojennych bardzo mnie interesuje, więc to musiał być numer jeden. Depesze to książka zupełnie inna od tych, które czytałam do tej pory, trudna w czytaniu, ale przez to zostawiająca w czytelniku ślad, którego chyba już nie można się pozbyć. Ważna książka, nawet dla tych, których wojna w Wietnamie w ogóle nie interesuje.

 

W lutym wahałam się między dwoma książkami, ale ostatecznie wybieram Historię twojego życia Teda Chianga. To opowiadania science-fiction, które były dla mnie jednym, wielkim zaskoczeniem. Ja naprawdę rzadko czytam science-fiction, to raz. Dwa – naprawdę rzadko czytam opowiadania. A tu się złożyło, że przeczytałam opowiadania science-fiction. Mało tego – zakochałam się! Wizje i pomysły Teda Chianga  są fenomenalne – z jednej strony tak dziwne, że aż nierealne; z drugiej – czasami aż zbyt bliskie i możliwe. Świetne teksty!

 

I zaczyna się – w marcu muszę podać dwa tytuły! Spod zamarzniętych powiek Adama Bieleckiego, bo to doskonała górska książka. W perfekcyjny sposób pokazuje, jak człowiek wyrabia sobie zdanie na podstawie tego, co przeczyta i co sobie dopowie i jak wygląda zderzenie tych wyobrażeń z rzeczywistością. Po Broad Peaku miałam bardzo negatywne zdanie o Adamie (dlaczego w ogóle je miałam?). Po spotkaniu autorskim i przeczytaniu książki moja opinia zmieniła się o 180 stopni. Dlatego ta książka jest ważna – bo pokazuje, jak potrzebne jest czytanie z różnych źródeł. A ile ja osób nawróciłam w bibliotece! Brali niechętnie, a oddawali z wielkim wow! Drugim tytułem, którego nie mogę pominąć jest Księga morza, czyli jak złowić rekina giganta z małego pontonu na wielkim oceanie o każdej porze rokuCóż, przyznacie, że za sam tytuł należy jej się miejsce w tym zestawieniu. Książka jest fenomenalna, nie mogłam się od niej oderwać. To, co żyje i dzieje się w wodzie jest porywające, a Morten A. Strøksnes tak to opisał, że natychmiast chcesz się przeprowadzić gdzieś nad wodę i coś złowić. Bardzo erudycyjna książka, a ja takie po prostu wielbię.

Kwiecień to chyba jednak Człowiek, który zrozumiał naturęBiografia Alexandra von Humboldta, pokazująca jego życie, czasy, stan nauki. Fascynująca lektura, a dodatkowo pięknie wydana, z ilustracjami, rycinami. Uwielbiam książki, z których mogę się czegoś nauczyć, a ta zdecydowanie do takich należy. Maj z kolei był zdecydowanie miesiącem Ekspedycji Bei Uusmy. Ta książka jest najciekawiej wydaną książką w tym roku. Ogląda się jak małe dzieło sztuki, a dodatkowo historia w niej opowiedziana jest porywająca. Czego chcieć więcej!

W czerwcu królowała u mnie niepodzielnie Wanda. Opowieść o sile życia i śmierci. Historia Wandy Rutkiewicz. Nawet chyba nie będę tłumaczyła dlaczego – to po prostu doskonała biografia wyjątkowej osoby, napisana przez autorkę, która potrafi dostrzec więcej i pięknie to opisać. W lipcu największe wrażenie zrobiła na mnie książka Farba znaczy krew Zenona Kruczyńskiego o myślistwie. To akurat zupełnie nie mój temat, nie mam z nim nic wspólnego i nigdy mnie jakoś nie interesował. Ale Farba wstrząsa czytelnikiem bardzo mocno. Uważam, że każdy powinien przeczytać tę książkę.

Sierpień był bardzo trudny, bo przeczytałam w nim wiele dobrych książek. I ostatecznie też muszę podać dwie, bo nie mogę żadnej pominąć! Są to Neuroplemiona Steve’a Silbermana i Pasztety, do boju! Clémentine Beauvais. Pierwsza to popularnonaukowa pozycja o autyzmie, napisana tak, że nie można się od niej oderwać. Fenomenalna książka, która może zmienić wasze postrzeganie tego, co jest normalne oraz nauczyć doceniania inności. Druga to książka dla dzieci, ale już dawno nie czytałam takiej historii. Świetnie wymyślona, doskonale napisana, z postaciami, o których nie da się zapomnieć, z morałem, ale dobrze ukrytym. Było o niej zdecydowanie za cicho!

Wrzesień to zdecydowanie Atlas lądów niebyłych Edwarda Brooke-Hitchinga. Przepięknie wydany, a ja przecież mam słabość do map. Ale jeszcze większą słabość mam do wszelkich osobliwości, odkryć, dziwnych historii. Hitching połączył to wszystko w jednej książce – historie o tym, jak zmyślano mapy, jak robiono błędy (celowo czy nie), które przez całe stulecia czasami potrafiły się utrzymywać są obłędne. Przeczytajcie też koniecznie rozmowę z Edwardem Brooke-Hitchingiem, bo to postać mocno nietuzinkowa. Październik znowu stawia mnie przed trudnym wyborem, ale chyba ostatecznie zdecyduję się na Opowieści na dobranoc dla młodych buntowniczek. Szalenie podoba mi się pomysł przerobienia prawdziwych biografii na bajki dla dzieci, podoba mi się, że jest to kobiecy projekt, że był to pomysł dwóch dziewczyn, który zachwycił cały świat.

Listopad jest łatwy – bo mimo że konkurencja jest bardzo silna, to zawsze wygra Neil deGrasse Tyson. Bo tak! Astrofizyka dla zabieganych to dla mnie hit tego roku. Nieważne, że treść książki pokrywa się w dużej części z jego wcześniejszymi tekstami i wykładami. Tysona zawsze warto czytać – nawet przy powtórnym czytaniu można odkryć coś nowego. No i grudzień – tu miałam problem, ale postawię na Dziwne przypadki ludzkiego mózgu Sama Keana (Tesla, przepraszam!). Ta książka idealnie podsumowuje moje zainteresowania i gusta czytelnicze i to będzie idealne zakończenie 2017 roku.

I tak to wygląda. 13 książek, które w 2017 roku zrobiły na mnie największe wrażenie. Patrzę teraz na tę listę i wiem, że to dobre wybory – za każdą z nich dałabym się pokroić 😉 To bardzo subiektywna lista, nie ma tu praktycznie żadnego hitu czy bestsellera, nie ma żadnej powieści. To przede wszystkim książki, które tłumaczą mi świat. Bo takie lubię najbardziej.

A jaki będzie 2018? Nie wiem, ale na pewno będzie dobry. Bo nie może być inaczej.

 

 

 

komentarzy 15

  1. CoZaBadziewny Czytacz
    30 grudnia 2017

    Piona! Za świetne podsumowanie! Aż mi się tak jakoś łezka w oku zakręciła? Właściwie to nawet nie wiem czemu 😉

  2. 30 grudnia 2017

    Wow, miałaś rok pełen sukcesów! Z Twojej 13 czytałam tylko “Wandę” 🙂

  3. Marcin Mochal
    30 grudnia 2017

    Ja osobiście bardzo polecam czytanie książek dla siebie a nie na akord, co jak rozumiem przy prowadzeniu bloga literackiego nie jest do końca możliwe. Nie ma mnie ani na Lubimy Czytać, ani na GoodReads ani nigdzie indziej. Nie biorę udziału w żadnych czytelniczych wyścigach, klubach książki, nie czytam z musu. U mnie też fikcja literacka poszła w 2017 zdziebko w odstawkę, acz parę perełek by się znalazło. Jeśli miałbym wybrać swoją książkę roku bez podziału na kategorie to postawiłbym chyba na “Orła niezłomnego” Halik Kochanski.

  4. 30 grudnia 2017

    Naprawdę dobre pozycje w tym podsumowaniu 🙂 Fajnie, że jest „Historia twojego życia”, to też jedna z moich książek roku. To ciekawe, co piszesz o polskich vs. zagranicznych autorach, bo mam czasem wrażenie, że tę przystępność osób, które odniosły sukces można przełożyć też na inne dziedziny niż literatura.

  5. 30 grudnia 2017

    No właśnie mam dość podobne doświadczenia w innych obszarach zawodowych 😉

  6. Marcin Mochal
    31 grudnia 2017

    I to jest ten moment – rzadko się takie zdarzają, ale czasem się zdarzają – że żałuję, że nie mam kasy. Ufundowałbym Ci tę wycieczkę pod warunkiem, że przeczytałabyś 10 książek i napisała z każdej recenzję. Tylko musiałbym wybrać jakieś książki, które stanowiłyby jakieś wyzwanie, np 10 pierwszych tomów Dzieł Lenina. 🙂

  7. 31 grudnia 2017

    Trafiłam na Twojego bloga stosunkowo niedawno, ale na pewno zagoszczę na dłużej, więc cieszę się, że nie planujesz przestać pisać 🙂 Nie udzielam się na fb i instagramie, ale gratuluję tak dobrych wyników 🙂 I oczywiście wciąż pamiętam, że mam napisać maila 🙂

  8. 31 grudnia 2017

    Diana, cieszę się, że Cię poznałam w tym roku :)! Może w 2018 przypadkiem uda się poznać także na żywo? (Mimo że zasadniczo ja również bardziej lubię książki niż ludzi ;)) Uściski!

  9. 2 stycznia 2018

    Kochana zazdroszczę jak zwykle samozaparcia w regularnym pisaniu, 190 tekstów brzmi dla mnie jak kosmos 😀 Gratuluję! Osobiście ciesze się, że wyszłaś ze swojej strefy komfortu, szczególnie latem, i pojechałaś do Gdyni 😀 Znajomość z Wami to jedna z fajniejszych rzeczy w tym roku, jakie mam na koncie.
    No i jestem pod wrażeniem, jak fajnie wychodzą Ci te wywiady, szacun! 😀

  10. 2 stycznia 2018

    190 wpisów!! O szalona!! Jesteś moją motywacją – i książkową (bo już tyle pozycji spisałam!), i zdjęciową – nie wiem, jak to robisz, ale robisz to pięknie! I ja nie wiem, jak Ty możesz nie lubić ludzi, bo w drugą stronę po prostu się nie da 😉 Bardzo się cieszę, że się poznałyśmy. Dzięki temu spotkaniu to było naprawdę dobre lato 🙂

  11. 3 stycznia 2018

    190?! No ładnie. To wpis średnio częściej niż co 2 dni. Szaleństwo!

    A podsumowanie przypomina mi, że muszę w końcu sięgnąć po “Depesze”!

  12. 6 stycznia 2018

    Ale, ale… Kiedy to wszystko czytać? 😉 Pisać to i ja teoretycznie mógłbym tyle, ale Ty w większości piszesz o konkretnych książkach i to mnie fascynuje 😉

    • 6 stycznia 2018

      Wszędzie, zawsze i szybko – to moje motto :D:D:D A na poważnie – reportaże przecież zazwyczaj czyta się błyskawicznie. Jak ktoś czyta od 4 roku życia i robi to namiętnie, to po prawie 30 latach praktyki naprawdę sprawnie to idzie – książka 300 stronicowa czasami zajmuje mi 4 godziny 😉

  13. Dzień później
    7 stycznia 2018

    A ja bym chciała, żebyś pisała mniej, bo nie nadążam z czytaniem Twoich wpisów i czytaniem książek, które polecasz. Twój blog stał sie w tym roku praktycznie jedynym, który czytam od deski do deski i który może mnie skłonić do przeczytania jakiejś pozycji, zwłaszcza takiej, której być może wcześniej nie brałam pod uwagę, lub nie zwróciłam na nią uwagi…

Brak możliwości komentowania.